„Pamięć jest wszystkim co mamy” – mawiał Gene Wolfe. Przyszłość nie istnieje, więc można sobie wymyślać na jej temat niestworzone rzeczy – co też skwapliwie wykorzystują pisarze science fiction. Teraźniejszość trwa tylko ułamek sekundy – płynnie przechodzi do przeszłości w trybie ciągłym. Zatem to pamięć przeszłości, zestaw wszelakich doświadczeń i doznań, konstytuują nie tylko nas, ale i cały świat, w którym żyjemy. Twórczość Wolfe’a krąży wokół tematów pamięci i interpretacji wspomnień cały czas, autor przygląda się temu zagadnieniu pod najróżniejszymi kątami. Skrajnymi przypadkami podejścia do tematu są dwie postacie – Severian z „Księgi Nowego Słońca” ma pamięć absolutną i nie potrafi zapomnieć żadnego wydarzenia; natomiast Latro z „Żołnierza z mgły” cierpi na utratę pamięci krótkotrwałej i nie potrafi zapamiętać żadnego wydarzenia (podobnie jak bohater „Memento” Christophera Nolana). Niesamowita zdolność Severiana nie gwarantuje oczywiście prawdziwości jego zeznań – zapisy wygrzebane z jego własnej pamięci są przez niego (czyli przez Wolfe’a) interpretowane w bardzo subiektywny sposób oraz przeinaczane (bez znaczenia jest już to, czy Severian robi to celowo, bo ukrywa coś przed czytelnikiem).
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gene Wolfe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gene Wolfe. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 1 grudnia 2019
czwartek, 17 listopada 2016
Nowojorskie Odloty

Gene Wolfe jak do tej pory trafiał idealnie w moje czytelnicze gusta. I nie jest to jakieś zamazane już wspomnienie sprzed dziesięciu lat. Dwa lata temu przeczytałem Pokój, Piątą Głowę Cerbera, Księgi Nowego/Długiego/Krótkiego Słońca i zbiór Śmierć Doktora Wyspy. I za każdym razem niesamowite wrażenia i pełne uznanie.
Tym bardziej zdziwiony jestem po przeczytaniu Nowojorskich Odlotów. Książka została napisana w przerwie między tetralogią Księga Nowego Słońca a jej kodą jaką jest Urth Nowego Słońca, więc nie jest przesadą z mojej strony oczekiwać od niej podobnie wysokiej jakości. Niestety jakości tej nie ma.
Cechą charakterystyczną dla twórczości Wolfe’a jest jej swego rodzaju „interaktywność” i „rekurencyjność”. Czytelnik oprócz historii, wizji świata przedstawionego bierze udział w pewnej rozgrywce. Wymusza to najczęściej ponowne czytanie (czasem więcej niż jednokrotne), wiązanie pewnych faktów na pierwszy rzut oka nie powiązanych i zdrapywanie wierzchniej warstwy fabularnej. Powroty i ponowne odczytania często powodują zmianę perspektywy i reinterpretację fabuły, postacie okazują się kimś innym niż sądziliśmy a wydarzenia znaczą coś innego niż za pierwszym razem. Oczywiście, czasem rozpędzamy się za bardzo i dajemy się wyprowadzić na manowce. U Wolfe’a bardzo ważny jest każdy fragment powieści ale jednocześnie ważne jest też to co pominięte. Bo u niego nawet narrator trzecioosobowy nie jest wszechwiedzący, co mi osobiście mocno przypomina twórczość Thomasa Pynchona. Ja uwielbiam takie książki, bardzo.
W Nowojorskich Odlotach Wolfe zapomniał chyba, że tworzenie zagadki nie powinno być głównym celem literatury. Znakomicie to zbalansował w Pokoju czy słonecznych cyklach. W Odlotach zwyczajnie przesadził. Tej książki nie czyta się dobrze. Tak usilnie stara się budować tajemnicę i zaskoczyć czytelnika, tak bardzo angażuje się w grę wstępną, że gubi gdzieś inne cechy, których literatura pozbawiona być nie powinna. A na koniec okazuje się, że nie dość, że jesteśmy totalnie zmęczeni to i orgazmu nie ma żadnego a losy bohaterów i to co z nimi się dzieje nie interesuje nas wcale. Nie poszło tym razem. Nie rozumiem dlaczego. A cykl o Latro i tak przeczytam.
Tytuł: Nowojorskie Odloty
Tytuł oryginalny: Free Live Free
Autor: Gene Wolfe
Tłumaczenie: Olga Stanisławska
Wydawca: Alfa Wero
Data wydania: 1998
Liczba Stron: 450
ISBN: 8370019838
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)