Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
A oto kolejny „Kryzys” w uniwersum Detective Comics. Nazwa odrobinę na wyrost, bo rozmachem i skutkami wydarzenie to nie może się mierzyć z innymi słynnymi „kryzysami”. To dziewięcioodcinkowa miniseria wydana na przełomie 2018 i 2019 roku plus kilka pojedynczych numerów „Flasha” i „Batmana”. Komiks dziwny, często krytykowany i nie do końca udany. A przecież nie powinno tak być, napisał go w końcu autor tak entuzjastycznie przyjętego „Visiona”.
„Sanktuarium” jest tajną placówką superbohaterską, założoną przez Trójcę (Wonder Woman, Superman, Batman), której głównym celem jest pomoc herosom DC w przezwyciężeniu ich życiowych traum, powstałych w wyniku ciągłej walki ze złem i obcowania z przemocą. Miejsce to, zarządzane przez kryptońską sztuczną inteligencję, oferuje w pełni anonimowe terapie w „salach symulacji”, polegające na „przyglądaniu się sobie” – wszystko jest ściśle tajne i ukryte przed światem. Informacja o tym, że nadludzie zmagają się z problemami psychicznymi, jest przecież ostatnią jaka powinna trafić do społeczeństwa. Niestety pewnego dnia dochodzi do masowego morderstwa na terenie placówki – wszystko wskazuje na to, że odpowiedzialni są Harley Quinn i Booster Gold, „największy superbohater, o którym nikt nie słyszał”. Trójca rusza w pogoń za podejrzanymi, a ci z kolei, korzystając z pomocy Batgirl i Blue Beetle, próbują rozwiązać zagadkę na własną rękę. Tymczasem tajne dane o Sanktuarium i traumach superbohaterów zaczynają w niewytłumaczalny sposób wyciekać na zewnątrz.
Jeśli w tytule komiksu DC widnieje słowo „kryzys” skojarzenia pojawiają się od razu. Tom King powiedział, że jego celem nie była jednak żadna rewolucja ani redefiniowanie uniwersum wzorem Pereza i Wolfmana. Wszystkie „kryzysy”, które zapoczątkował ten „na nieskończonych ziemiach” w każdym kolejnym wydaniu były coraz bardziej kameralne i ukierunkowane na postacie a nie budowę świata. „Kryzys bohaterów” nawiązuje przede wszystkim do wydarzeń z komiksu „Uniwersum DC – Odrodzenie”, które zamknęły świat „The New 52” i zapoczątkowały nową erę w Detective Comics. Tom King bardzo ciekawie rozwija tę historię i jej konsekwencje, odchodząc od analizy samych „wydarzeń” na rzecz wiwisekcji postaw bohaterów. Przy czym, co u Kinga jest normą, bierze on znane wszystkim postacie, miesza im ostro w głowach, sprowadza na krawędź przepaści, poddaje wielkiej presji i patrzy co się dzieje. Charakterystyczne zagranie, którego przykładów nie trzeba daleko szukać – jego „Mister Miracle” opowiada o naprawdę „popieprzonym bohaterze”. Scott Free, człowiek żyjący pod wpływem niewyobrażalnej traumy, walczy ze „swoim Darkseidem” i znajduje sporo wewnętrznej siły, aby się z tym wszystkim uporać.
W „Kryzysie” King znowu skupia się na zagadnieniu traumy, przy czym uzasadnia jej istnienie głównie obecnością przemocy. Bohaterowie DC cierpią na syndrom stresu pourazowego, w końcu żyją przemocą na co dzień. Sanktuarium ma być miejscem terapii i przezwyciężenia wstrząsu. Temat ciekawy, niemal taki sam jak w poprzednim komiksie Kinga – herosi DC stają się bardziej ludzcy ze swoimi problemami, strachem i cierpieniem. Czy „zwykli” ludzie powinni zacząć bać się superbohaterów, skoro ci są niezrównoważeni? Czy wręcz przeciwnie – fakt istnienia Sanktuarium powinien ich uspokoić, bo w końcu metaludzie mają swoją własną, dostosowaną dla nich kozetkę? Wiemy w końcu, że większość uśmiechów na ich twarzach jest ledwo przyklejonych, a za nimi kryją się całe pokłady bólu. A od niego nie można uciec, bo dopiero po jego oswojeniu i doświadczeniu w pełni, możemy z traumy wyjść – na tym polega właśnie superbohaterstwo. W ostatecznym rozrachunku najważniejszym wnioskiem płynącym z „Kryzysu bohaterów” jest to, że nikt tak naprawdę nie jest sam, choćby miał takie wrażenie. Bo ktoś inny jest zawsze większym Hiobem niż ty, nawet jeśli trudno jest ci w to uwierzyć.
Takie podejście jest oczywiście mocno symboliczne i pomija całe spektrum innych właściwości, którymi powinien charakteryzować się dobry komiks. Idea jaka przyświecała Kingowi jest znakomita – nie wystarczy jednak tylko ona. Trzeba ją jeszcze dobrze zrealizować w postaci fabularnej historii. I tu nie poszło chyba tak, jak powinno. Otóż autor podporządkował swej idei wszystkie elementy tworzonego komiksu – wszystko kosztem wiarygodności postaci, logiki, dialogów i chyba też trochę szacunku dla inteligencji czytelnika. Postacie potraktowane są bardzo instrumentalnie i powierzchownie, poprowadzone są w sposób niewiarygodny, bo oderwany od ich charakterystyk ukształtowanych przez lata „kariery” w komiksach. To nie Batman, Superman czy Wonder Woman tylko ich odpustowe figurki, które King ustawia przed czytelnikiem i tłumaczy na ich podstawie o co mu chodzi. Robi to niestety trochę łopatologicznie, naiwnie a nawet nieco obraźliwie – pierwsze spotkanie Harley ze ścigającą ją Trójcą jest po prostu kuriozalne. Sama Harley zresztą usilnie walczy o tytuł najbardziej irytującej i męczącej postaci komiksowej – jest karykaturą samej siebie z innych historii obrazkowych. Wiadomo, figurka ulepiona ze stereotypów. Wymienić można by jeszcze kilka przykładów – Sanktuarium i niezrozumiałe, absurdalne metody terapii, które pogłębiają kryzysy egzystencjalne, zamiast je leczyć; przemowa Supermana; samo zawiązanie intrygi i jej późniejsze wyłożenie (całkowicie oderwane od zasad logiki i bez krzty wiarygodności). Wspominałem już o Harley Quinn? Można te wady ignorować, bo przecież komiks jest bardzo „meta” i w ogóle, ale raczej się nie da.
Plusy? Fajne są sceny w „konfesjonale”, czyli swego rodzaju kozetce z kamerą, przed którą siadają po kolei bardziej lub mniej znani herosi. Ich spowiedzi może i czasem trącą banałem, ale czasem są świetne i bardzo fajnie pomyślane (Black Canary, Batgirl). Co jeszcze? Grafika. Rysuje przede wszystkim Clay Mann, przy udziale Lee Weeksa i Mitcha Geradsa, którego dobrze znamy z „Mister Miracle”. Wyszła taka naprawdę fajna superbohaterszczyzna trochę w stylu Jima Lee – Batgirl pręży się w każdej możliwej pozie, niczym Psylocke i reszta „X-Women” na początku lat dziewięćdziesiątych, nawet jeśli poza nie przystaje do sytuacji. Wszystko jest jednak bardziej realistyczne i dopracowane – zarówno postacie, scenografie jak i tła. Tak właśnie powinien wyglądać „typowy” komiks superbohaterski.
Tom King wspominał, że pracuje w rytmie, który ciągle stawia go przed wymagającymi deadline’ami – dlatego też skupia się tylko na jednym zadaniu. Chce zawsze oddać na czas najlepszą historię, jaką tylko potrafi napisać – najlepszą w jego rozumieniu. Nie ma czasu na kalkulacje reakcji czytelników, zachowań rynku i dbać o inne aspekty wydawnicze. Zatem jego scenariusze są zawsze bardzo osobiste i subiektywne, co może powodować skrajne reakcje odbiorców. Tak też było po publikacji „Kryzysu bohaterów” – wielu fanów i znawców DC było bardzo niezadowolonych z pewnych rozwiązań – nazwijmy to – „personalnych”. Ale King zaznacza, że samych bohaterów narzuciło mu wydawnictwo – miał być ten, ten i ten. On dostarczył po prostu ogólny zarys scenariusza. Nie zmienia to jednak faktu, że tym razem masz, czytelniku, prawo do narzekać – i nie jesteś sam.
Tytuł: Kryzys bohaterów
Scenariusz: Tom King Rysunki: Clay Mann, Mitch Gerads, Lee Weeks, Travis Moore, Jorge Fornes
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: Heroes in Crisis
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Detective Comics
Data wydania: maj 2020
Liczba stron: 240
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788328196100
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz