Artykuł ukazał się pierwotnie w czerwcowym numerze kwartalnika OkoLica Strachu, nr 2(6)/2017.
Adam Wiśniewski-Snerg i jego filozofia
Philip K. Dick i Stanisław Lem to jedni z najbardziej rozpoznawalnych na świecie twórców fantastyki naukowej. Wielokrotnie wznawiani, tłumaczeni na wiele języków, otoczeni kultem. Przez długie lata przebiegał między nimi pewien front, na którym ścierały się poglądy i idee. Dick podejrzewał Lema o to, że ten nie istnieje i jest tak naprawdę konglomeratem pisarzy z bloku wschodniego; Lem za to cenił sobie twórczość Amerykanina wysoko i wyrażał o niej pochlebne opinie. Ci dwaj pisarze zestawiani są czasem jako swoi literaccy adwersarze, konkurenci w tym samym gatunku literackim. Jednak Lema nie możemy nazwać polską odpowiedzią na Philipa K. Dicka, tak samo jak Dick nie był nigdy „amerykańskim Lemem”. Obaj pisali fantastykę, ale światopoglądowo różną, zbiegającą się w kilku miejscach, ale w całościowym obrazie – inną. Ich idee podążają rzadko przecinającymi się torami. Żył jednak w Polsce pewien pisarz-buntownik, twórca science fiction podszytego grozą i niesamowitością, fizyk poddający w wątpliwość cały dorobek swej dziedziny naukowej, człowiek, który jak chyba nikt inny w naszym kraju zbliżył się w swej twórczości do rejonów, w których okopał się Philip K. Dick. Mowa o Adamie Wiśniewskim-Snergu.
Adam Wiśniewski-Snerg i jego filozofia
Philip K. Dick i Stanisław Lem to jedni z najbardziej rozpoznawalnych na świecie twórców fantastyki naukowej. Wielokrotnie wznawiani, tłumaczeni na wiele języków, otoczeni kultem. Przez długie lata przebiegał między nimi pewien front, na którym ścierały się poglądy i idee. Dick podejrzewał Lema o to, że ten nie istnieje i jest tak naprawdę konglomeratem pisarzy z bloku wschodniego; Lem za to cenił sobie twórczość Amerykanina wysoko i wyrażał o niej pochlebne opinie. Ci dwaj pisarze zestawiani są czasem jako swoi literaccy adwersarze, konkurenci w tym samym gatunku literackim. Jednak Lema nie możemy nazwać polską odpowiedzią na Philipa K. Dicka, tak samo jak Dick nie był nigdy „amerykańskim Lemem”. Obaj pisali fantastykę, ale światopoglądowo różną, zbiegającą się w kilku miejscach, ale w całościowym obrazie – inną. Ich idee podążają rzadko przecinającymi się torami. Żył jednak w Polsce pewien pisarz-buntownik, twórca science fiction podszytego grozą i niesamowitością, fizyk poddający w wątpliwość cały dorobek swej dziedziny naukowej, człowiek, który jak chyba nikt inny w naszym kraju zbliżył się w swej twórczości do rejonów, w których okopał się Philip K. Dick. Mowa o Adamie Wiśniewskim-Snergu.
Snerg
to postać bardzo ważna dla polskiej fantastyki doby PRL-u. Stawiany na
piedestale za „Robota”, był jednocześnie krytykowany i wyśmiewany za „Jednolitą
teorię czasoprzestrzeni”. Człowiek bezgranicznie ambitny i pedantyczny
literacko, przepisujący swe dzieła kilkunastokrotnie, nie dopuszczający do
najmniejszej ingerencji w swe teksty (wyjątkiem była jego żona, Krystyna Wawer,
której poprawki były przez Snerga akceptowane, o ile stanowiły jedynie
kosmetykę językową jednego lub kilku wyrazów[1]). Pisarz, który przez całe
swe twórcze życie podobnie jak Philip K. Dick zastanawiał się, czy to, co
odbieramy zmysłami i na tej podstawie budujemy swój obraz świata, jest
prawdziwą i prawidłowo interpretowaną rzeczywistością. Obaj wprowadzali do
swych utworów elementy literatury niesamowitej i grozy, obaj kreowali światy,
których elementy wystawiały na ciężką próbę percepcję i zdrowy rozsądek bohaterów,
i obaj, dochodząc do granicy postawionej przez ludzki aparat poznawczy,
patrzyli w niebo. Co innego jednak tam widzieli.
Bo
są jednak dwie podstawowe różnice, jeśli chodzi o filozofię obydwu autorów i
ich literackie kreacje. Po pierwsze – Dick nie angażował nauki w uzasadnienia
swojej wizji świata, nie tworzył pozaliterackich systemów filozoficznych wyjaśniających
jego idee. Snerg przeciwnie, zbudował cztery pseudonaukowe teorie[2], co do poprawności których
był przekonany do końca życia, mimo krytyki środowisk akademickich. Po drugie –
Dick przez całe życie, patrząc w niebo, szukał Boga i absolutu. Widział Jego
twarz w chmurach, rozpylał Go sprayem i aby zbliżyć się do Niego, żuł
podejrzany specyfik „Chew-Z” lub wystawiał się na działanie różowego promienia.
Drogą do jego poznania stało się ostatecznie gnostyczne oświecenie, czemu daje
wyraz w wieńczącej jego karierę trylogii Valis[3]. Snerg, patrząc w niebo,
powiedział głośno i wyraźnie, że absolutu nie ma. I to jest różnica podstawowa
– u Dicka egzystencja w otoczeniu o dość podejrzanej ontologicznie proweniencji
i świadomość tego faktu nie odbiera nadziei na to, że gdzieś tam, za kurtyną
teatru świata, kryje się coś stabilnego, jakaś nienaruszalna opoka.
Zdemaskowana fikcja „życia” przeraża, ale być może jest gdzie uciec. U Snerga
nie ma na to szansy. Filozoficzny konstrukt, który stanowi co prawda ewoluujący
w czasie, ale oparty cały czas na stabilnych podporach przekaz ideologiczny,
lokuje prozę Snerga nie tylko w science,
ale i w weird fiction. Po zetknięciu
się z grozą Snerga i uświadomieniu sobie, jakie konsekwencje niesie za sobą jej
filozofia, bohaterowie mogą już tylko zakrzyknąć po Conradowsku: „Horror!
Horror! Horror!”. Nie ma bowiem gnostycznego oświecenia i wyzwolenia ducha z
materii, lecz coś zupełnie przeciwnego.
Adam
Wiśniewski (jeszcze nie Snerg) urodził się 1 stycznia 1937 roku w Płocku.
Osierocony w wieku kilku lat, trafia wraz ze starszym bratem do rodziny ciotki,
pani Jadwigi Jędrzejewskiej-Ruff. Dorastający Adam, często skonfliktowany z
rodziną, szkołą i swoim bratem[4], pragnie studiować fizykę,
która była jego życiową pasją. Czy to przez swoje nonszalanckie podejście do
edukacji i nauczycieli, czy to przez złośliwość polonistki, oblewa maturę z
języka polskiego przy jednoczesnym maksymalnym wyniku z matematyki i fizyki.
Adam, powodowany urażoną ambicją, postanawia nie wchodzić ponownie do tej samej
rzeki, co prawdopodobnie definiuje jego dalsze życie i karierę – odwrót od
systemu edukacji zaowocuje kontrowersyjnymi teoriami „naukowymi” i skromnym
objętościowo, lecz ideowo zapierającym dech dorobkiem literackim. W 1964 roku
Adam Wiśniewski bierze ślub z Krystyną Wawer, która staje się siłą rzeczy jego
asystentką w procesie twórczym. Adam Wiśniewski bowiem, na przekór urzędowej
adnotacji dotyczącej jego wykształcenia, postanawia głównym źródłem swego
zarobkowania uczynić pisarstwo. Po wielu nieudanych próbach i wielu odrzuconych
opowiadaniach w 1968 roku w czasopiśmie „Kamena” ukazuje się jego pierwsze
opowiadanie, zatytułowane „Anonim”[5].
I
już ten pierwszy tekst stanowi zalążek idei późniejszych. Jest to opowieść o
pewnym człowieku, który znalazł w kieszeni zwitek papieru zapisany niewyraźnym
i rozmazanym pismem. Na podstawie cząstkowych odczytań tekstu, domysłów i
wyrazów wyrwanych z kontekstu buduje spiskową teorię dotyczącą jego osoby. I tu
pojawia się ważny element filozofii Snerga – ludzka skłonność do indukcyjnego
tworzenia całościowego obrazu rzeczywistości na podstawie wnioskowania z niekompletnych
elementów składowych, jako podstawowa przyczyna błędnej interpretacji
otaczającego świata. Ta idea, zasiana już w debiucie, dojrzewa i wydaje owoce
przez całą karierę autora.
Debiut
Adama Wiśniewskiego to opowiadanie mocno zanurzone w klimacie, który znamy z twórczości
Franza Kafki. Duszny, zinstytucjonalizowany świat, w którym porusza się bohater
„Anonimu”, powstał dzięki natchnieniu wywiedzionemu z ulubionej powieści Snerga,
jaką był „Zamek”[6].
Rok po debiutanckiej publikacji pojawia się opowiadanie drugie – w 1969 roku w
„Miesięczniku Literackim” ukazuje się tekst zatytułowany „Byle podmuchem losu”[7]. Już po kilku pierwszych
akapitach można rozpoznać wpływy drugiego literackiego idola Adam
Wiśniewskiego. Opowieść snuta ustami małego chłopca, mitologizującego postać
własnego ojca, który zajmuje się prowadzeniem dziwnych interesów w rodzinnej kamienicy,
przywodzi oczywiście na myśl twórczość Brunona Schulza. Snerg uwielbiał Kafkę i
Schulza, były to jego podstawowe źródła inspiracji, co zresztą możemy wyczuć
praktycznie w każdej jego następnej powieści. Do obydwu geniuszy wrócimy – zbyt
mocno wpłynęli na twórczość Snerga, aby zbyć ich jednym zdaniem.
Adam
Wiśniewski (już Snerg), zdopingowany pierwszymi sukcesami, postanawia iść na
całość. W 1973 roku Wydawnictwo Literackie publikuje pierwszą powieść Snerga –
„Robota”. Powieść ta staje się z miejsca sensacją, jest to Snergowe opus
magnum, które zdobywa pierwszą nagrodę w plebiscycie na najlepszą polską
powieść fantastyczno-naukową napisaną w latach 1945–1975. Uznana za powieść
wybitną w środowisku fanów i znawców gatunku, nie była za takową brana poza
„gettem” fantastyki. Ubolewa and tym Marek Oramus, znawca twórczości Snerga,
pisząc, że jedna myśl budzi w nim opór: Jeśli
wśród autorów SF trafi się rzecz wybitna, jedynym sposobem dźwignięcia jej na
postument jest zaparcie się rodziców[8].
No właśnie, przecież „Robot” wyraźnie wychodzi poza gatunek. I choć jego
zaszeregowanie do gatunku science fiction jest jak najbardziej prawidłowe, koniecznie
i wyraźnie trzeba zaznaczyć jedno – jest to również metafizyczny horror.
„To zboża nas
uprawiają”[9]
Narrator
powieści zostaje umieszczony w nieznanym i przyprawiającym o zgrozę świecie,
już na samym początku powieści. Jest sztucznym człowiekiem, kolejnym z wielu
produktów nieokreślonego bliżej Mechanizmu, poruszającym się na taśmie
produkcyjnej w kierunku swojego przeznaczenia. Narrator otrzymuje swoje „imię” –
numer fabryczny BER-66, dowiaduje się, że wszystko, co od tej pory zrobi, jest
z góry przewidziane, że to, co odczuwa jako wolną wolę, jest złudzeniem i
funkcjonuje tylko po to, aby Mechanizm jego rękami dopiął swoich nieznanych
celów. Zadaniem bohatera jest misja wywiadowcza i wtopienie się w społeczność ludzi
zamkniętą szczelnie w gigantycznym podziemnym schronie. BER-66, jak gdyby
kierowany wewnętrznym programem, bardzo szybko podszywa się pod kolejne
postacie, aż w końcu nazwany przez kilka osób Natem Porejrą przyjmuje to imię.
Jednocześnie stopniowo świadomość tego, że jest androidem, zostaje wypierana
przez przypuszczenie, że być może jest żywym człowiekiem, co przekłada się na
egzystencjalny koszmar, który towarzyszy narratorowi do końca powieści.
Podziemny
schron, mroczny, wielopoziomowy labirynt, okazuje się ostatecznie wyrwaną z
powierzchni naszej planety bryłą, na której istnieje miasto Kaula-Sud, a
mieszkańcy schronu okazują się uciekinierami z miasta, którzy zeszli pod ziemię
w obawie przed inwazją z kosmosu. Kaula-Sud otoczone kopułą mknie w nieznany
kosmos, uprowadzone przez niezidentyfikowanych porywaczy. Twory Mechanizmu
powoli wypierają z podziemi prawdziwych ludzi. Narrator, odkrywszy tę prawdę,
ucieka wraz z dwoma ludzkimi towarzyszami na powierzchnię, gdzie dokonuje
zatrważającego odkrycia – umysły populacji miasta Kaula-Sud stają się zbiorowym
pożywieniem dla istot z wyższego poziomu egzystencji, a samo miasto – ich jadalnią.
Ludzie są hodowani i podobnie jak w filmie Wachowskich[10] są nośnikiem energii
służącej do wykarmienia ponadludzkich, niepoznanych bytów.
Opowieść
o perypetiach androida BER-66/człowieka Neta Porejry to swego rodzaju metafizyczne
bildungsroman osadzone w scenerii
przerażającej na kilku poziomach; opowieść o istocie nie zdefiniowanej,
stojącej w ekstremalnym egzystencjalnym rozkroku i jej zmaganiu się ze światem
pozbawionym wszelkich stałych i pewnych fundamentów. Narrator jest na początku
swej drogi jak noworodek, który wraz z rozwojem swoich zmysłów i udoskonalaniem
umiejętności poznawczych uczy się świata. Tylko że świat, w którym się znalazł,
opiera się zwykłemu poznaniu, jest to jeden z największych koszmarów, jaki pojawił
się w powieściach science fiction i nie chodzi tu tylko o standardowe
rekwizytorium horroru, lecz również o grozę bardziej subtelną, lecz bez
porównania większą.
Przede
wszystkim należy zwrócić uwagę na samą konstrukcję świata, w jakim znalazł się
bohater i to, w jaki sposób radzi sobie z jego poznaniem. Korytarze podziemnego
schronu to mroczne, klaustrofobiczne, nie obiecujące końca przestrzenie. Czasem
trafiają się drzwi, za którymi widać oniryczny, odrealniony obraz świata, a
czasem rodzinę zastygłą w dziwnych pozach i będącą trójwymiarową stop-klatką. Zewsząd
słychać dziwne dźwięki, szmery, chichoty. Otoczenie, w jakim znalazł się BER-66,
budzi grozę, bo nie daje się ubrać w jakieś sensowne definicje, nie pozwala na
jakąkolwiek systematykę doznań, jest poznawczą próżnią. Lęk przed pustką i
nieznanym jest dodatkowo wzmacniany poczuciem braku celowości i sensu
działania. Aby upewnić się, że ciemność ma jakieś fizyczne granice, BER-66
trzyma się zawsze blisko ścian – niestety, aby okiełznać lęki egzystencjalne,
musi znaleźć inne sposoby.
Narrator
nie wie, kim jest, po co istnieje, gdzie istnieje, nie rozumie, co się dzieje
wokół niego. Nie ma na czym zbudować sensownej narracji swojej egzystencji, nie
zna jej celu i jednocześnie wie, że istnienie to podlega czyjemuś scenariuszowi.
Scenariusz ten pisze nie tylko Mechanizm, transcendentny byt niedający się
wtłoczyć w jakieś opisowe ramy, lecz również napotkani ludzie. To oni definiują
narratora, zakładają mu maski, które on z niezwykłą i zaskakującą ochotą
przyjmuje. BER-66 na początku swej drogi jest zatem pacynką i to wielopoziomowo
animowaną. Mija czas, echo słów Mechanizmu rezonuje coraz słabiej, narrator ma
coraz więcej swobody – zdawać by się mogło, że pacynka uwolniła się od
lalkarza. I co się dzieje? BER-66 popada w apatię i przygnębienie, lalka leży
bezwładnie w kącie. Narrator odczuwa dziwną i niezwerbalizowaną tęsknotę za
byciem sterowanym, zupełnie jak bohater jednego z opowiadań Snerga – „Na skraju
nocy”[11]. W opowiadaniu tym pewien
człowiek, któremu pozwolono na kilka godzin swobody, nie odnajduje się w
świecie nieskończonych możliwości wyboru i spędza cały swój „czas wolności”,
chodząc dookoła skrzyżowania, uwięziony w powtarzanym bez przerwy cyklu
czerwonych i zielonych świateł.
Należy
tu wspomnieć o jednym z refrenów ideowych Snerga, który przewija się przez całą
jego twórczość. W jednym z jego najlepszych i najważniejszych opowiadań, pod
tytułem „Ciąg zdarzeń”[12], poznajemy człowieka,
który szuka odpowiedzi na pytanie, jaki jest sens i cel życia. Podobnie jak
bohater „Robota”, zakłada on brak istnienia wolnej woli i całkowity determinizm
otaczającego świata. Skąd takie założenie u człowieka, który nie spotkał
przecież na swojej drodze żadnego Mechanizmu? Aby zrozumieć to zagadnienie,
trzeba odwołać się do pierwszej z czterech wspomnianych wyżej teorii –
Jednolitej teorii czasoprzestrzeni, która według samego autora miała być rewolucyjną
hipotezą, wyjaśniającą, że zrozumieć
świat to znaczy sprowadzić wszystkie jego zagadki do jednej: najpierwotniejszej
i najogólniejszej – do podstawowej przyczyny[13]. Teoria ta to napisany
emocjonalnym językiem paszkwil na cały dorobek współczesnej nauki. Zrównana z
ziemią przez środowiska akademickie, doskonale jednak koresponduje ze światami
przedstawionymi Snerga. Możemy zatem zapomnieć o jej nikłych walorach
naukowych, o wiele bardziej sprawdza się jako kopalnia tłumaczeń Snergowych
scenerii fabularnych. A przede wszystkim jako wzmocnienie i tak już potężnego
ładunku niesamowitości. Wedle tej teorii wszystko, co znajduje się we
wszechświecie – materia, światło, stałe fizyczne, prawa fizyki, a nawet ludzkie
umysły – to wynik emanacji drgań tzw. tworzywa czasoprzestrzennego. Podstawą
budowy świata i jego widzialnego zróżnicowania nie są stałe cechy samego bytu,
lecz jego plastyczność, tendencja do ciągłych zmian, ważniejsze jest „stawanie
się” niż „bycie”. Snerg podąża tutaj nieco śladami wielkich filozofów, bo
możemy się tu dopatrzeć nie tylko idei materializmu dialektycznego Karola Marksa,
ale i dobiegającego z odległej o dwadzieścia sześć wieków przeszłości głosu Heraklita,
który mówiąc panta rhei, negował
absolutyzm bytu i stawiał pierwsze fundamenty pod dialektyczne rozumienie
świata.
Zatem
według Snerga wszystko jest swego rodzaju delirium meta-materii, które
kształtuje również czas w zastygłe w przeszłości dokonane fakty, których nie
można JUŻ zmienić, oraz w rozmyte w przyszłości niedokonane fakty, których nie
można JESZCZE zmienić, redukując czas na działanie ludzkiej wolnej woli do
zerowymiarowego „teraz”. Wolnej woli nie ma, a istnienie czegoś takiego jak
rzeczywistość, jej widzialne zmiany w czasie, to przewracająca się mozaika
nieskończonej liczby kostek metafizycznego domina. Przyczyna–skutek, przyczyna–skutek – jak mawiał Merowing, jedna z
najciekawszych postaci trylogii „Matrix”, której filozofia „życiowa” całkowicie
neguje możliwość istnienia czegoś takiego jak „wybór” i „wolna wola”[14]. Każde zdarzenie, choćby
nie wiadomo jak bardzo obrysowane konturem niekonieczności (bo zaszło w wyniku
naszej niby-autonomicznej decyzji), jest tak naprawdę tylko i wyłącznie konsekwencją
zdarzeń poprzednich. I tyle.
Można
oczywiście polemizować z takim komplementarnym do pomysłu „sterowania z
wyższego poziomu egzystencji” tłumaczeniem skrajnego determinizmu i braku
wolnej woli, można wystawiać przeciw niemu filozoficzne armaty indeterminizmu.
Nie zmienia to jednak wydźwięku idei i egzystencjalnej podpowiedzi Snerga
zawartej w „Ciągu zdarzeń”. Otóż bohater opowiadania dowiaduje się (od
gadającego komputera, co znamienne, bo podchodzącego na zimno do wizji w pełni
zdeterminowanego świata), że życie co prawda nie ma żadnego sensu i celu
absolutnego, który mógłby być ogarnięty ludzkim rozumem, ale posiada za to cele
cząstkowe, jako ciąg ciągłych korekt i dostosowań do głównego trendu
wyznaczanego przez otaczający nas świat. Sednem ludzkiego życia jest zatem
ciągła podróż, ciągłe poszukiwanie, gonienie za króliczkiem, którego nie można
złapać. Sam fakt wyboru, choćby iluzorycznego, pozwala na funkcjonowanie w
zdeterminowanym świecie. Ta konstatacja prowadzi do kolejnej Snergowej teorii (Teorii
bezpieczeństwa[15])
oraz do jego krytyki i deprecjacji wartości ludzkiego poznania – a o poznaniu
Snerg pisze w KAŻDYM swoim utworze i jest to pojęcie klucz do jego
filozoficznej konstrukcji. Ale o tym później.
Wróćmy
do androida BER-66. Podróż przez oniryczne i koszmarne korytarze, napędzana
coraz bardziej malutkimi sensami i celami, prowadzi go przez kolejne
fantasmagorie. Najpierw jest to koszmarny spalony las z rozdziału „Sen w blasku
księżyca”, gdzie Snerg po raz pierwszy sygnalizuje, że to, co powszechnie
definiujemy jako materię, wcale nie musi mieć tak absolutnych cech, jak nam się
wydaje. W rozdziale „Tamten świat” trafia natomiast do jednego z najbardziej
niesamowitych miejsc, jakie spotkałem w literaturze – do miasta posągów. Jest
to replika miasta Kaula-Sud (choć równie dobrze może to być samo miasto
przeniesione jakimś dziwnym trafem w czasie i przestrzeni) na kilka chwil przed
katastrofą. Pozornie zbudowane z posągów o niewyobrażalnej masie, które imitują
scenkę rodzajową, okazuje się ostatecznie ruchomym teatrem, w którym wszystkie
postacie i przedmioty poruszają się w zwolnionym tempie. BER-66 jest w tym
świecie herosem, kimś z wyższego poziomu istnienia, mogącym zrobić praktycznie
wszystko – na przykład złapać w powietrzu lecący pocisk i zmienić tor jego lotu.
Znajduje on nawet replikę (a może oryginał?) siebie samego na ułamek sekundy
przed wypadkiem samochodowym, w którym – na co wskazuje lot ciała – zginie.
Pogłębia to bardzo niepokoje bohatera i znowu wrzuca go w egzystencjalne
rozterki – kim jest? Prawdziwym Netem Porejrą, który za chwilę z impetem uderzy
głową w słup, czy jego klonem powołanym do życia po śmierci? Może uratować swą
replikę/oryginał, ma w końcu taką moc – jednak czy powinien? Czy determinizm
świata pozwala na modyfikację przeszłości, tak aby zmienić przyszłość? Czy
przeszłość i przyszłość różnią się w ogóle czymkolwiek?
BER-66
doznaje przez cały czas olśnień i zwątpień, robi krok naprzód, a potem krok w
tył – jednak cały czas przyswaja coraz więcej danych na temat otaczającego go
świata i zaczyna funkcjonować coraz lepiej. Wszystkie fenomeny i nadnaturalne
na pierwszy rzut oka zjawiska przyjmuje z naukowym entuzjazmem, raz zobaczonego
już nie zapomina. Tym bardziej dziwi go postępowanie innych mieszkańców
podziemi, którzy zdają się nie zauważać koszmaru otoczenia. Z podpowiedzią
przychodzi norweski filozof Peter Wessel Zapffe – ideowy mentor Thomasa
Ligottiego – który stwierdził, że człowiek skonfrontowany z ogromem kosmosu i
wyposażony w ewolucyjną zdobycz, jaką jest jego świadomość, nie wytrzyma tejże
konfrontacji, jeśli nie zbuduje sobie pewnych buforów poznawczych, systemów
odwracania uwagi i wypierania szkodliwej nadwyżki świadomości. Człowiek, aby
pozostać przy zdrowych zmysłach, izoluje się psychicznie od obserwowanych
zjawisk, kotwiczy w codzienności, rozprasza swą uwagę lub przekształca
egzystencjalne bóle w doświadczenia warte przeżycia[16]. W rozdziale „Tlen i
broń” BER-66 spotyka się wręcz z fizycznym atakiem, gdy próbuje zwrócić uwagę
mieszkańców miasta na nienaturalne i przyprawiające o zgrozę otoczenie. Zwracanie
na to uwagi innym jest rozdrapywaniem zabliźnionych ran, zaburzaniem
psychicznego spokoju. Spotkana w trakcie eksploracji labiryntu kobieta o
imieniu Ina, zapytana w pewnym momencie przez bohatera o to, czy Mechanizm ma
wobec niego jakieś konkretne plany, mówi: Lepiej
będzie, kiedy tego nie usłyszysz ze szczegółami. Co ja mówię – to konieczność.
Wtedy zdołasz postępować dalej bez największego ciężaru, jak dotąd. Bo
niewiedza to twoja główna broń i ocalenie[17].
Na
swego rodzaju alternatywę filozoficzno-psychologiczną i analogię do tez autora
„Ostatniego Mesjasza” musimy poczekać do czwartej powieści Adama Wiśniewskiego-Snerga.
Tymczasem w „Robocie” autor dokłada tylko jedną cegiełkę do wyjaśnień Zapffego
– przed niewygodnymi i wstrząsającymi obrazami transcendentnej rzeczywistości
chroni nas fizyczna ułomność naszego poznania. Ludzie interpretują otaczającą
rzeczywistość na swoją antropocentryczną modłę, z jakiego poziomu by nie
spoglądali, nigdy nie zobaczą dookoła siebie więcej, niż znajduje się w nich
samych. To kalectwo ludzkiej percepcji Snerg eksponuje o wiele wyraźniej w
kolejnych powieściach, w „Robocie” jest to po prostu konstatacja
niedoskonałości człowieczej fizyczności. BER-66 wydostaje się w końcu z
podziemi i wraz z jednym ze swoich towarzyszy za pomocą dialogu wykłada drugą
ważną teorię Snerga – Teorię Nadistot. Miasto Kaula-Sud to jedno wielkie koryto
na paszę, magazyn na życiową energię emanowaną przez nasze umysły. Dla nas ta
energia nie istnieje, z powodu jej niedostrzegalności przez nasz aparat
poznawczy – dla Nadistot, które uprowadziły miasto w kosmiczną przestrzeń,
stanowi ona pożywienie. Nadistoty nie są złymi bytami, wszak nasza mięsożerność
to nie zło, lecz wymóg naszej fizyczności. Ludzie nie widzą Nadistot w pełni, a
elementy, które zauważają, są wyrwane z kontekstu i nie pozwalają na budowę
prawdziwego obrazu Nadistoty. Człowiek nie jest w stanie dostrzec tego
składnika Nadistoty, który wynosi ją właśnie na wyższy poziom egzystencji – tak
samo jak pies nie widzi w nas naszego intelektu, lecz tylko inne zwierzę. Więc
być może wokół nas żyją Nadistoty, a my, nie potrafiąc skonstruować
całościowego obrazu rzeczywistości, widzimy je na przykład jako zwykłe zjawiska
atmosferyczne? Nawet nie wiemy przecież, co takiego te istoty transcenduje, co
nadaje im przedrostek „nad”. A nad nimi istnieją kolejne byty wyższe i jeszcze
wyższe, i tak dalej, aż do czego? Do absolutu?
Nie,
absolutu nie ma. Tak ustanowiona gradacja bytów, pozostająca między sobą w
silnej zależności troficznej, wygląda raczej jak litografia M.C. Eschera
„Wznoszący się i opadający”. To niepokojące przypuszczenie, że być może to
zboża nas uprawiają. To odwieczna walka materii, dreszcz tworzywa
czasoprzestrzennego, który ustanawia wszystko – nas, nasze poznanie, determinizm
świata – i gwarantuje wręcz lovecraftowski egzystencjalny horror dla tych,
którzy zaglądają za kurtynę rzeczywistości. Rozkoszujemy
się złudną świadomością, że wprawdzie prawa natury są nieubłagane, lecz na całe
szczęście one nas nie dotyczą, gdyż walka o byt toczy się nisko u naszych stóp.
My sami – odkrywcy tego uniwersalnego prawa – we własnym mniemaniu stoimy już
poza nią jako ostateczni zwycięzcy: na samym szczycie łańcucha pokarmowego. Nie
chcemy, nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, że ktoś może nas co dzień
pożerać bez użycia siekaczy. I biada takiemu heretykowi, który by nas kiedy
wyprowadzał z błędu. Pójdzie na stos, gdyż zawsze będą istniały jakieś kościoły
razem ze swym nie spisanym prawem powszechnego ciążenia wstecz. Nigdy nie
uwierzymy w Nadistoty. Nie możemy uwierzyć, że wysoko nad nami, wśród
niebosiężnych poziomów wielowymiarowego Wszechświata trwa wciąż równie zażarta
walka na życie i śmierć, walka o kolejną postać materii. Że między innymi
zmagają się tam w bezlitosnych zapasach takie potęgi, o jakich nam się nawet
nie śni, i że znacznie niżej – lub wyżej, z innego punktu widzenia – najpierw
nasze zwierzęce ciała, a potem umysły biorą w niej udział całkiem nieświadomie,
jako kolejne, szeregowe ogniwa tego nieskończonego ciągu, w którym nie ma
takich słów, jak „żywe i martwe” oraz „wysokie i niskie” lub „dobre i złe” –
tylko są same konfiguracje, stany prawdopodobieństwa, potencjały, bieguny i
fale, przemieszczenia, błyskawiczne skoki i spadki, wolne przemiany, osobowości
w osobowościach, ciągłe odstępstwa od poprzednich norm, związane ściśle
nieustannym dążeniem do zmiany fazy i do doskonałości niezmiennej, wyczerpana
kombinacja układów tego, co istnieje, a jeszcze jest tam jakaś myśl, której
niestety – lub na całe szczęście – nigdy nie zdołamy do samego końca
przeniknąć. Ponadto uważam, że nikły blask tych niepozornych, drobniutkich
„piegów” rozsianych w górze, które ledwie kiedy chcemy zauważyć na niebie nocą,
jest wcale nie mniej ważny od spęczniałego codziennymi zabiegami blasku
potężnych cielsk naszych wciąż nowych i coraz bardziej eleganckich samochodów,
którym tu oddajemy bałwochwalczą cześć[18].
Przy
okazji „Robota”, choć tak naprawdę sprawa ta dotyczy całej twórczości Snerga,
należy wspomnieć o kolejnej jego teorii. Ten filozoficzny produkt autora, nazwany
przez niego Teorią decentryzmu[19], nie dotyczy już nauki,
lecz sztuki. Snerg wypracował ją podczas wielogodzinnych dysput z Markiem
Ruffem (synem swojej przybranej matki, z pierwszego małżeństwa) na temat tego,
jak mogłaby wyglądać współczesna sztuka. Co gdyby przedmiot sztuki, na przykład
główny element obrazu, wyrwać z ram dzieła i ustawić go gdzieś poza nim, skąd
mógłby nadal wpływać na dzieło jako takie? Odbiorca nie widzi już na obrazie
wazonu z kwiatami, ale wie z kontekstu tego, co obraz zawiera, że o wazon
właśnie chodzi. I wazon ten determinuje odbiór sztuki, wyznacza obszar
interpretacyjny, w którym odbiorca powinien się poruszać. Czy takim wyrwanym i
ciążącym nad światem przedstawionym powieści elementem nie są czasem Nadistoty
z „Robota” lub Widz z „Według łotra”?
Zakończenie
„Robota” to wreszcie w pełni autonomiczna decyzja androida BER-66, zerwanie
animujących go metaforycznych nitek. Godzi się on, że był, jest i będzie
marionetką świata, ale taką, która potrafi z faktu, że jest imitacją człowieka,
uczynić swoją siłę. Tym bardziej wzmacnia to znaczenie człowieczeństwa w
świecie stałej relatywizacji znaczeń. BER-66 wie, że umrze, co przyjmuje za
protezę absolutu i jeden jedyny pewnik w swoim życiu. Zakotwiczył się w końcu,
choć jest to kotwica wrzucona do swojego własnego grobu.
A
co gdyby spróbować podważyć i ten fundament i odebrać człowiekowi prawo do
śmierci? Temat ten wróci w dalszej części rozważań, na razie przyjrzyjmy się
horrorowi o wiele bliższemu gatunkowi weird fiction niż „Robot”. Poznajmy ewangelię
według łotra.
„Widzu! W ręce twoje
polecam ducha mego”[20]
„Według
łotra”, wydana w 1978 roku druga powieść Adama Wiśniewskiego-Snerga, rozpoczyna
się w bardzo podobny sposób do „Robota” – przebudzeniem. Carlos Ontena, główny
bohater powieści, budzi się ze snu, a jakby śnił dalej. Zanurzony w onirycznym
klimacie początek powieści to próba zdefiniowania zaobserwowanego otoczenia i
zmagania z niepokojącym wrażeniem, że przez noc zaszły w rzeczywistości jakieś
dziwne i tylko intuicyjnie wyczuwane zmiany. Motyw przebudzenia w wynaturzonym
świecie możemy znaleźć nie tylko w „Robocie”, ale i w przywoływanym wyżej
opowiadaniu „Ciąg zdarzeń” – jest to jeden z najbardziej weirdowych fragmentów
w twórczości Snerga. Warto przywołać w tym miejscu jedno z opowiadań Franza
Kafki, pod tytułem „Przemiana”[21], które zainspirowało
Snerga do napisania „Według łotra”. Świat, w którym budzi się Gregor Samsa, przemieniony
w wielkiego robaka, charakteryzuje się tym, że zachodzące w nim całkowicie
odrealnione zdarzenia nie wzbudzają żadnego dysonansu poznawczego w
uczestnikach tych zdarzeń. To my, czytelnicy, łapiemy się za głowę i z
niedowierzaniem śledzimy fantasmagorię, która dla bohaterów opowiadania jest
światem normalnym. Ta cecha charakterystyczna jest dla całej twórczości Franza
Kafki, możemy ją też znaleźć zresztą u naszego Brunona Schulza. Dokładnie to
samo dzieje się w drugiej powieści Snerga. Carlos Ontena zauważa, że rzeczy
codziennego użytku w jego mieszkaniu zamieniły się w atrapy przypominające
dekoracje teatralne. Mydło to gipsowa kulka, chleb jest z plastiku, mleko to
biała farba. Ba, całe jego miasto zamieniło się w jedną wielką atrapę, budynki
okazują się tekturowymi konstrukcjami, natomiast ludzie na ulicy – manekinami.
Carlos zauważa też, że niektóre spotkane osoby są zwykłymi ludźmi, którzy nie dostrzegają
odmienności świata, a niektóre rejony miasta są prawdziwsze i właściwie „normalne”
po wczorajszemu. Świat w oczach Carlosa wygląda jak plan filmowy, w którym
niektóre miejsca cechuje większy realizm, wynikający z tego, że to na nich
skupia się w głównej mierze jakaś ponadludzka kamera filmowa, natomiast ludzie
wydają się podzieleni na aktorów pierwszoplanowych, statystów i manekiny.
Świat
przedstawiony w „Według łotra” wydaje się pewną odmianą gradacji bytów, kolejną
ilustracją motywu przewodniego „Robota”. Istoty z każdego poziomu egzystencji
widzą zupełnie co innego, czym innym jest dla nich otaczająca rzeczywistość.
Istoty z poziomu wyższego widzą ułomność bytu postawionego niżej i są wobec
niego nadistotami obdarzonymi nadludzkimi mocami. Jednocześnie byty postawione
wyżej wymykają się ich poznaniu. O co tu dokładnie chodzi?
Zanim
odpowiemy sobie na to pytanie, musimy na chwilę zajrzeć do „Sklepów
cynamonowych” Brunona Schulza. W „Traktacie o manekinach” ojciec głównego
bohatera, którym jest sam Bruno Schulz, mówi, że Demiurgos nie posiadł monopolu na tworzenie – tworzenie jest przywilejem
wszystkich duchów”[22] i że naszym zadaniem jest
stworzyć po raz wtóry człowieka, na obraz
i podobieństwo manekina[23].
Mamy tu do czynienia z urzeczywistnieniem prometejskiej tęsknoty człowieka do
sięgnięcia po zakazany ogień, jakim jest wejście w wyłącznie boski do tej pory
obszar formowania tych elementów rzeczywistości, które swą potencję
kształtowania ujawniały tylko Bogu-Demiurgowi. Myśl Schulza, do której jeszcze
wrócimy, zakłada, że człowiek może być Demiurgiem niedoskonałym, zadowalającym
się tandetą swojej kreacji, a co za tym idzie jej prowizorycznością
ontologiczną. „Według łotra” jest rozwinięciem tez Schulza i ubraniem ich w
fabularny kostium.
Świat,
który obserwuje Carlos Ontena, to plan filmowy, w którym dochodzi właśnie do
takiej demiurgicznej kreacji. To świat bytów wypaczających się coraz bardziej w
trakcie schodzenia w dół ontologicznej drabinki. Jest to rzeczywistość ściśle
zdeterminowana, w której wszyscy – manekiny, statyści i aktorzy – pełnią ściśle
przygotowane i zapisane w Scenariuszu role. Carlos gra rolę łotra – wszystkie
zdarzenia dziejące się wokół niego i postacie, z którymi się styka, ściśle
wtłaczają go w taką właśnie rolę. Nad realizacją Scenariusza czuwa przez cały
czas Reżyser Świata, znajomy Carlosa o imieniu Płowy Jack, który z racji tego,
iż jest o kilka poziomów wyżej niż manekiny czy statyści, może poprzez „cuda”
(jakim jest dla manekina przyklejenie mu peruki na gołą czaszkę lub przemycie
oczu zachlapanych farbą) kreować rzeczywistość planu filmowego na potrzeby
seansu, który oglądany jest przez jakiś ponadludzki byt, nazywany Widzem. Akcja
powieści wiąże ściśle ze sobą losy Carlosa i Płowego Jacka i jako wyraźna
trawestacja Nowego Testamentu, wiodąca ich ostatecznie ku ukrzyżowaniu, nadaje pozornie
teleologiczny rys budowie świata przedstawionego. Czy możemy mówić zatem o
istnieniu Bytu Ostatecznego, jakim jest Widz? O absolucie?
Nie,
absolutu nie ma. Tę wątpliwość wyraźnie rozwiewa sam Snerg w wywiadzie z
Maciejem Parowskim, który chciał poznać wyjaśnienie pozornej sprzeczności
pomiędzy ściśle naukowym i materialistycznym „Robotem” a mistyką i nawiązaniami
do religii w „Według łotra”. Snerg odpowiada: Nie ma żadnej sprzeczności. W Teorii Nadistot nie używam słowa Bóg, bo
go po prostu zdejmuję z cokołu. Nasze nadistoty nie są naszym Bogiem, ich
przewaga polega tylko na przewadze jednego stopnia. One są również śmiertelne,
ułomne, niedoskonałe; nad nimi stoją kolejne nadistoty. Tak samo jak my, którzy
stoimy wyżej zwierząt, też nie jesteśmy wszechmocni ani nie jest wszechmocne
zwierzę, które stoi nad rośliną, mimo że może ją zjeść. Tak więc w „Robocie” i
Teorii Nadistot słowo Bóg, słowo Wszechmocny, nie mają w ogóle miejsca, są
niepotrzebne. A w powieści „Według łotra” chodzi już o zupełnie co innego, nie
ma nawiązania do Teorii, pomijając takie, że przyszłość rozwoju ludzkiego
prowadzi nas do ekranu trójwymiarowego. W tym sensie w „Nagim celu” z kolei
mamy do czynienia jakby z Nadistotami, bo jeśli tworzy się możliwość filmu, w
który można wejść i brać udział w jego akcji i rozmawiać z bohaterami, to dla
kogoś stojącego stopień niżej jest to już sytuacja na granicy cudu. Płowy Jack
z „Według łotra” jest twórcą, jest reżyserem takiego filmu. Ja tu nie widzę
sprzeczności[24].
Widz
nie jest Bogiem, nie jest bytem absolutnym. Tak naprawdę Widz jest ułomnym
demiurgiem ze stron „Sklepów cynamonowych” – taką interpretację podsuwa wiele
elementów w twórczości Snerga. W „Robocie” BER-66 podczas pobytu w koszmarnym
„śnie w blasku księżyca”, słyszy ostrzeżenie:
My, postacie z Jego snu, powinniśmy dbać o to, aby Go nie obudzić[25]. Snerg uważał też, że: Życie każdego z nas jest snem jego uwagi,
sterującej materialnym ciałem i niepodzielnie skupionej na treści
trójwymiarowego widowiska, w którym to ciało bierze udział, zaś śmierć jest
powrotem uwagi człowieka do rzeczywistości nieba – gdzie realnie przebywa on
przez cały czas[26].
Niedoskonały stwórca kreuje wadliwe istoty – BER-66 łamie swoje uwarunkowanie,
Carlos widzi więcej, niż powinien (choć tutaj należałoby się zastanowić, czy i
to nie jest częścią przedstawienia), a nadistoty, jakimi są zwykli ludzie, w „Nagim
celu” produkują awaryjne fabryki marzeń, o czym wspomnimy później. Widz-demiurg
to po prostu kolejna nadistota w łańcuchu. A cała otoczka religijna i mistyka w
„Według łotra” i nadanie Widzowi pozornych boskich cech to chwyt artystyczny i
ideowy, który ma wedle zamiaru Snerga wyrażać tęsknotę rodzaju ludzkiego za
czymś, co w sposób bezwarunkowy i definitywny tłumaczy naszą egzystencję. Widz
ma być celem, do którego zmierza cały świat, drogowskazem dla jego
teleologicznej struktury. Zadaniem Płowego Jacka było przygotowanie ludzkości
na czasy Montażu Ostatecznego, do którego dopuszczeni mogli być tylko ci,
którzy ściśle trzymali się Scenariusza. Dla wszystkich ludzi, z wyjątkiem
Carlosa, istnienie Widza było kwestią wiary, wzmacnianej czasem „cudami”
Płowego Jacka. Wiary w to, że do ostatecznego celu prowadzą małe cele
cząstkowe, że sens absolutny składa się z sensów małych i osiągalnych dla
każdego. Widz ma być egzystencjalną ostoją, wycisza i niweluje egzystencjalne
lęki. Widz z początku wydaje się takim właśnie absolutem, za jakim podąża pod
koniec swej kariery Philip K. Dick, religijna iluminacja ma rzekomo ubogacić
egzystencję, wynieść ją ponad codzienność, nagrodzić. Wyrwać ducha z sideł
materii.
Ale
tu pojawia się Carlos Ontena, który konstatuje w wyniku swej „iluminacji”, że
Widz żadną ostoją nie jest. To z pozoru religijne poczucie celu i sensu
istnienia jest jednym wielkim oszustwem. Pod przykrywką teleologii, jaką
sugeruje w swych naukach Płowy Jack, kryje się rozpad i dezintegracja „ja”
Carlosa Onteny. To jest dopiero złośliwość autora i gorzki prztyczek w nos
absolutu! Jack-mesjasz zsyła bowiem pewnej nocy „oświecenie” na Carlosa, który
nagle już widzi, jak naprawdę skonstruowany jest świat. Widzi jego determinizm,
któremu nie sposób się wymknąć, widzi, że postać głównej aktorki, Muriel, którą
z fascynacją śledził jako istotę wyższą, jest równie niedoskonała, jak on sam,
a jego życie to taniec pacynki na sznurkach poruszanych przez tajemniczą i
niezidentyfikowaną siłę, której samej również daleko do doskonałości. Jego „olśnienie”
jest tak naprawdę odwrotnością religijnej iluminacji. Jest podobne do tego,
którego ofiarą pada Grossvogel, główny bohater opowiadania „Cień, ciemność”[27] Thomasa Ligottiego. Zarówno
Carlos, jak i Grossvogel w wyniku zajrzenia za kulisy rzeczywistości, tracą metafizyczną
podstawę swojej egzystencji, nie są już tymi samymi ludźmi co przed „oświeceniem”.
Wojciech Gunia i Sławomir Wielhorski we wstępie do „Teatro Grottesco”[28] tłumaczą, jak Ligotti
demaskuje podmiotowość bohaterów swoich opowiadań jako fikcję. Podmiot staje
się przedmiotem – ujrzenie prawdziwej natury wszechświata, który lokuje swe
podstawowe właściwości poza obszarem naszej jaźni, może odbyć się tylko na
drodze „oświecenia w pustce”. Takie „oświecenie”, a właściwie anty-oświecenie,
niestety redefiniuje nasze pojęcie owej jaźni, staje się ona bezużyteczna jako
narzędzie do poznania prawdziwej natury rzeczy. Natura ta po „iluminacji”
okazuje się całkowicie niedostępna naszemu umysłowi. Wiemy już, że to, co do
tej pory nazywaliśmy naszą jaźnią, to tak naprawdę narzędzie do „otorbiania się”
w jakimś słoiku subiektywnego solipsyzmu, wyrwanie się ze słoika to zetknięcie
z koszmarem utraty własnej podmiotowości i tylko śmierć, czyli ucieczka w
niebyt, staje się jedynym wyjściem z sytuacji.
Śmierć,
na którą liczy Carlos wiszący na krzyżu, może być nie tyle wyzwoleniem z udręki
następstw grossvogelowego oświecenia, ale przede wszystkim wyniesieniem na
wyższy poziom egzystencji. To przeczucie udziału w transcendencji poprzez
własną śmierć pojawia się też w bardzo gombrowiczowsko napisanym opowiadaniu
„Zmowa”[29], w którym Snerg
przedstawia człowieka przeczuwającego taką budowę świata, jaka później
funkcjonuje w trzeciej powieści Snerga, zatytułowanej „Nagi cel”. Tym bardziej
końcowe sceny „Według łotra” nabierają w takiej interpretacji mistycznego i
niby-religijnego wydźwięku. Carlos jako byt oświecony, nie może już wrócić na
niższy szczebel drabinki bytów i jako pacynka w rękach schulzowego
lalkarza-demiurga cierpi egzystencjalne katusze. Wisząc na krzyżu obok Płowego
Jacka, pragnie wyzwolenia, pragnie śmierci. I w tym momencie zaczyna się
prawdziwy dramat Carlosa Onteny. Zdolność „widzenia więcej” zostaje cofnięta,
Carlos nie odróżnia już manekinów od statystów i aktorów. Percepcyjnie wraca do
realiów sprzed swego metafizycznego przebudzenia, przy jednoczesnym utrzymaniu
świadomości tego, jak świat wygląda naprawdę. Carlos traci całkowicie
jakiekolwiek egzystencjalne oparcie, wspomniany wcześniej Zapffe i jego cztery
pomysły na buforowanie egzystencjalnych lęków przestają się sprawdzać. Bohater
nie wie już, czy to, czego doświadcza, jest obiektywnym wpływem świata zewnętrznego
czy produktem jego subiektywnego, solipsystycznie ukonstytuowanego wnętrza. W
takiej sytuacji nawet śmierć nie jest pewna, nawet ona traci swój absolutny
charakter, bo przecież nic i nikt nie zagwarantuje Carlosowi, że umarł
naprawdę. Snerg w zakończeniu „Według łotra” neguje absolut absolutnie. Odbiera
Carlosowi prawo do śmierci – czyli to, co było zbawienne dla androida BER-66.
Odebranie
prawa do śmierci, koszmar podobny do tego, którego doświadcza Carlos, pojawia
się również w najsłynniejszym opowiadaniu Snerga – „Aniele przemocy”. O
opowiadaniu tym było swego czasu głośno, twórcy filmowej trylogii „Matrix”
zostali oskarżeni o plagiat i zbyt daleko posuniętą inspirację opowiadaniem.
Chodzi o wielopoziomowość snu i całe hektary „obsiane” ludźmi szczelnie
zamkniętymi w szklanych kokonach, którzy, trwając w narzuconych solipsystycznych
scenariuszach, są całkowicie w rękach wyższych od siebie istot. Uwięzienie w
śnie nie jest tutaj co prawda tak beznadziejne i totalne jak na przykład w
„Cyberiadzie”[30]
Lema, gdzie król Rozporyk nie potrafi wyjść z nieskończonego labiryntu snów,
czy w „Absolutnym powierniku Alfreda Dyjaka”[31] Huberatha, ewidentnie
inspirowanym powieścią Snerga, gdzie śmierć nie tylko nie uwalnia, ale jest
wręcz gwarantem powrotu do nieskończonego koszmaru, jakim jest egzystencja w
postaci szeregu bitów – zarówno bohaterka „Anioła przemocy” i Neo z „Matrixa”
budzą się w świecie z założenia obiektywnie prawdziwym. Lecz czy po przejściu
przez kolejne poziomy snów i dotarciu do poziomu teoretycznie podstawowego,
czyli rzekomo „prawdziwego”, możemy tak naprawdę być pewni tego, że nie tkwimy
nadal w jakimś odgórnie sterowanym i zdeterminowanym świecie, w wypaczonym
produkcie jakiegoś szalonego demiurga?
Adam
Wiśniewski-Snerg od tego momentu zaczyna trochę przesuwać akcenty filozoficzne.
Teoria nadistot i gradacja bytów schodzi nieco na dalszy plan. Autor skupia się
coraz bardziej na zagadnieniu epistemologii, na rzeczywistościach wirtualnych,
na niepełności poznania i jego konsekwencjach. Twierdzi, że…
„…w dzień ludzie śpią
najczęściej z otwartymi oczami”[32]
Antonio
Suchary wraz ze swoim towarzyszem, Ibrahimem Nuzanem, trafiają do dziwnego
świata, zbudowanego wokół ziemskiego globu na wysokości dwunastu kilometrów.
Miejsce to, nazywane Dachem Świata, zabudowane jest w całości tzw. stereonami,
czyli wielkimi planami filmowymi, czymś, co nazwać możemy analogową rzeczywistością
wirtualną. Dla nieprzeliczonych mieszkańców Ziemi A.D. 9591, stłoczonych w
Mrowisku, czyli szczelnie zabudowanej i wyniesionej na wiele kilometrów w górę ziemskiej
powierzchni, jest to jedyna szansa na zaznanie swego rodzaju transcendencji,
przeżycia choć przez chwilę przygód w stylu Jamesa Bonda czy Indiany Jonesa lub
po prostu powylegiwania się choć chwilę na wybrzeżu jakiejś gorącej włoskiej
wyspy z XX wieku. Jest to ucieczka od brzydoty i korozji świata, trochę jak w
„Kongresie futurologicznym”, gdzie Ijon Tichy oglądał świat przypudrowany,
maskujący różem swą ohydę[33]. Dach Świata działa na
zasadzie podobnej do parku rozrywki z „Westworld”, z tym że przedmioty,
dekoracje sceniczne i napotykane osoby są tworzone na bieżąco z materii formowanej
przez bliżej nieokreślone „fabryki materialnych snów”. Antonio i Ibrahim
zostają umieszczeni w przygodzie, w której muszą odnaleźć dwie (oczywiście
piękne) kobiety powiązane z pewnym ugrupowaniem terrorystycznym i wyciągnąć od
nich informacje, w jakim mieście planowany jest atomowy atak. Sposobem na to
jest oczywiście zaciągnięcie pięknych kobiet do łóżka (i to przynajmniej kilku,
bo nie ma stuprocentowej pewności, o jakie chodzi), a wszystko to w scenerii Capri,
pięknej i wiecznie słonecznej wyspy. Bohaterowie mogą się poczuć jak nadistoty
w świecie, który jest gotowy spełniać ich wszelkie życzenia. Ale w pewnym
momencie wszystko zaczyna się psuć.
Poznana
w jednym ze stereonów „wirtualna” kobieta, Lucia, wywiera niezwykłe wrażenie na
Antonio. Mimo iż nie jest poszukiwaną przez niego terrorystką, to ona właśnie
zdradza w tajemnicy, że bomba wybuchnie w Neapolu. Od tego momentu akcja
„Nagiego celu” zaczyna skręcać w stronę dziwnych, onirycznych fantasmagorii,
Antonio zaczyna widzieć wokół siebie drugą rzeczywistość, nakładającą się na
realny świat – ginący w morzu ognia Neapol. Fikcja nakłada się na fikcję,
zaczyna zacierać się granica pomiędzy tym, co realne i obiektywne, a tym, co
sfabrykowane. Istotność tego, czy spotykane w stereonie istoty są prawdziwymi
ludźmi z Mrowiska, czy produktami fabryki materialnych snów, spada do zera.
Wirtualna Lucia staje się dla rzeczywistego Antonia kimś więcej niż każda
spotkana wcześniej kobieta, przy czym słowa „wirtualna” i „rzeczywisty” możemy,
a nawet musimy pod koniec powieści, ubrać w cudzysłów – tracą one swoje
znaczenie. Snerg odwraca tutaj nieco sytuację z poprzedniej powieści, Antonio
traci stopniowo atrybuty nadistoty, podlegają one dziwnemu procesowi redukcji,
natomiast Lucia umacnia się w swoich szańcach ontologii. Skąd ten paradoks,
skąd to pomieszanie? Co to za chwyt? Czyżby nastąpiło coś w rodzaju osobliwości
technologicznej, wynoszącej maszynę ponad człowieka i pchającej ją w drogę do
absolutu?
Nie,
absolutu nie ma. Snerg nie wierzył w to, że maszyny osiągną samoświadomość.
Zapytany przez Marka Oramusa podczas jednego z wywiadów o to, czy w znanych z
powieści science fiction „myślących maszynach” pojawi się kiedyś jakaś nowa
jakość, odpowiada: W urządzeniach tych
nigdy nie pojawi się świadomość istnienia. Komputery należą do zerowej
generacji życia. Wprawdzie konstruowane przez ludzi modele umysłów mogą
rozwiązywać zadania wielokrotnie bardziej złożone niż umysły naturalne, lecz
budując je nie stwarzamy istot obdarzonych świadomością istnienia; jak
samochody zastępują nam nogi, a dźwigi ramiona – tak sztuczne umysły sprawniej
niż naturalne realizują cele wytyczane im przez człowieka. Jednak mechaniczne
protezy nie mają własnych celów. Wszystkie maszyny realizują programy narzucone
im i względem nich zewnętrzne. Tylko żywe organizmy w działaniu kierują się
nakazami wewnętrznymi[34].
Aby
zrozumieć to, co dzieje się w stereonach Dachu Świata, musimy przyjrzeć się
poglądom Snerga na temat epistemologii. W rozdziałach „Ogród milczenia” i „Czas
upiornego wschodu”, które zawierają jedne z najbardziej poetyckich i
zanurzonych w sennych klimatach weird fiction tekstów w całej twórczości
autora, Antonio i Lucia trafiają na pseudonaukowy wykład pana Lisitano – tajemniczej
osoby, która mówi do przypominających rzucone w kąt kukły ludzi, że fantazja, którą ludzie przyjmują za jedyną
realność świata, jest niezmiernie odległa od rzeczywistości[35].
Ludzie na podstawie skrawków obserwacji konstruują obraz świata, którego nigdy
nie będą w stanie poznać w całości. Snerg wraca tutaj ponownie to tezy, że ludzie
używają metody poznania nieprzystającej do konstrukcji świata, w którym
egzystują – innej nie mają. Świat Snerga opiera się na dialektyce, jego głównym
atrybutem nie jest byt jako taki, lecz to, co się z bytem dzieje, jego zmiana –
drgania tworzywa czasoprzestrzennego. Postrzegamy tylko pojedyncze manifestacje
tychże drgań, a nie widzimy procesu, dzięki któremu one w ogóle zachodzą. To,
czego nie widzimy bezpośrednio, uzupełniamy naszym subiektywnie tworzonymi
protezami interpretacyjnymi, nawykami, naszym chciejstwem.
Według
Lisitano należy wyrzucić z podręczników dotychczasowe pojęcie „materii”, gdyż
ta nie istnieje w taki sposób, jak wszyscy myślą – materia jako cała obiektywnie istniejąca rzeczywistość, którą możemy
poznawać za pośrednictwem swych zmysłów[36]
nie istnieje. Lisitano odbiera jej wszelkie cechy absolutne i podobnie jak
Bruno Schulz twierdzi, że: Materii dana
jest nieskończona płodność, niewyczerpana moc życiowa i zarazem uwodna siła
pokusy, która nas nęci do formowania. W głębi materii kształtują się niewyraźne
uśmiechy, zawiązują się napięcia, zgęszczają się próby kształtów. Cała materia
faluje od nieskończonych możliwości, które przez nią przechodzą mdłymi
dreszczami. Czekając na ożywcze tchnienie ducha, przelewa się ona w sobie bez
końca, kusi tysiącem słodkich okrąglizn i miękkości, które z siebie w ślepych
rojeniach wymajacza[37].
Przy czym o ile Schulz stawia tu raczej metafizyczne pytania o naturę uległości
materii, o tyle Snerg daje metafizyczne odpowiedzi. On całkowicie i
jednoznacznie relatywizuje istotę materii i łączy ten fakt z ułomnością i
cząstkowością ludzkiego poznania. Nie dość, że z natury dialektyki materia w
świecie Snerga traci swój absolutny charakter, to dodatkowo autor narzuca
ludzkiemu sensorium poznawczemu całkowitą dowolność interpretacyjną w zakresie
tego, czym materia jest. Czyni podstawę wszelkiego bytu absolutnie płynną i
elastyczną, ba, on czyni cały byt jedną wielką zupą bez kształtu i formy, bo
przecież w świetle filozofii materializmu dialektycznego materia jest
WSZYSTKIM. Materia (a właściwie pewna metamateria, tworzywo czasoprzestrzenne[38]) to nie tylko atomy i
kwarki, to wszystkie inne atrybuty świata, prawa fizyki, a nawet wszelkie idee.
Zmierz się z tym, czytelniku, jeśli masz siłę i odwagę, uświadom sobie, co mówi
Snerg, co to tak naprawdę oznacza! Absolutu nie ma!
A
oznacza to tyle, że całą doświadczaną rzeczywistość możemy ulokować tylko i
wyłącznie w umyśle, a to, co wcześniej uważaliśmy za obiektywny fakt istnienia czegokolwiek
poza subiektywnym odbiorem i interpretacją otoczenia, przesuwamy w domenę
wiary. Jak odróżnić bowiem to, co subiektywne, od tego, co obiektywne, skoro
można człowiekowi wmówić wszystko, wykreować mu przed oczami, niczym
hipnotyzer, świat zbudowany z naszych (nie jego) wyobrażeń. Tak naprawdę wszyscy jesteśmy hipnotyzerami[39].
Obrazy kreowane w mózgach jednostek, które przyjmują one za rzeczywistość,
to zawsze wypadkowa sumy nacisków zewnętrznych i sugestii innych osób. Każdy
również naciska w podobny sposób innych, a świat złożony z tych nacisków to „rzeczywistość
materialna”. W takim układzie materialista nie musi WIERZYĆ w obiektywne
istnienie materii, on ma pewność, uzasadnianą tym, że wszystkie składowe
sugestie innych osób, zunifikowane w procesie oddziaływania na jego mózg, dają
mu jakiś obraz rzeczywistości. Naciski kreują zarówno jego, jak i samego
zainteresowanego. I tu znowu dochodzimy w nieco inny sposób do negacji „ja”. Jestem
sumą wrażeń i wyobrażeń[40],
jak pisał Wojciech Gunia, „ja” to nie jest taka postać, jaką widzę w lustrze,
lecz konglomerat cech nadanych mi przez otaczające mnie zewnętrze i oczekiwania
innych.
Istota
„prawdziwa”, jaką jest Antonio, oraz istota „wirtualna”, jaką jest Lucia, oddziałując
na siebie, wedle powyższej teorii zaczynają od pewnego momentu stanowić, jako
para bytów, zupełnie nową jakość. Poprzez własny wpływ na drugą osobę przelewamy
do niej kawałek samego siebie, pozyskując jednocześnie coś w zamian, zrównując
istotność naszych postaci lub – co bardziej prawdopodobne – ich nieistotność.
Pod koniec powieści Antonio dokonuje niemal takiego samego wyboru jak BER-66. Antonio
nie wyobraża sobie życia bez Lucii, postanawia pozostać w stereonie i szukać
jej. I choć jest podobnie jak Carlos Ontena pozbawiony pewności tego, czy
śmierć w ogóle przyjdzie i zakończy jego egzystencję, daje radę to znieść. Tym
razem siłę daje mu miłość: Bo Lucia tam
czeka. Bez niej nie wyobrażam sobie przyszłości, i nie dbam już o to, czy wie,
że tam, gdzie dominują cienie fikcyjnego świata, wśród sugestywnych złudzeń
pojawia się niekiedy coś rzeczywistego, co jest pierwotne względem
niedoskonałego ciała, choć równie jak ono ułomne, bez czego nie byłoby tych
martwych słów i co kiedyś je ożywi – nieśmiertelna między mirażami dusza[41].
Dusza, której kawałek tak zwyczajnie po ludzku przelał do „sztucznej”
postaci, która była dla niego ważniejsza niż wszystkie „prawdziwe”.
Świat,
jako miraż i ekstremum relatywizmu, nie jest przyjaznym miejscem dla człowieka.
Adam Wiśniewski-Snerg swoją czwartą powieścią ilustruje swoją czwartą wielką
teorię – Teorię bezpieczeństwa, która jako remedium na egzystencjalne bolączki
i niepokoje przypomina nieco taktykę izolacji wspomnianego już Petera W. Zapffe[42]. Idziemy na arkę.
„Czy każdy los nie jest
innym rejsem?”[43]
Wydana
w 1989 roku „Arka” jest powieścią dziwną. Krzysztof Gajdemski pisze w zarysie
biografii Adama Wiśniewskiego-Snerga, że wprawiła ona w osłupienie nawet
wytrawnych recenzentów, rutyniarzy oswojonych z dziwactwami współczesnej fantastyki[44]. Już „Nagi cel” wzbudził
pomruk niezadowolenia w światku polskiej fantastyki, „Arka” została praktycznie
niezauważona i pominięta przy okazji nominacji do nagród literackich. Opowieść,
którą snuje antypatyczny i od samego początku niestabilny psychicznie Patryk Tenevis,
jest historią o ludziach przebywających razem w pewnej zamkniętej przestrzeni.
Patryk twierdzi z całym przekonaniem, że jest to pokład statku Arka, na którym
się urodził i wychował. Jednak napotkani ludzie, rzekomi pasażerowie tego
statku, są zupełnie innego zdania! Jedni uważają się za konduktorów w pociągu i
myślą, że wszyscy ludzie w ich otoczeniu są pasażerami. Kolejni utrzymują, że
Arka leży w ładowni gigantycznego statku kosmicznego, pędzącego z tajną misją w
głąb kosmosu. A jeszcze inni twierdzą, że siedzą w szpitalu psychiatrycznym.
Snerg
nie zajmuje się już w tej powieści nadistotami i determinizmem. Sprowadza
zagadnienia subiektywizmu ludzkiego poznania na poziom rozważań
psychologicznych. Zalążki motywu przewodniego „Arki” możemy odnaleźć we
wspomnianych już wcześniej opowiadaniach – „Ciąg zdarzeń” i „Zmowa”. Życiowe
drogi protagonistów obydwu opowiadań to lawirowanie pomiędzy życiowymi
wyborami, celami i sensami w taki sposób, aby wybrana droga zagwarantowała
podróżnikowi maksimum bezpieczeństwa. Każdy przejaw fizycznej bądź psychicznej
aktywności człowieka ma gwarantować mu komfort i spokój psychiczny. Każdy
człowiek zamknięty jest szczelnie w świecie własnych rojeń i wyparć tylko po to,
aby uniknąć zderzenia ze światem niosącym zagrożenie zaburzenia spokoju. Co
ważniejsze – szczęście czy słuszność? Bo
jaką wartość miała racjonalna interpretacja świata, wszelkie zbudowane na
gruntownej wiedzy i poparte logicznymi argumentami niepodważalne racje, razem z
cennym poczuciem realnej rzeczywistości, skoro prowadziły mnie do nieustannej
udręki, podczas gdy pogodę ducha mogło przynieść życie pogrążone we śnie
paranoicznego szaleństwa[45].
Szczęście wymaga negacji prawdy, nieustannych prób wtłoczenia napływających do
nas bodźców ze świata zewnętrznego w dobrze nam znane, bo przez nas utworzone
formy.
Adam
Wiśniewski-Snerg ustami jednego z bohaterów neguje choroby psychiczne. Kim jest
wariat? Ktoś, kto twierdzi, że jest kolejarzem, podczas gdy my wyraźnie
widzimy, że jest, podobnie jak my, pasażerem statku. Tylko skąd ta pewność, że
to my mamy rację? W naszym subiektywnym odczuciu wariatami są wszyscy, w sensie
obiektywnym – nikt nim nie jest. Każdy staje się demiurgiem swojego własnego,
oddzielnego świata, wszyscy chodzimy w słojach solipsyzmu nałożonych na głowę.
A czytelnik, zupełnie po kafkowsku, skonfundowany ciągłym rozpadem
interpretacyjnego gmachu, który co i rusz wznosi Patryk, musi sam wybrać swoją
ścieżkę pomijań i odrzuceń niewygodnych elementów fabuły, aby zgodnie z Teorią bezpieczeństwa
zbudować swój własny intelektualny konstrukt.
Rzeczywistość
fabularna „Arki” jest naszym tworzywem, nasz intelekt i subiektywizm poznawczy –
dłutem. Rzeczywistość otacza nas w
postaci uległego materiału i w granicach praw przyjmuje taki kształt, jaki
nadaje jej człowiek. W takim stosunku do niej tkwi też odpowiedź na pytanie,
dlaczego nie wszyscy chcemy być kreatorami: paraliżuje nas znany
egzystencjalistom lęk nieskończonej wolności wyboru. Szczycimy się
umiejętnością dostrzegania w każdym stanowisku pewnej dozy słuszności i
zdolność tę wyrabiamy w sobie dopóty, aż dochodzimy do pełnego obiektywizmu.
Nasyceni nim, świadomi wielu możliwości działania chwytamy dłuto, lecz prędzej
czy później – ogarnąwszy raz jeszcze dany nam materiał i swe projekty bardzo
krytycznym, trzeźwym spojrzeniem – odkładamy je zawsze z uczuciem niemocy,
pozostawiając rzeczywistość w sferze nieokreślonej wartości potencjalnej. Choć
nie możemy żyć w świecie pozbawionym formy, nie jesteśmy w stanie nadać mu
żadnej postaci, każdy kształt bowiem wydaje się nam przejawem zbyt
jednostronnego, subiektywnego zaślepienia[46].
Zakończenie
powieści wydaje się najtrudniejszym do interpretacji spośród wszystkich
poprzednich. Patryk, uwięziony przez „kolejarzy” za „jazdę na gapę”, słucha rozważań
bardzo podobnych ideowo do tych o niepoznawalnym całościowo, lecz tylko
cząstkowo bycie i nieosiągalnym celu ostatecznym, który substytuujemy sobie
wyznaczaniem celów doraźnych, codziennych. Historia o nocnych podróżnikach,
którzy widzą tylko cel podróżny i najchętniej przespaliby drogę do celu,
zamiast podróżować w dzień i kontemplować zmieniający się krajobraz za oknem,
jest metaforą całego ludzkiego życia. Tak pieczołowicie opracowana Teoria bezpieczeństwa,
czyli owa podróż nocą, zostaje uznana w praktyce za sposób na życie niepełne,
powierzchowne. I znowu, podobnie jak w „Nagim celu”, główny bohater, kierowany
uczuciem do kobiety, decyduje się na zmianę swojego życia. „Arka” kończy się
wręcz idyllicznie, poczucie spokoju
kołysze myśli do snu o bezpiecznej trwałości tego stanu. Jest tak lekko na
duszy, jak to bywało w najlepszych latach”[47].
Co zatem po sześciu latach od wydania „Arki” spowodowało tragiczne w skutkach
wydarzenia? Dlaczego Snerg mówił...
„Ja jestem podobny do
Londona. On także nie miał wykształcenia, a dużo i dobrze pisał. Tylko że on
miał rewolwer”[48]
Adam
Wiśniewski-Snerg umiera 24 sierpnia 1995 roku. Odbiera sobie życie, wybiera
niebyt zamiast egzystencji obciążonej coraz poważniejszą depresją. Dopiero po
jego śmierci na światło dzienne wydostają się niektóre jego opowiadania, wśród
których na wyróżnienie zasługuje „Horda”[49], opublikowana potem pod
zmienionym tytułem – „Dzikus”. Historia chłopca, uciekającego z wyizolowanego, podziemnego
świata i zderza z murem niezrozumienia, który stawia mu na drodze wysoko
rozwinięta cywilizacja na powierzchni ziemi, zawiera wątki autobiograficzne
autora. W 1998 roku wydane zostają dwie kolejne powieści, znalezione gdzieś w
ciemnej szufladzie Snergowego mieszkania: „Oro”[50] – o perypetiach człowieka
przeniesionego do podziemnego bunkra (znowu!), w którym ukrywa się zaginiona
cywilizacja, oraz „Trzecia cywilizacja”[51], mocno daenikenowska
opowieść o zagładzie Atlantydy, na podstawie wierzeń afrykańskiego plemienia
Dogonów. Są to powieści dużo słabsze od tych wydanych za życia, Snerg
prawdopodobnie nie bez powodu nie zdecydował się na ich upublicznienie. Robert
Nawrocki w swojej naukowej rozprawie o twórczości Snerga[52] wysuwa nawet hipotezę, że
są one młodzieńczymi literackimi wprawkami, takie pierwsze koty za płoty, które
nie przeszły przez cenzurę samego autora. Wiele ważnych filozoficznych tez,
które przyjęły dojrzałą formę w powieściach od „Robota” do „Arki”, jest tu ledwie
zarysowanych, przedstawionych w postaci zalążka idei.
Snerg
nie był geniuszem – jako literacki demiurg tworzył powieści i opowiadania niedoskonałe,
ale jednocześnie niezwykle mocno działające na odbiorcę. Zupełnie jak literaccy
mistrzowie weird fiction, nasycał je swoim osobistym, nieco histerycznym
przeświadczeniem o tym, że to, co przyjmujemy za rzeczywistość, to tak naprawdę
parawan, za którym czai się groza nie tylko faktu istnienia wyższych bytów, dla
których od zawsze jesteśmy teatrem kukiełek, ale również koszmar braku
egzystencjalnej opoki, braku absolutu. I tylko wobec tego jednego pojęcia
możemy użyć tak odrzucanego przez Snerga epitetu – jest to groza absolutna.
[1] http://www.snerg.lh2.pl/;
Zakładki: O Snergu, Snerg we wspomnieniach najbliższych
[2] Jednolita
teoria czasoprzestrzeni, Teoria nadistot, Teoria bezpieczeństwa, Teoria
decentryzmu – przyp. aut.
[3] Powieści
„Valis”, „Boża inwazja”, „Transmigracja Timothy’ego Archera” – przyp. autora
[4] R.
Nawrocki: Literatura. Nauka. Herezja.
Snerg. Gdański Klub Fantastyki 2011
[5] A.
Wiśniewski-Snerg: Anioł przemocy i inne
opowiadania. Info-Art 2001
[6] http://www.snerg.lh2.pl/; Karcer i niebo wcielenia, „Fantastyka”,
nr 6(57)/1987
[7] A.
Wiśniewski-Snerg: Anioł przemocy i inne
opowiadania. Info-Art 2001
[8] M.
Oramus: Wyposażenie osobiste. Iskry
1987.
[9] http://www.snerg.lh2.pl/; Zakładka: Cytaty
(Źródło: program telewizyjny)
[10] The Matrix, reż. A.L. Wachowscy, 1999
[11] A.
Wiśniewski-Snerg: Anioł przemocy i inne
opowiadania. Info-Art 2001
[12] Ibidem.
[13] A.
Wiśniewski-Snerg: Jednolita teoria
czasoprzestrzeni. Pusty Obłok 1990
[14] The Matrix Reloaded, reż. A. i L. Wachowscy,
2003
[15] A.
Wiśniewski-Snerg: Arka. Słowo/Obraz
Terytoria 2005
[16] Peter
W. Zapffe: Ostatni mesjasz. Tłum.
Andrzej Trzeciak. „Analiza i Egzystencja.
Czasopismo Filozoficzne”, nr 21/2013, http://egzystencja.whus.pl/
[17] A.
Wiśniewski-Snerg: Robot. Słowo/Obraz
Terytoria 2005
[18] Ibidem
[19] http://www.snerg.lh2.pl/;
Zakładka: Moja teoria decentryzmu
[20] A.
Wiśniewski-Snerg: Według łotra.
Słowo/Obraz Terytoria 2005
[21] F.
Kafka: Opowieści i przypowieści. PIW
2016
[22] B.
Schulz: Sklepy cynamonowe.
Wydawnictwo MG 2013
[23] Ibidem
[24] http://www.snerg.lh2.pl/;
Karcer i niebo wcielenia,
„Fantastyka”, nr 6(57)/1987
[25] A.
Wiśniewski-Snerg: Robot. Słowo/Obraz
Terytoria 2005
[26] A.
Wiśniewski-Snerg: Jednolita teoria czasoprzestrzeni.
Pusty Obłok 1990
[27] T.
Ligotti: Teatro Grottesco. Okultura
2014
[28] Ibidem
[29] A.
Wiśniewski-Snerg: Anioł przemocy i inne
opowiadania. Info-Art 2001
[30] S. Lem:
Cyberiada. Agora 2009
[31] M.S.
Huberath: Balsam długiego pożegnania.
Wydawnictwo Literackie 2006
[32] M.
Wiśniewski-Snerg: Nagi cel.
Słowo/Obraz Terytoria 2005
[33] S. Lem:
Kongres futurologiczny. Opowiadania Ijona
Tichego. Agora 2008
[34] http://www.snerg.lh2.pl/;
Teoria względności życia, „Nowa
Fantastyka”, nr 4(163)/1996
[35] M.
Wiśniewski-Snerg: Nagi cel.
Słowo/Obraz Terytoria 2005
[36] Ibidem
[37] B.
Schulz: Sklepy cynamonowe.
Wydawnictwo MG 2013
[38] A.
Wiśniewski-Snerg: Jednolita teoria
czasoprzestrzeni. Pusty Obłok 1990
[39] M.
Wiśniewski-Snerg: Nagi cel.
Słowo/Obraz Terytoria 2005
[40] W.
Gunia: Nie ma wędrowca. C&T 2016
[41] Ibidem
[42] Peter
W. Zapffe: Ostatni mesjasz. Tłum.
Andrzej Trzeciak. „Analiza i
Egzystencja. Czasopismo Filozoficzne”, nr 21/2013, http://egzystencja.whus.pl/
[43] A.
Wiśniewski-Snerg: Arka. Słowo/Obraz
Terytoria 2005
[44] Krzysztof
Gajdemski: Każdemu niebo – zarys
biografii, http://www.snerg.lh2.pl/
[45] A.
Wiśniewski-Snerg: Arka. Słowo/Obraz Terytoria
2005
[46] Ibidem
[47] Ibidem
[48] http://www.snerg.lh2.pl/;
Zakładki: O Snergu, Snerg we wspomnieniach najbliższych
[49] A.
Wiśniewski-Snerg: Anioł przemocy i inne
opowiadania. Info-Art 2001
[50] A.
Wiśniewski-Snerg: Oro. Amber 1998
[51] A.
Wiśniewski-Snerg: Trzecia cywilizacja.
C&T 1998
[52] R.
Nawrocki: Literatura. Nauka. Herezja.
Snerg. Gdański Klub Fantastyki 2011
Chylę czoła przed Twoim opracowaniem - wspaniały hołd oddany wielkiemu artyście, o którym nie wspomina się zbyt wiele. Jak na razie czytałem tylko "Arkę" oraz "Robota", ale obie powieści wywarły na mnie ogromne wrażenie - ciekawe jak oba tytuły odnalazłyby się na rynkach zagranicznych (prozę Snerga przełożono chyba tylko na niemiecki i węgierski) i czy doczekałyby się prób ekranizacji.
OdpowiedzUsuńDzięki. Przeczytaj koniecznie "Według łotra" bo to ta powieść obok "Robota" najlepiej ilustruje to, co dręczyło Snerga. Marzy mi się jakieś ładne wydanie wszystkich jego powieści - coś podobnego do tego co wydało "Słowo/Obraz terytoria".
OdpowiedzUsuń"Słowo/Obraz Terytoria" uraczyło czytelników wspaniałymi okładkami - wg mnie obrazy Beksińskiego idealnie współgrają z prozą Snerga. Szkoda tylko, że nie zdecydowano się na wydanie w twardych okładkach - taka kolekcja pięknie prezentowałaby się na bibliotecznej półce.
UsuńSprostowanie. Marek Ruff jest ciotecznym bratem Adama, z drugiego małżeństwa ciotki Jadwigi z p. Ruffem. Starszy brat Marka Edward jest z pierwszego małżeństwa z p.Jędrzejewskim, zamordowanym przez Gestapo. Tak,osierocony Adam traktował ciotkę jak matkę - mówił do niej "mamo".
OdpowiedzUsuńNajbardziej ceniłem sobie Arkę. Każe wątpić w normalność świata i własnej osoby. A ostatni rozdział jest pięknie napisany.
Adam naprawdę wierzył, że istnieje coś poza tym co widzimy. Miał rację, Póki nie odkryto fal elektromagnetycznych, nikt w ich istnienie by nie uwierzył.
Bardzo dziękuję za sprostowanie.
UsuńSnerg rozłożył mnie na łopatki - wizją, filozofią, grozą, sugestywnością przekazu. Literacko czy warsztatowo mistrzem może nie był, ale pod względem siły oddziaływania na odbiorcę (pod warunkiem, że ów odbiorca rozumie o czym czyta u Snerga) mało kto może się z nim równać.
Myślę, że warto jeszcze dodać, że Zajdel w "Limes inferior" uczynił go głównym bohaterem swojej powieści. Sneer - Snerg, Cherryson - Wiśniewski żyjący z korepetycji.
UsuńNo i oczywiście Marek S. Huberath w swoim słynnym "Wrócieeś Sneogg wiedziaam" nawiązuje do pseudonimu Snerga. A opowiadanie "Absolutny powiernik Alfreda Dyjaka" (jedno z najlepszych jakie Huberath napisał) to silna inspiracja "Według łotra" - podobnie jak u Snerga śmierć nie daje wyzwolenia z koszmaru życia.
Usuńhttps://futurism.com/the-simulation-hypothesis-is-reality-all-just-a-computer-simulation/
UsuńTo może nie jest istotna uwaga krytyczna, z wielkim zdziwieniem przeczytałem dzisiaj, że Adam Wiśniewski-Snerg był pisarzem science-fiction. czuję się niemal zdezorientowany, literatury sci-fi zupełnie nie znam. Minęło bez mała 40 lat od mojego poznania "Według łotra", kończyły się lata 70-te, które minęły mi na poznawaniu świata narracji ibero-amerykańskiej oraz Bruno Schulza. Klasykę np. francuską czy rosyjską poznałem znacznie później. Władał więc mną Jorge Luis Borges, Jose Donoso, Lezama Lima, Marquez i wspaniali inni oraz Schulz i przeczytałem "Według łotra" czyli książkę znakomitą. I w ogóle nie przyszło mi nawet na moment do głowy, że czytam powieść science-fiction, że czytam w ogóle jakąś powieść gatunkową. No skąd. Kiedy zagłębiałem się w "Alef" Borgesa, to - po prostu - wchodziłem w świat literacki, w artystyczną kreację, jak jasny gwint i tak samo czułem się poznając przepięknie hermetyczną prozę Adama Wiśniewskiego-Snerga. I dopiero dziś, katalogując nader starannie swój księgozbiór, między jakąś tam 485 a 488 pozycją natrafiłem na książkę, która przypomniała mi moje artystyczne wzruszenia sprzed prawie 40 lat. Nie wiedziałem wprawdzie, ze wzruszałem się literacko prozą science-fiction, ale zdaje się, że dla klasy dzieła naszego pisarza nie ma to najmniejszego znaczenia.
OdpowiedzUsuńWitaj,
UsuńDzięki za odwiedziny.
U Snerga te granice pomiędzy gatunkami są dość płynne. Ściśle SF-ową recepcję Snerga ustawiła potężna eksplozja w świecie polskiej fantastyki jaką był "Robot" i przez taki pryzmat głównie jest jego twórczość odbierana. Dołóżmy tego zainteresowania autora i jego "Jednolitą teorię czasoprzestrzeni", która tak naprawdę definiuje całą ontologię i epistemologię Snerga.
Jednak, warto pamiętać, że podobnie jak (żeby daleko nie szukać) Lem, Snerg wychodził szeroko poza gatunek. Ja odbieram jego twórczość jako wyraz niepokoju duszy, chęć (a nawet wewnętrzny przymus) wyartykułowania wewnętrznego krzyku. Bardzo polecam przeczytać w miarę możliwości "Robota" - obok "Według Łotra" to jego najlepsza powieść.
Tak, "Robota" znajdę, kupię i przeczytam. pewnie tez przeczytam jeszcze raz "Według łotra", a co mi tam, raz na 40 lat można sobie pozwolić na ważna powtórkę.Pozdrawiam serdecznie i gratuluję strony, którą na pewno będę odwiadzał.
OdpowiedzUsuńNie mam wątpliwości, że Snerg był schizofrenikiem, o czym więcej dalej. Rozpoznanie zaburzenia afektywnego dwubiegunowego może być bowiem postawione wtedy, gdy u osoby wystąpią przynajmniej dwa epizody afektywne: depresji, hipomanii, manii lub mieszane, i przynajmniej jeden z tych epizodów nie był epizodem depresji. Przyjmuje się przy tym w psychiatrii, że melancholia i mania, mogą występować cyklicznie u jednej i tej samej osoby i przechodzić jeden w drugi. Obecnie przyjmuje się w psychiatrii, że w przebiegu owych zaburzeń afektywnych dwubiegunowych mogą występować epizody maniakalne, hipomaniakalne, depresyjne i mieszane a epizody maniakalne i depresyjne mogą przebiegać z objawami psychotycznymi lub bez nich. Długość epizodów jest zaś różna, od kilku dni do kilkunastu miesięcy, przy czym epizody maniakalne zazwyczaj są krótsze od depresyjnych i ze w miarę trwania choroby skraca się długość remisji, a wydłuża się długość nawrotów. Epizody maniakalne charakteryzują się gonitwą myśli, urojeniami, zawyżoną samooceną i zmniejszeniem krytycyzmu. Jest więc dość prawdopodobne, że Snerg tworzył był swoją „OTW” w okresach „maniakalnych”, które charakteryzują się także zwiększeniem energii. Natomiast samobójstwo popełnił on wyraźnie w fazie depresyjnej, która charakteryzuje się m. in. obniżeniem nastroju i samooceny, wycofywaniem się z kontaktów społecznych i myślami samobójczymi, przy czym od 10% do 15% chorych na tę psychozę popełnia samobójstwo (opieram się tu głównie na Stanisław Pużyński „ Zaburzenia afektywne dwubiegunowe” w: Adam Bilikiewicz, Stanisław Pużyński, Jacek Wciórka, Janusz Rybakowski „Psychiatria” tom II Wrocław 2011). Przemawiają zresztą za jego chorobą psychiczną także jego bezkrytyczne deklaracje na temat rozpoczęcia przez niego nowej ery w nauce czy też aż tak radykalne odrzucenie przez Snerga praktycznie całej znanej mu fizyki.
OdpowiedzUsuń" NIE MA WĄTPLIWOŚCI " -że
Usuń- Schizofrenia i zaburzenia afektywne to dwie różne choroby
Schizofrenia w pewnym momencie może przybrać objawy choroby afektywnej dwubiegunowej. To znaczy, że po kilku latach choroby obraz aktualnych objawów może spełniać kryteria ChAD. Natomiast istnieją jeszcze zaburzenia schizoafektywne, gdzie objawy schizofrenii i zaburzeń afektywnych pojawiają się jednocześnie.
Usuńhttps://psychiatraplus.pl/schizofrenia-a-chad/
Cytuję więc poniżej z „dzieła” Snerga fragmenty, które moim zdaniem dowodzą, że pisał je człowiek wyraźnie chory psychicznie (przepraszam za te długie cytaty, ale tylko tak mogę udowodnić moją tezę o znaczeniu choroby psychicznej Snerga w sformułowaniu jego „OTW”):
OdpowiedzUsuńI. Ogłaszam koniec epoki archaicznej
„Teoria moja przedstawia spójny model czasoprzestrzeni – czyli jednolity obraz naszej rzeczywistości fizycznej. Opierając się na oryginalnej koncepcji, po raz pierwszy w dziejach nauki wykazuję, że wszystko, co we wszechświecie istnieje i co się w nim dzieje – zarówno w skali makro, jak i mikrokosmicznej – można wytłumaczyć w sposób jednolity. (…) jednolita teoria czasoprzestrzeni proponuje zasadnicze zmiany w podstawowych wyobrażeniach o naturze rzeczywistości fizycznej: między innymi rewiduje fałszywe przekonania o istocie miejsca, czasu i przestrzeni, próżni i materii, siły oraz ruchu. Teoria ta stanowi odkrycie, ponieważ prowadzi do stwierdzenia, że w zakresie całego wszechświata prawda jest inna, niż wierzy ogół. (…) W odróżnieniu od teorii względności jednolita teoria czasoprzestrzeni mogłaby nosić nazwę teorii bezwzględności albo teorii wszechświata. Warunkiem pełnego przyswojenia jej treści nie jest opanowanie wiedzy zgromadzonej w tomach astronomii, fizyki i matematyki – lecz dokładne wyobrażenie ogólnego zarysu i wszystkich szczegółów przedstawionego przeze mnie sferycznego modelu czasoprzestrzeni. (…) Językiem współczesnej nauki nie można opisać rzeczywistości fizycznej i dlatego musiałem stworzyć nowy – celowo złożony ze starych słów, używanych jednak czasem w innym znaczeniu.”
II. Teoria cudów
OdpowiedzUsuń„Teoria moja wychodzi z założenia, że we wszechświecie nie ma żadnych cudów. Nauka musi opierać się na takim przekonaniu, bo w przeciwnym razie należałaby do religii, a przecież nie powinna mieć nic wspólnego z jakimkolwiek mitem. Fizyka współczesna pozornie uznaje ten argument, faktycznie jednak tłumaczenie wszelkich zjawisk opiera na cudzie zdalnego działania (przyciągania i odpychania) między ciałami i między mikroporcjami substancji przestrzennej oraz na cudzie znikania tych cząstek elementarnych i pojawiania się ich w przestrzeni. Każda przemiana korpuskuł w fale i fal w korpuskuły ma w nauce charakter zdarzenia nadprzyrodzonego. Fizyka minionej epoki mogłaby nosić nazwę „teorii cudów”. Ale dlaczego prawie nikt nie dostrzega tego faktu?”
III. O magii symbolu
OdpowiedzUsuń„W powszechnym niemal przekonaniu ludzi dzieło z zakresu fizyki lub astronomii, jeśli ma być ścisłe, powinno zawierać jakieś równania (…). Od czasu powstania teorii względności dzieło naukowe pozbawione magicznych znaków nie budzi masowego szacunku. Dopiero gdy roi się w nim od różnych symboli, robi wrażenie pracy dokładnej i zasługuje na zaufanie. (…) O psychoterapeutycznej roli symbolu w każdej dziedzinie życia ludzkiego miałby wiele do powiedzenia doświadczony psycholog. Brak ostrości w obrazie czegoś ważnego rodzi niepewność i wahanie przy podejmowaniu decyzji. Wprowadzenie symbolu usuwa zaraz to wahanie, które stałoby się źródłem neurozy, gdyby trwało zbyt długo. I tak na przykład, dopóki nie ma mowy o ruchu przestrzeni w czasoprzestrzeni, uczony nie wie dokładnie, czym w swej istocie jest czas. Wyobraża sobie jednak, że gdy napisze symbol czasu w postaci jednej litery, uwolni się zaraz od ciężaru niepewności, bo symbol ten zamieni mu w konkret coś nieuchwytnego. Takim złudzeniom ulegają nie tylko naiwni dyletanci, ale też czasem wytrawni specjaliści.(…) Mechanika klasyczna opiera się na czterech zdaniach (jak moja teoria, opublikowana w prasie latem 1989 roku czterema prostymi zdaniami, w których ogłosiłem nowy postulat i odpowiedziałem na pytanie, czym jest przestrzeń, próżnia i materia) – na trzech zasadach dynamiki i na prawie powszechnego ciążenia. (…) zamiana słów na jakiekolwiek znaki nie czyni myśli precyzyjniejszymi! W końcu słowo też jest symbolem myśli i jeżeli nie spełnia swego zadania, nie pomoże tu magia pierwszej jego litery. Operowanie symbolami wielkości skraca tylko ich zapis i upraszcza przekształcenia – nie wnosząc do nauki żadnej nowej treści. (…) poparcia dla mojej teorii spodziewam się tylko ze strony intelektualisty samodzielnego i ambitnego. Uczony niesamodzielny jest przekonany, że musi być lojalny w stosunku do milionowej rzeszy innych uczonych, choćby ta gromada stała na fałszywym stanowisku. Niezależnie od stopnia naukowego spoczywa on zawsze w najniższej warstwie ludzi wykształconych, gdzie nie zdaje sobie sprawy z istnienia wielu poziomów umysłowych. Gdyby wnikliwie przestudiował wszystkie moje argumenty, mógłby przejść do twórczej awangardy, ale nie jest w stanie zmienić poglądu raz wyuczonego: już po przeczytaniu pierwszego zdania tej pracy – zanim zacznie rozumować – automatycznie nastawia się na sprzeciw. Nie pomyśli, że jego szeregowe veto nie odegra w dziejach nauki żadnej roli. Spory z uczonymi niesamodzielnymi bardzo mnie rozgoryczyły, czemu dałem wyraz w podsumowaniu. Czekam jednak na głos intelektualisty samodzielnego i ambitnego, z którym gotów jestem przedyskutować wszelkie aspekty mojej koncepcji wszechświata. (…) Przypominam te fakty, ponieważ uczeni, z którymi dyskutowałem nad mym postulatem, domagali się uparcie, żebym swe zdanie o rzeczywistości fizycznej wyraził... symbolami matematyki wyższej. To demagogiczne żądanie popierali zwykle przypadkowi słuchacze, dyletanci lub w ogóle ignoranci, gotowi do odgrywania roli arbitrów w naszych sporach. W takich chwilach czułem się jak widz na groteskowym przedstawieniu, ale też zirytowany, zwłaszcza że do maszynopisu mojej JTCP – aby nie odstraszać od niej czytelników inteligentnych, choć niewykształconych – żadnych rachunków nie wprowadziłem celowo. W mrocznej epoce karmienia umysłów oderwanymi od wszechświata symbolami, kiedy nikt jeszcze nie wie, czym jest przestrzeń fizyczna, co jest ważniejsze: czy odkrycie, że jest ona maksymalnym skupieniem tworzywa czasoprzestrzennego w podłużnej fali, która rozchodzi się w tym tworzywie, czy dokładniejsze obliczenie amplitudy opisanej fali?”
IV. Podsumowanie
OdpowiedzUsuń„Fizyka współczesna została zbudowana na fałszywych podstawach i dlatego jej wizja rzeczywistości niewiele ma wspólnego z faktycznym obrazem wszechświata. (…) uczony przestał pytać, co i jak się dzieje – wystarcza mu wiadomość: ile tego jest. Rezygnuje z rozumienia. Zadowala go wiedza. Pragnienie poznania mechanizmu zjawisk spada w nim do zera. Sens nauki sprowadza do wymiany informacji o liczbach wskazywanych przez komputery (…) Einsteina zgubiła typowa dla naszych czasów skrajna specjalizacja wszystkich uczonych. W jego przypadku było to uparte poszukiwanie jednolitej teorii pola, zatem wiara w możliwość zespolenia zaledwie trzech zagadek rzeczywistości, bez troski o miliony pozostałych, podczas gdy zrozumienie każdego szczegółu może dać tylko unifikacja rozproszonej w licznych działach wiedzy o wszechświecie – więc najogólniejsze spojrzenie na całość. Wszelkie wzory i obliczenia fizyczne należy od podstaw zweryfikować, co teraz może już zrobić każdy uczony w swej specjalności, bo ja rachunkami ani doświadczeniami nie zamierzam się zajmować. Nie mam też obowiązku odpowiadać nikomu na kolejne pytania, nikt bowiem nie musi iść we wskazanym tutaj. kierunku, a jeśli chce, sam może dojść do odkrycia pozostałych szczegółów. Moja koncepcja wszechświata pozwoliła mi stworzyć jednolity obraz makrokosmosu i mikrokosmosu. Powodem pozornej niezgodności tej teorii z niektórymi faktami jest chaos informacyjny: w relacjach obserwatorów i eksperymentatorów należy wreszcie oddzielić ziarno od plewy i ostatecznie ustalić, co faktycznie jest wynikiem obserwacji lub doświadczenia, a co produktem fantazji – opartej na fałszywych tezach i podawanej jako wynik obserwacji lub doświadczenia. Nauce brakowało ogólnej podstawy do wnioskowania o istocie bytu wszystkich szczegółów rzeczywistości. W takiej sytuacji teoria moja, wskazując, gdzie leży najogólniejsza prawda, wyznacza kierunek racjonalnej interpretacji zjawisk. Bez stworzonej tu przeze mnie solidnej podstawy do wnioskowania, podstawy wyrażonej postulatem o istnieniu tworzywa czasoprzestrzennego i fal czasoprzestrzennych, nauka nigdy nie wyszłaby ze stadium archaicznego. (…) Teorii mojej nie zamierzam rozbudowywać. Do jej rozwoju, to znaczy do wyprowadzenia z niej pozostałych wniosków, może przyczynić się każdy – kto jest zdolny do przełamania w sobie stereotypów minionej ery. Dzisiaj jestem sam, nie pomniejsza to jednak wagi przedstawionego tu odkrycia, bo prawdy o wszechświecie nie można ustalić metodami głosowania. O przełomie w dziejach nauki nigdy nie decydowało zdanie miliardów – tylko myśl jednego człowieka. Kończy się więc epoka wiedzy i zaczyna epoka rozumienia. Dalszy los mego odkrycia powierzam przyszłym pokoleniom. Jest trzydziesty pierwszy grudnia tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego ósmego roku. Dwanaście lat przed początkiem trzeciego tysiąclecia naszej ery – pisząc te słowa – ogłaszam koniec epoki archaicznej.”
(Cytaty z Adam Wiśniewski-Snerg „Jednolita teoria czasoprzestrzeni” Warszawa 1990; wersja elektroniczna: http://snerg.lh2.pl)
Moim zdaniem wyraźnie widać jest tu przesłanie typu „tylko ja jeden rozumem prawdziwą istotę wszystkiego. Wszyscy inni, a szczególnie zaś akademicy naukowcy są głupcami. Nie ważne że jestem sam, jako że to tylko ja mam rację i rozpoczynam tym samym nową epokę w dziejach ludzkości, ja -Adam Wiśniewski Snerg, jedyny prawdziwy geniusz”, a nawet wyraźne moim zdaniem aluzje co do problemów ze zdrowiem psychicznym wśród naukowców z „mainstreamu” na zasadzie „to nie ja jestem tu chory, a wy”. Itp. Itd. Ale może się mylę i nadinterpretuję słowa Snerga doszukując się w nich znaczeń, których tam obiektywie być może nie ma, choć moim zdaniem te powyższe cytaty wyraźnie wskazują na Snerga jako schizofrenika.
lech.keller@gmail.com