Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
„Shazam! Potworne Stowarzyszenie Zła” autorstwa Jeffa Smitha jest powrotem do korzeni jednego z najsłynniejszych amerykańskich superherosów Złotej Ery Komiksu. Mowa o Kapitanie Marvelu, bohaterze serii, która w latach czterdziestych ubiegłego wieku biła pod względem dochodów ze sprzedaży samego „Supermana”. I uwaga dla mniej orientujących się w zawiłościach amerykańskiej superbohaterszczyzny – nie chodzi wcale o tego (tą) Kapitan Marvel, która właśnie pędzi na pomoc Avengersom zdziesiątkowanym przez Thanosa.
Chodzi o gościa w obcisłym czerwonym kostiumie, który w rok po Supermanie pojawił się na rynku komiksowym w Stanach Zjednoczonych. Drugi numer „Whiz Comics” z lutego 1940 roku zaprezentował przygody młodego chłopca, Billy’ego Batsona, który spotkał na swej drodze pewnego czarodzieja. Czarodziej ów, czując zbliżającą się nieuchronnie emeryturę, postanowił zrobić z Billy’ego swego następcę i obdarzył go mocą sześciu mitycznych postaci. Billy po wypowiedzeniu słowa „Shazam!” (Salomon, Herkules, Atlas, Zeus, Achilles, Merkury) zamienia się w potężnego Kapitana Marvela i walczy ze złem na świecie. Jego największym wrogiem był złowieszczy i nieco podobny do Lexa Luthora superdrań – Doctor Sivana.