sobota, 9 listopada 2019

Requiem dla lalek

Lepiej być


„Holocaust F” Cezarego Zbierzchowskiego, wydany w 2013 roku, wspominam jako jedną z najlepszych polskich powieści science fiction dwudziestego pierwszego wieku. Zanim jednak do niej wrócę (a potem przeczytam „Distortion” – najnowszą powieść autora), napisać chcę kilka słów o opowiadaniach. To właśnie w nich, stworzone przez autora i konsekwentnie odwiedzane w późniejszej twórczości, „uniwersum Rammy” zaczęło nabierać kształtu. „Requiem dla lalek”, wydane pierwotnie przez wydawnictwo „Fantasmagoricon” i rozszerzone potem o trzy dodatkowe teksty („Garcia”, „Płonąc od środka”, „Smutek parseków”) w e-bookowym wydaniu „Powergraphu”, jest świetnym wprowadzeniem do twórczości Zbierzchowskiego. 

Akcja wszystkich opowiadań osadzona jest w przyszłości (ciężko wyrokować jak odległej – nie ma tu jednoznacznych podpowiedzi), w świecie podobnym do naszego (mamy tu chociażby znane nam marki samochodów czy religie). Kraje, narodowości i miasta nazywają się jednak inaczej (np. mamy tu państwo Remarku, gdzie mieszają arejczycy, których obowiązującą religią jest wiara w Dzeusa i resztę greckiego panteonu – dobrze wiemy, że to odpowiednik „naszego” Bliskiego Wschodu i islamu). Ramma z kolei to domena supernowoczesnej i zepsutej do cna zachodniej cywilizacji. Pomysł na taki świat przedstawiony jest dość oryginalny, pozwalający na dużą swobodę fabularną przy jednoczesnym zachowaniu sedna jej przekazu – świat Rammy to rzeczywistość ziszczona w jakimś równoległym wszechświecie, który ma jednak bardzo dużo cech wspólnych z naszym.

Możemy założyć, że wszystkie historie dzieją się w tym samym uniwersum (nawet jeśli nie znajdziemy w tekście żadnego nawiązania – jak chociażby w „Bestiariuszu” czy „Płonąc od środka”). Kilka z nich warto znać przed „Holocaustem F” – ich lektura pozwala lepiej zrozumieć fabułę i ideę powieści. Mowa tu o otwierającym zbiór opowiadaniu „Innego nie będzie”, „Bezludziu” a także o „Limfy szklance”, „Garcii” czy tytułowej noweli „Requiem dla lalek” – dwa pierwsze to wręcz lektura obowiązkowa.


Świat Rammy jest cywilizacją przeżartą przez technologię, zdehumanizowaną maszynerią społeczną, której elementy borykają się z typowymi dla tak ukształtowanego świata problemami. Nuda, apatia, nieograniczony dostęp do internetu (tutaj nosi on nazwę „Synetu”, który wyewoluował potem w niosącą zagładę „Synergię”), postępująca alienacja, upadek wartości, problemy z odnalezieniem własnego miejsca w świecie, definicji własnego człowieczeństwa i ciągła gonitwa za czymś co da choć złudzenie istotności („Lepszy martwy kot niż pustka” – jak mówi Tim, główny bohater „Miejsca przy drodze”). Takim światem wstrząsa nie tylko przychodzące na myśl dukajowe „nolensum” ale również konflikty zbrojne, religijne, ideologiczne – Zbierzchowski strawestował znane nam realia w dość wynaturzony sposób, używając do tego odniesień do znanej nam kultury, popkultury, nauki, polityki, religii i historii. Otrzymujemy dość smutną, sprawnie napisaną fantastykę socjologiczną, nazywaną przez samego autora „humanistycznym science fiction”, gdzie człowiek skazany na zagładę uporczywie walczy o własne życie i przetrwanie, choć wszystko zdaje się przeczyć sensowności i celowości tejże walki. Tak właśnie – nadchodzi apokalipsa, ale nie taka jakiej moglibyśmy się spodziewać. Nie w wymiarze globalnym, lecz jednostkowym – dokładnie jak w wykorzystanym przez autora wierszu Czesława Miłosza „Piosenka o końcu świata”. Koniec świata bowiem jest zawsze doświadczeniem indywidualnym – codziennie dochodzi do niego przecież tysiące razy.

Tak widziana apokalipsa jest głównym motywem opowiadania otwierającego zbiór – debiut Zbierzchowskiego jest naprawdę mocny i bardzo udany. „Innego nie będzie” – tak jak we wspomnianym wierszu naszego noblisty, dochodzi tu po prostu do końca świata (ciekawostka: idea tego wiersza pojawia się też w dokładnie tej samej roli w „Ćmie” Jakuba Bielawskiego, najlepszej powieści grozy jaka wyszła w Polsce w 2019 roku). Jest to tekst ważny w kontekście całego uniwersum, poznajemy podstawy budowy świata, pojęcie „plazmatu” oraz wyraźną wskazówkę przez jaki pryzmat należy odczytywać inne opowiadania zbioru. Duch Philipa K. Dicka, który obecny jest w każdym tekście (raz mniej a raz bardziej), manifestuje się tutaj wyjątkowo mocno. Połączenie Miłosza i Dicka wydawać się może karkołomne – nic bardziej błędnego, idea świata uwięzionego w materii, który jest kreacyjnym błędem ułomnego Demiurga idealnie pasuje tutaj do myśli Miłosza.

Mechanicyzm, determinizm i Bóg, który nie gra w kości pojawiają się w drugim opowiadaniu – „Miejsce przy drodze”. Ten tekst mógłby z powodzeniem znaleźć się w tegorocznej edycji „Snów umarłych” od wydawnictwa Phantom Books Horror – zresztą nie tylko on jeden. Historia ta, w której bohater odkrywa koszmarną prawdę o otaczającej go rzeczywistości, nawiązuje przecież do najlepszych tradycji weird fiction. I teraz uwaga – Cezary Zbierzchowski, podobnie jak Philip K. Dick (chociażby w „Trzech stygmatach Palmera Eldritcha”), widząc tragizm swoich postaci uwikłanych w nierówną walkę ze światem, daje im jednak nadzieję. Polemizuje z przytłaczającym nihilizmem.


Widać to w kolejnym opowiadaniu – „Monecie”. Markus (główny bohater nie tylko tego opowiadania, ale i „Distortion”, najnowszej powieści autora) ma po prostu dość życia. Udaje się zatem do placówki wyspecjalizowanej w „dewitalizacji” – chce popełnić samobójstwo, zafundować sam sobie swój własny, prywatny koniec świata, wykupić „apokalipsę na receptę”. Niczym główny bohater „Bungalowu” Thomasa Ligottiego, mówi tak: „niczego w życiu nie próbowałem poznać, do nikogo się nie zbliżyłem. Ludzie, których podobno kochałem, byli mi obojętni. Może nawet bardziej niż obcy. Jedyne, co się liczyło, to moje cierpienie, ten dławiący ciężar znikąd, zatruwający każdy dzień, pogrążający mnie w mroku. Tylko to cierpienie, choć znienawidzone i doprowadzające do szału, było bliskie”. Świetna „Moneta” jest pierwszym zwróceniem uwagi na to, że mimo tak wielkich cierpień, ludzkie życie stanowi najwyższą wartość jaka zaistniała na świecie. Problem w tym, że ludzie nie nauczyli się po prostu żyć. „W gruncie rzeczy każda istota, nawet najbardziej ułomna czy chora, chce żyć i to jest jedyna, niepodważalna zasada rządząca wszystkim” – ta prawda, wypowiedziana przez istotę, którą jednoznacznie skojarzymy nie tylko z gnozą, ale „gnozą dickowską” powraca potem regularnie. Intensywna „boża inwazja” z końcówki „Monety” jest kluczem zarówno do zbioru jak i do „Holocaust F”.

„Limfy szklanka” jest jednym z mniej udanych tekstów Zbierzchowskiego. To bardzo silny dickowski (znowu – przecież autystyczny człowiek z poszerzoną w wyniku schorzenia percepcją, to wypisz wymaluj Manfred z „Marsjańskiego poślizgu w czasie”) ekstrakt, mocno powiązany z światem Rammy i założeniami fabularnymi „Holocaustu F”. Bohaterowie tej historii pojawiają się potem w tytułowej nowelce, gdzie mamy znowu motyw poszerzania recepcji rzeczywistości, terroryzm i wyraźny dryf ku militarnemu science fiction – to niezmiernie ważny element obydwu późniejszych powieści autora. „Limfy szklanka” jest wyrwana z większej całości i nieco chaotyczna, natomiast „Requiem dla lalek” po prostu za długie. Ten najdłuższy tekst, będący tak naprawdę już mini-powieścią, to znowu rzecz o osobistej apokalipsie – wielki plus za zgrabne i uzasadnione nawiązania do wiadomej powieści Tadeusza Konwickiego. Obydwa opowiadania warto poznać przed „Holocaustem F” – podobnie jak „Bezludzie” i „Garcię”, które nie stanowią może jakiegoś ideowego wkładu w całość zbioru, ale są fundamentami dla nadchodzących długich form autora. No i pojawia się tam Vivian Eldritch, która powraca na Ziemię z okolic Proximy, a jej przyjście, blask, światło i niesiona „apokalipsa” tak bardzo jest podobna do Apokalipsy św. Jana jak sam Palmer Eldritch z wiadomej powieści podobny jest do chrześcijańskiego Boga.

Co jeszcze znajdziemy w zbiorze? Dwa opowiadania grozy, które (wyjątkowo) oderwane są od świata Rammy, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby umiejscowić ich akcję w tym samym uniwersum. „Bestiariusz” to króciutki, prosty horror napisany na konkurs „Nowej fantastyki” natomiast „Płonąc od środka” to gęsty, złożony i dość trudny tekst o kolejnej walce światła i ciemności – znowu pojawia się tutaj psychoza i schizofrenia, która (podobnie jak u Dicka czy nawet Snerga) nie musi być wcale dysfunkcją, lecz innym sposobem poznania rzeczywistości.

Kadr z "Inland Empire" Davida Lyncha

A na koniec dwa najlepsze teksty. Akcja obydwu dzieje się w kosmosie, gdzie ludzkie człowieczeństwo i jego przymioty wystawione są na działanie nieskończonej przestrzeni i czasu. Nie ma tu co prawda lovecraftowskiego kosmicyzmu, ale jest przerażająca prawda o człowieku i jego istocie, którą znajdowaliśmy ostatnio chociażby w „Ciemnej stronie księżyca” Grzegorza Gajka lub „Końcu śmierci” Cixina Liu. W „Mr. Fiction” trafiamy na stację „Millenium”, gdzie wraz z bohaterami stawiamy czoło niezrozumiałym i przerażającym wydarzeniom. W „Smutku parseków” lecimy wielopokoleniowym statkiem kosmicznym „Dieu Le Veut”, uciekającym z Ziemi, która zapadła na „matematyczną chorobę, która zniekształciła rzeczywistość” – pożera ją słynna „szara maź”, niemożliwa do powstrzymania masa nanobotów, przypominająca trochę tę z „Niezwyciężonego" Stanisława Lema. Narrator należy do zespołu naukowców, którzy prowadzą obserwacje rozwoju pokładowej cywilizacji – niestety, cały projekt okazuje się swego rodzaju powtórzeniem eksperymentu Zimbardo. Ludzkość ma strukturę fraktalną – jest reprezentacja „w pigułce” powtarza dokładnie te same błędy co cała cywilizacja na przestrzeni wieków. Taka jest „Cała prawda o statku Die Le Veut” – parafrazując tytuł, poruszającej podobny temat, powieści Janusza A. Zajdla.

Taki jest właśnie człowiek, gdyby był inny nie można byłoby go nazywać tym mianem. Człowieczeństwa nie da się odwzorować i zasymulować, bez utraty jego istoty. Zawsze jest coś więcej, coś co wymyka się prostej ekstrapolacji – stanowi biały szum na końcu równania definiującego „człowieka”. Nie jesteśmy tylko sumą swoich składników – niezrozumiała i niepowstrzymana synergia pojawia się zawsze, jako odchylenie od wartości oczekiwanej. To dlatego słowo GARDRAM, które spotykamy w dwóch opowiadaniach w zbiorze (i które ma tu dokładnie takie samo znaczenie jak „AxxoN N.” u Davida Lyncha – bohaterowie Zbierzchowskiego znajdują je nawet w podobny sposób jak Laura Dern w „Inland Empire”), ma tak potężną symbolikę. A samo miejsce akcji „kosmicznych” opowiadań autora, te niezmierzone i smutne parseki, działa trochę jak komora deprywacyjna. Obierając nasze człowieczeństwo ze skorupy i wystawiając na wierzch wszystkie te nieświadomie skrywane, wstydliwe, ale najprawdziwsze cechy, eksponują tylko pewną prawdę obecną cały czas w twórczości autora – „Nieistnienie, chociaż neguje istnienie, jest od niego zależne. Zależne oznacza dwie rzeczy. Przede wszystkim podkreśla ontologiczną pierwotność istnienia wobec nieistnienia. Nie można by mówić o negacji, gdyby nie poprzedzało jej stwierdzenie, które można zanegować”, jak możemy przeczytać w „Limfy szklance”. W skrócie - lepiej być.

Bije z tego nadzieja i afirmacja życia, wyjście naprzeciw beznadziei i pesymizmowi, tak często obecnym w weird fiction. Człowiek może zbawić sam siebie, może to zrobić, ponieważ jest człowiekiem a nie maszyną – takie pocieszenie płynie z „Requiem dla lalek”. Właśnie takie jak z końcówki „Trzech stygmatów Palmera Eldritcha” – Leo Bulero ma szansę pokonać boga-potwora siłą swojego człowieczeństwa. Musi tylko nauczyć się żyć.




Tytuł: Requiem dla lalek
Autor: Cezary Zbierzchowski
Wydawca: Fantasmagoricon, Powergraph (e-book)
Data wydania: październik 2008, lipiec 2013
Liczba stron: 352, 742
ISBN: 9788392554028, 9788361187912

5 komentarzy:

  1. Ciekawa recenzja, ale według mnie między „Requiem dla lalek” a „Holocaustem F” jest gigantyczna różnica. HF to istotnie świetna, dojrzała, ponura powieść SF (chociaż mam wrażenie, że Zbierzchowski pogubił się w końcówce). RdL jest o kilka rzędów wielkości słabsze; utwory jako-takie sąsiadują tam z opowiadaniami zupełnie pozbawionymi pomysłu, pisanymi na zasadzie „wrzucę mocny pomysł i reszta sama się ułoży”.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest różnica, pewnie. Nie określiłbym jej jednak gigantyczną. Ciekaw jestem "Distortion" - ale za to wezmę się dopiero po powtórce "Holocaustu".

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem czy wiesz, ale ostatnio Powergraph wspomniał na fb w komentarzach przy poście o Distortion, że w przyszłym roku wyda Requiem w papierze.
    Ciekawy jestem, czy zawartość będzie ta sama co w ebooku z 2013, czy może je poszerzą o 50 kawałków Quentina (opowiadanie Zbierzchowskiego z Fantastyki wydania specjalnego 2/2016).
    A Distortion jest bardzo, bardzo dobre.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tak czytałem. Szkoda, że nie mam miejsca na półkach i kupuję 90% na czytnik. Zostanę przy e-booku.
      Jak oceniasz "Distortion" w porównaniu do "Holocaust F"? Lepsze, gorsze?

      Usuń
  4. Distortion jest gorsze od Holocaustu.
    Fabularnie się broni (chociaż nieco za połową coś mi nieco zgrzyta w tempie wydarzeń), ale to powieść bardziej przyziemna i kiedy pojawiają się motywy sf, to w porównaniu z ich bogactwem w Holocauście, wypadają trochę blado. Więc jako powieść sf przegrywa z kretesem wobec Holocaustu, ale jako powieść o żołnierzach broni się bardzo dobrze. Za to finał w Distortion jest wspaniały, duszny i brutalny.
    Jeśli miałbym zestawić ocenowo:
    Holocaust 9/10
    Distortion 7+/10

    OdpowiedzUsuń