Szarość kosmosu
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Tom King to obecnie jedno z „najgorętszych” nazwisk w komiksowym, superbohaterskim świecie. Polscy czytelnicy czytali jego genialnego „Visiona”, niesamowitego „Mistera Miracle’a”, run „Batmana” w ramach „DC Odrodzenie” czy wreszcie trochę nieudany i przeszarżowany „Kryzys bohaterów”. Teraz pora na dzieło nieco wcześniejsze niż wszystkie wymienione – nie dorównujące może najlepszym dokonaniom, ale i tak jedno z lepszych, jakie przyniósł nam przebogaty październik w Egmoncie. Nadchodzą „Omega Men”.
Tytułowa grupa, złożona z kosmicznych renegatów i buntowników, została wymyślona przez słynnego Marva Wolfmana w czerwcu 1981 roku. Wtedy to, w sto czterdziestym pierwszym numerze „Green Lantern”, pojawiło się ośmiu uciekinierów z systemu Wega, za którymi rządząca tam twardą ręką Cytadela wydała listy gończe. Omega Men, po kilku epizodycznych występach w innych komiksach Detective Comics, dorobili się w końcu własnej serii komiksowej, która wystartowała w kwietniu 1983 roku i przetrwała kolejne trzy lata. Zakończył ją dopiero „Kryzys na nieskończonych Ziemiach”… Wolfmana. Walka z Cytadelą, faszystowskim, międzyplanetarnym imperium, które opanowało niemal cały układ Wegi, była głównym zadaniem Omega Men. W skład drużyny wchodzili reprezentanci różnych uciśnionych gatunków układu – łączyło ich pragnienie obalenia tyranii i przywrócenia wolności wszystkim narodom Wegi. Kryzys, który „zaorał” całe uniwersum nie oszczędził też „Omega Men” – powrócili dopiero w 2007 roku, w króciutkiej, niemal niezauważonej, sześcioodcinkowej serii.