niedziela, 26 grudnia 2021

Hellblazer. James Delano. Tom 2

Głośny protest komiksiarza


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.


Dużo ostatnio Johna Constantine’a w Polsce. Dopiero co czytaliśmy „Wzlot i upadek” pod egidą „DC Black Label” i dowiedzieliśmy się, że w grudniu ukaże się „Znak cierpienia” w ramach „Sandman Uniwersum”, a już dostajemy starego, klasycznego „Hellblazera” z lat osiemdziesiątych. James Delano zaprasza do czasów zmierzchu epoki Margaret Thatcher. Okaże się, że mogą to być również czasy końca świata.

Pierwszy tom zbiorczy zawierał trzynaście odcinków otwierających tę najdłuższą i jedną z najsłynniejszych serii „DC Vertigo”. Pojedynek z demonem Nergalem przywiódł głównego bohatera na skraj życiowej przepaści, a my dowiedzieliśmy się jak wielki wpływ na całą jego przyszłą „magiczną” karierę miały wydarzenia z Newcastle. To właśnie tam, dekadę wcześniej, John Constantine dopuścił się najstraszniejszego czynu w życiu (choć intencje miał jak najbardziej słuszne) i rozpoczął nie kończącą się pokutę. Drugi tom „Hellblazera” zabiera nas w przeszłość, przyszłość i „teraźniejszość” (cudzysłów konieczny, mówimy wszak o roku 1989) – „ćpun adrenaliny” będzie nieustannie szukał „porządnego kopa”.


Album rozpoczyna „Hellblazer Annual” z 1989 roku. James Delano i Bryan Talbot (rysownik) zabierają nas do roku 1982, kiedy to Wielka Brytania ruszyła na wojnę o Falklandy. Porzucamy tym samym regularną serię „Hellblazera” i grzebiemy w przeszłości Johna. Ten, po kolejnym wyjściu z zakładu psychiatrycznego Ravenscar (Newcastle kładło się wtedy bardzo długim cieniem na jego życiu), nie może się znowu odnaleźć w rzeczywistości. W Wielkiej Brytanii rządzi Żelazna Dama, co tym bardziej dobija Johna (a tak naprawdę dobijało samego Delano). „Krwawy Święty” jest komiksem bardzo alegorycznym i fantasmagorycznym, opowiadającym o wyimaginowanym (albo i nie) pogańskim przodku Johna, żyjącym w epoce arturiańskiej i zmagającym się również z wrogim mu światem. Szpila wbita konserwatystom przez Delano jest tu naprawdę spora – są przecież oni w tym układzie porównani do chrześcijan ukazanych jako opresyjna siła sprzed piętnastu wieków.

Potem udajemy się w przyszłość i czytamy „Horrorystkę” – dwuczęściową historię również nie związaną fabularnie z główną serią, wydaną oryginalnie w połowie lat dziewięćdziesiątych, już po „epoce Delano”. John zostaje „opętany” wizją młodej, czarnoskórej dziewczyny, której obecność w niewyjaśniony sposób łączy się z szeregiem podobnych do siebie tragedii, mających miejsce w różnych miejscach kraju. Jest to rzecz mocno odmienna od reszty, bardziej stonowana, choć momentami przekombinowana i naiwna – Delano trochę zbyt łopatologicznie próbuje pisać o znieczulicy Zachodu i odwracaniu wzroku od cierpień Trzeciego Świata. Sama historia miała być w zamyśle „dojrzalsza od mainstreamu” – moim zdaniem nie wyszło. Rysuje David Lloyd, znany z „V jak vendetta” – mnie chyba jednak brak pewnej wrażliwości i całkowicie nie podzielam zachwytów nad jego pracami. Sami zresztą zobaczycie.


Graficznie nie jest również o wiele lepiej w pozostałej części komiksu. Wracamy do regularnej serii, którą rysowali przeciętni wyrobnicy DC Comics – Richard Piers Rayner, Mike Hoffman, Ron Tiner i Mark Buckingham (choć ten akurat jest całkiem dobry, na pewno powyżej średniej). Na szczęście fabularnie jest sporo lepiej. Brytyjskie służby rozesłały za Johnem list gończy – brutalne, rytualne morderstwa, których byliśmy świadkami w dziesiątym odcinku, przypisane zostały Constantine’owi. Jako „wyznawca kultu szatana i najniebezpieczniejszy seryjny morderca w kraju” trafia do hipisowskiej komuny nomadów, która przemieszcza się po kraju i obozuje kątem u przypadkowych właścicieli ziemskich. John znajduje tu ciszę i spokój, bo choć nie do końca trafia do niego ta cała newage’owa filozofia gospodarzy, to przynajmniej nikt go nie pyta skąd pochodzi i dokąd zmierza. Jednak nuda nie jest pisana naszemu bohaterowi – kłopoty to jego specjalność! Tak jakby cisza i spokój były całkowicie nienormalnym stanem, a chaos, walka o przeżycie i balansowanie na krawędzi było na stałe wpisane w jego życiorys.

John wplątuje się w wielki spisek tajemnej organizacji, która chce skonstruować wielką, tytułową „Maszynę strachu”. Zagrożone jest życie zarówno Johna jak i jego współtowarzyszy – do komuny należy nastoletnia dziewczyna imieniem Mercury, której nadprzyrodzone zdolności są wyjątkowo pożądane przez złych ludzi. Dziewięcioodcinkowa opowieść jest najlepszą wśród wszystkich, jakie do tej pory zaprezentował nam James Delano – jest akcja, groza, nieludzkie eksperymenty, piekielne siły, magia i sporo psychodeli. No i oczywiście – co u Delano jest szczególnie istotne – zjadliwy komentarz sytuacji społeczno-polityczny. 


O co walczy John Constantine? „To bardzo proste. O prawo każdej żywej istoty do życia w spokoju bez cudzej ingerencji”. Te wszystkie tajemne moce, demoniczne zagrożenie, broń parapsychologiczna i represyjna politycznie inżynieria społeczna to – jasna sprawa – metafory i wyolbrzymione cechy thatcheryzmu i rządów Torysów. Delano pisał „Hellblazera” w emocjach – widać to wyraźnie. Jak się jednak łatwo domyślić, jego gorączka nie musi stać się udziałem wszystkich – ba, śmiem twierdzić, że większość polskich czytelników podejdzie do tego z dystansem. Pochodzimy z innego kraju i z innej epoki – choć pewne ideowe „uniwersalia” raczej do nas trafią. Delano przedstawia hipisowską kontrkulturę jako przeżytek, pozostałość po rewolucji, która upadła kilkanaście lat wcześniej i sprawia już wrażenie tylko obyczajowego skansenu. Hipisi pod koniec lat osiemdziesiątych nie byli w stanie w żaden sposób walczyć z systemem – im się już nawet nie chciało. Byli to „uciekinierzy z betonowych więzień”, a nie aktywni kontestatorzy. Dlatego też ciekawe jest nawoływanie większości bohaterów komiksu do użycia magii (tak, magii) do walki z represjami. „Nie możesz walczyć z policją czarami! Potrzebujemy adwokata” – krzyczy jedna z bohaterek, ta z największą dozą zdrowego rozsądku. „Ale to jest właśnie gra według ICH zasad! Nie musimy się trzymać tych reguł” – ripostuje Constantine. Cóż to może znaczyć? Może nic, może wszystko.


Po „Maszynie strachu” znajdziemy jeszcze dwa odcinki, otwierające nową, dłuższą fabułę określaną jako „Domator”. Mamy tu do czynienia z dość ciekawą odmianą w stosunku do wszystkich poprzednich odcinków – ale o tym opowiem przy okazji tomu trzeciego, gdzie ta historia będzie kontynuowana. Omawiany dziś album kończy się na numerze dwudziestym czwartym z listopada 1989 roku – i to w sposób dość wstrząsający. Końcówka tego roku była bardzo napięta, jeśli chodzi o „Hellblazera” – Jamie Delano powrócił dopiero w marcu 1990, w odcinku dwudziestym ósmym. W tak zwanym międzyczasie czytelnicy zapoznali się z krótkimi opowieściami Granta Morrisona i Neila Gaimana. Tę drugą, z oszałamiającymi rysunkami Dave’a McKeana, zatytułowaną „Przytul mnie”, znajdziemy w wydanym w Polsce zbiorze „Dni pośród nocy”. Trzeci tom, którego spodziewam się w 2022 roku, ograniczony będzie tylko do odcinków napisanych przez Jamiego Delano – ruszymy zatem z dalszym ciągiem „Domatora” i zobaczymy, w którym dokładnie momencie startował Garth Ennis.




Tytuł: Jamie Delano. Hellblazer. Tom 2
Scenariusz: Jamie Delano
Rysunki: Mark Buckingham, Bryan Talbot, David Lloyd, Richard Piers Rayner, Mike Hoffman, Ron Tiner
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Tytuł oryginału: Hellblazer Annual #1, The Horrorist #1-2, The Hellblazer #14-24
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: listopad 2021
Liczba stron: 464
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788328149328

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz