Pokazywanie postów oznaczonych etykietą James Delano. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą James Delano. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 29 sierpnia 2022

Hellblazer. James Delano. Tom 3

Tam piekło twe, gdzie serce twoje

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.


Egmont bardzo konsekwentnie podszedł do tematu zbiorczych edycji „Hellblazera” – w lipcu otrzymaliśmy trzeci, ostatni tom autorstwa Jamesa Delano. To właśnie ten Brytyjczyk stworzył postać Johna Constantine’a od podstaw – opierając się na kilku podstawowym założeniach Alana Moore’a. W życiu ulicznego maga z Liverpoolu skończył się pewien etap – zobaczymy dziś jak to wyglądało.

Poprzedni tom zawierał kilkuodcinkową „Maszynę strachu” – powszechnie uznawaną za najlepszą opowieść o naszym bohaterze, jaką napisał James Delano. A dwa ostatnie odcinki tego tomu rozpoczęły kolejną historię – John Constantine wprowadza się do tajemniczego domostwa swego starego przyjaciela i odkrywa tam przerażające tajemnice. Okazuje się, że kumpel Johna współpracuje z groźnym seryjnym mordercą znanym jako Domator – trzeci tom „Hellblazera” kontynuuje tę opowieść.

niedziela, 26 grudnia 2021

Hellblazer. James Delano. Tom 2

Głośny protest komiksiarza


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.


Dużo ostatnio Johna Constantine’a w Polsce. Dopiero co czytaliśmy „Wzlot i upadek” pod egidą „DC Black Label” i dowiedzieliśmy się, że w grudniu ukaże się „Znak cierpienia” w ramach „Sandman Uniwersum”, a już dostajemy starego, klasycznego „Hellblazera” z lat osiemdziesiątych. James Delano zaprasza do czasów zmierzchu epoki Margaret Thatcher. Okaże się, że mogą to być również czasy końca świata.

Pierwszy tom zbiorczy zawierał trzynaście odcinków otwierających tę najdłuższą i jedną z najsłynniejszych serii „DC Vertigo”. Pojedynek z demonem Nergalem przywiódł głównego bohatera na skraj życiowej przepaści, a my dowiedzieliśmy się jak wielki wpływ na całą jego przyszłą „magiczną” karierę miały wydarzenia z Newcastle. To właśnie tam, dekadę wcześniej, John Constantine dopuścił się najstraszniejszego czynu w życiu (choć intencje miał jak najbardziej słuszne) i rozpoczął nie kończącą się pokutę. Drugi tom „Hellblazera” zabiera nas w przeszłość, przyszłość i „teraźniejszość” (cudzysłów konieczny, mówimy wszak o roku 1989) – „ćpun adrenaliny” będzie nieustannie szukał „porządnego kopa”.

niedziela, 25 lipca 2021

Hellblazer. James Delano. Tom 1

 

Niemiłe złego początki


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Brian Azzarello, Garth Ennis, Warren Ellis – wkład tych panów w „Hellblazera” już znamy. Egmont wydał jak do tej pory sześć zbiorczych tomów tej serii - wybór zeszytów jest niechronologiczny, ale i nieprzypadkowy. To „runy” tych trzech twórców uznawane są za najlepsze. A skoro komiks przyjął się dobrze na polskim rynku, przyszła pora na kolejne tomy – następnym autorem jakiego poznamy będzie James Delano. Cofamy się w czasie do samego początku, do stycznia 1988 roku, kiedy to wyszedł pierwszy zeszyt „Hellblazera”.

Postać Johna Constantine’a pojawiła się po raz pierwszy w trzydziestym siódmym odcinku „Sagi o potworze z bagien” Alana Moore’a. Był czerwiec 1985 roku i nikt nie zakładał wtedy, że postać okultystycznego detektywa, ulicznego maga, nałogowego palacza i cwaniaczka w prochowcu dorobi się kiedyś własnej serii. A jednak – słynna redaktorka Detective Comics, Karen Berger, zleciła w dwa lata później utworzenie „Hellraisera”, nowego komiksu, do którego scenariusz napisać miał James Delano a narysować John Ridgway, czyli kolejni reprezentanci komiksowej „brytyjskiej inwazji na USA”. Jamesa Delano zaproponował Berger sam Alan Moore, wieloletni przyjaciel przyszłego scenarzysty komiksu. Na cztery miesiące przed premierą pierwszego odcinka zmieniono nazwę serii na „Hellblazer” – we wrześniu 1987 roku wszedł bowiem do kin „Hellraiser” na podstawie powieści Clive’a Barkera. Szkoda – pierwotny tytuł pasowałby idealnie.