Bezlitosna fantazja
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Kończymy dziś przygodę z „Ligą niezwykłych dżentelmenów” Alana Moore’a. Ostatni tom cyklu nosi znamienny tytuł – słowo „Burza” dobrze odzwierciedla to, co dzieje się w komiksie i umysłach czytelników. Przed nami rzecz, której niezwykle trudno wystawić jednoznaczną ocenę.
Akcja „Burzy” toczy się po wydarzeniach „Stulecia” i „Nemo” – choć to duże uproszczenie, bo akcja skacze nieustannie między różnymi momentami w czasie. W roku 2010 władzę nad MI5 przejmuje bezwzględny i przerażający „James Bond” (czemu cudzysłów? – patrz: „Czarne akta”), który w bezpardonowy sposób wdraża swój wielki plan – eksterminację wszelkich fantastycznych istot żyjących na Ziemi i usunięcie niedobitków Ligi niezwykłych dżentelmenów. Liga tak właściwie nie istnieje – Mina Harker, Orlando i Emma (poprzedniczka Bonda) zostały wyjęte spod prawa. Po kradzieży „Czarnych akt” są głównym celem MI5 – błąkają się po świecie, trafiając najpierw na Wyspę Lincolna (gdzie żyje najnowsza wersja kapitana Nemo, czyli wnuk Janni Dakkar) a potem do Płomienistego Świata (Mina, Nemo) lub Londynu (Orlando, Emma). „Bonda” trzeba powstrzymać za wszelką cenę! Tymczasem z 2996 roku przybywa niejaka Satin Astro, członkini superbohaterskiej drużyny „Siedem Gwiazd” i razem z żyjącym na Ziemi, różowym Marsjaninem o pseudonimie „Mars Man” (a jakże!), próbuje zapobiec nadciągającej katastrofie. Wedle Satin w 2010 roku wydarzy się coś, co nieodwracalnie zmieni cały świat i rzuci ludzką cywilizację w ramiona krwawego dyktatora z Marsa. W roku 2996 roku Ziemia jest jednym wielkim polem bitwy, na którym ścierają się siły rebeliantów i kosmicznego tyrana – losy Mars Mana i Satin Astro skrzyżują się oczywiście z losami ostatnich członkiń Ligi.