niedziela, 18 marca 2018

V jak Vendetta

Niezniszczalne idee

Poniższy artykuł można przeczytać również na portalu esensja

Powieść graficzna, opowiadająca o pewnym zamaskowanym anarchiście, sfilmowana dwanaście lat temu przez twórców „Matrixa”, jest pierwszym wielkim dokonaniem Alana Moore’a. Komiks powstawał przez długie lata – autor szczegółowo opisuje dzieje jego pisania w posłowiu, gdzie możemy dowiedzieć się jak zawiła i wyboista była droga prowadząca do jego publikacji. „V jak Vendetta” to szereg krótkich kilkustronicowych rozdziałów drukowanych oryginalnie w czasopiśmie „Warrior”. Złożone razem i zaprezentowane w formie powieści graficznej, składają się idealnie dopasowaną całość, bez jakichkolwiek widocznych szwów.

Anglia A.D. 1997, znajduje się w rękach faszystowskiej partii Norsefire. Partia ta, zgodnie z rzymską myślą o jednej rózdze łamiącej się łatwo, a wielu rózgach trwających w sile, zaprowadziła w kraju autorytarny ład i porządek, którego gwarantem jest strach i terror. Zimna wojna doprowadziła do bliżej nieokreślonej nuklearnej hekatomby – wiemy tylko tyle, że znad Europy wieje radioaktywny wiatr śmierci. Wszyscy, którzy nie są białymi, heteroseksualnymi chrześcijanami, lądują w obozach koncentracyjnych, gdzie uczy się ich jedynego dozwolonego spojrzenia na świat lub poddaje przerażającym eksperymentom. Wszystko po to, aby zredukować człowieka do kolejnej, tak samo wyglądającej, myślącej i zniewolonej, potulnej rózgi. Jednej z milionów, tworzących razem pęk owinięty niezniszczalną z pozoru ideą.

Czasem przy zbyt silnym struganiu kijka można się zaciąć w palec. Główna bohaterka, Evey Hammond, sierota po zabitych przez wojnę lub reżim rodzicach, zostaje pewnej nocy przyłapana na prostytucji przez partyjną obyczajówkę. Od strasznego losu ratuje ją tajemniczy, zamaskowany przybysz, przebrany za Guy’a Fawkesa – jednego z uczestników tzw. „spisku prochowego” z 1605 roku. Mściciel ów, wyglądający niczym aktor, który dopiero co zszedł ze sceny, każe mówić o sobie „V” i wciąga Evey w świat, którego nigdy do tej pory nie znała. Jest ona jak ślepy od urodzenia, któremu ktoś zaczyna opowiadać o kolorach. V jest rózgą, której ociosywanie wymknęło się spod kontroli faszystowskiemu wikliniarzowi. To anioł zemsty, cyniczny anarchista doskonale świadomy tego czym anarchia jest i czym nie jest, kieruje się kodeksem stanowiącym idealne przeciwieństwo zasad głoszonych przez wodza Norsefire. V i partia to dwie strony tej samej monety. V zaczyna od miejsca, w którym poległ przywoływany Fawkes – wysadza budynek angielskiego parlamentu i przy współudziale Evey zaczyna destrukcję faszystowskiego ładu.


Alan Moore jest zdeklarowanym zwolennikiem anarchii, co przyznawał w niejednym wywiadzie. Jednak według mnie odczyt „V jak Vendetta” jako prostej gloryfikacji anarchizmu jest niesprawiedliwy i zubażający wizję autora. Powiedział on kiedyś, że wszystkie ideologiczne spektra z ograniczającymi je parami skrajności, które zazwyczaj są rozpatrywane w społecznym dyskursie to mało istotne rzeczy. Polaryzacje konserwatyzm-liberalizm, prawica-lewica, socjalizm-kapitalizm są nieistotne w obliczu dychotomii faszyzm-anarchia. Wszystkie ustroje społeczne nowoczesnego świata lokują się zawsze gdzieś pomiędzy, przy czym według Moore’a ważne jest to, aby zdawać sobie sprawę z jednego – ład cywilizacyjny oferowany przez ideę przywództwa jest nienaturalny w przeciwieństwie do tego proponowanego przez ideę anarchizmu. Taka idea – wszyscy jednak wiemy, jak to bywa z ideami. Są idealne, dopóki nie weźmie się za nie człowiek.

Faszyzm w „V jak Vendetta” jest silny słabością ludzi. Wszędzie tam, gdzie pojawia się zewnętrzne zagrożenie, bieda, wędka zamiast ryby i zbyt dużo wolności (bo wolność to najbardziej przerażająca rzecz – jak mówi V), faszyzm znajduje swoje żerowisko. Ludzi zawsze konsoliduje idea, wydaje im się, że można ją pokochać, uwierzyć jej i dać się przytulić. Ale za każdą ideą stoją jej twórcy, gotowi wypaczyć jej przesłanie lub wyznawcy, omamieni jej słodkim głosem. Faszyzm wzrósł w środowisku cierpienia – dał oczywiście środek przeciwbólowy, lecz jednocześnie pobrał niewyobrażalną cenę. Wolność i sprawiedliwość. Nikogo przecież nie stać na te luksusy w sytuacji totalnego chaosu – wolność zostaje zlikwidowana a Temida ulega siłom mundurowym. Zaprowadzony w ten sposób ład leżących równo obok siebie gałązek jest jednak tylko ładem pozornym. Pod spodem kipi gejzer, którego nic nigdy nie ugasi – coraz większe ciśnienie tych resztek człowieczeństwa, których nie da się wyrugować z ludzkiej istoty. Będzie w końcu erupcja, potrzeba tylko zapalnika, katalizatora.

Katalizatorem jest V. Rozczarowany prostytucją Temidy wysadza ją w powietrze i jednocześnie próbuje reanimować wolność. Drogą jest anarchia, najuczciwsza z idei. Anarchia nigdy nic nie obiecuje, więc nie łamie obietnic. Rzekomą siłę uniformizacji faszyzmu obnaża jako słabość braku różnorodności (czyli siły doboru naturalnego). Rzekomą siłę ładu narzuconego odgórnie punktuje porządkiem naturalnym, krystalizującym się z szeregu relacji jednostek wolnych i niezależnych. Aby doszło do urzeczywistnienia anarchistycznego porządku V musi stać się żywą ideą, ponieważ tylko one są nieśmiertelne. I każda rewolucja ich potrzebuje.

Jednak ta rewolucja nie może być taka jak wszystkie dotychczasowe. Nie może mieć człowieka przywódcy, bo świat po przewrocie z czasem znowu przekształci się w jakąś inną formę dyktatury a rewolucja pożre swoje dzieci. Nie wystarczy zmienić przywódców, haseł i obietnic. Musi nastąpić zmiana sposobu myślenia o świecie i społeczeństwie jako takim. Wymaga to radykalnych kroków, anarchistycznego demontażu całej dotychczasowej ideologii, zdjęcia noszonych od zawsze masek, masowej nauki kolorów dla osób ślepych od urodzenia. I tutaj trzeba się chwilę zatrzymać.


V podkreśla bardzo mocno, że zadaniem jego jest tylko demontaż. Wzbudzenie w pojedynczych gałęziach składających się na faszystowski kręgosłup buntu przeciwko narzuconej roli. Znalezienie tej kostki domina, której pchnięcie spowoduje upadek wszystkich pozostałych bez wyjątku. Przygotowanie gleby, na której będzie miał szanse wzrosnąć anarchistyczny, naturalny ład społeczny. Rozpętanie chaosu doskonałego. A co potem? To już nie jego zadanie, tutaj muszą się wykazać inni.

V pozostaje ideą do końca. To uwolnione z pęku (łac. fascio) gałązki muszą nauczyć się wolności, przestać się jej bać (podobnie jak dokonał tego główny bohater „Maga” Johna Fowlesa) i zbudować nowy świat oparty na wzajemnych, dążących do równowagi relacjach. Nie wiemy czy się to kiedykolwiek uda, przecież anarchia to idea tak samo uległa wobec ludzkich wynaturzeń i podłości, jak każda inna. To czysty romantyzm.

Tak, Moore jest anarchistą, ale widać wyraźnie (co chyba czasem umyka recenzentom podczas analiz „V jak Vendetta”), że jest świadomy słabości tej ideologii. Zresztą chodzi tu o słabości każdej ideologii. A tych słabości jest już ponad siedem miliardów. Powieść graficzna o której piszę jest złożona, dojrzała, nieco patetyczna i wcale nie tak oczywista w swoim przesłaniu jak można byłoby się spodziewać. 

Tytuł: V jak Vendetta
Scenariusz: Alan Moore
Rysunki: David Lloyd, Tony Weare
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Tytuł oryginału: V for Vendetta
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Vertigo
Data wydania: wrzesień 2014
Liczba stron: 296
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788328102637

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz