Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Science-Fiction. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Science-Fiction. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 11 września 2025

Rzeźnia numer pięć

Zdarza się

„Rzeźnia numer pięć” jest chyba najbardziej znaną powieścią Kurta Vonneguta. Jest też jedną z najlepszych. Bombardowanie Drezna w lutym 1945 roku wyryło trwały ślad w pamięci młodego, dwudziestodwuletniego jeńca wojennego – gdy ćwierć wieku później był już uznanym pisarzem, postanowił przepracować starą traumę przez opisanie tamtych doświadczeń. Ale nie było to jego jedynym celem, zagadnienia poruszane w „Rzeźni numer pięć” są nieco szersze.

„Wszystko to zdarzyło się mniej więcej naprawdę” – jak mówi pierwsze zdanie powieści. Vonnegut pisze o swoich doświadczeniach wojennych, ale w bardzo specyficzny sposób – pojawia się jako pierwszoosobowy narrator tylko w pierwszym i ostatnim rozdziale powieści, a we wszystkich pomiędzy opisuje perypetie niejakiego Billy’ego Pilgrima, fajtłapowatego chłopaka ze Stanów Zjednoczonych. Billy, w wyniku obowiązkowego poboru wojskowego, trafił do Luksemburga w czasach niemieckiej kontrofensywy w Ardenach, został schwytany na tyłach wroga przez nazistowskich żołnierzy, wylądował w obozie jenieckim dla Sowietów, aby w końcu chować się przed alianckim bombardowaniem Drezna w tytułowej, nie działającej już od kilku lat rzeźni z numerem 5 nad drzwiami. Vonnegut wszystko to przeżył osobiście, ale przeniesienie swoich własnych doświadczeń na fikcyjną postać pozwoliło mu wpleść do fabuły istotny wątek fantastyczny i filozoficzny.

czwartek, 7 sierpnia 2025

Niech pana Bóg błogosławi, panie Rosewater

Perły przed wieprze

Piąta powieść Kurta Vonneguta miała pecha. Wydano ją w bezpośrednim „sąsiedztwie” dwóch powieści niemal genialnych – wcześniejszej „Kociej kołyski” i późniejszej „Rzeźni numer 5”. „Niech pana Bóg błogosławi, panie Rosewater” tkwi w swego rodzaju dołku ocieniona dwoma gigantami – ale i tak jest rzeczą wartą każdej minuty spędzonej na lekturze.

Nie znajdziemy w tej powieści klarownej fabuły – raczej szereg scen, anegdot, dygresji i przezabawnych punchline’ów. Oto mamy przed sobą niejakiego Eliota Rosewatera, dziedzica gigantycznej rodzinnej fortuny, której początki sięgają czasów Wojny Secesyjnej. Korporacja Rosewatera wypracowuje zyski, które potem transferowane są do Fundacji Rosewatera, aby uniknąć płacenia podatków. Ojciec Eliota, konserwatywny senator, rwie sobie włosy z głowy – jego potomek, świeżo upieczony prezes Fundacji, zamiast iść w ślady rodziciela i dalej pomnażać majątek, postanowił go rozdawać wszystkim potrzebującym. Na dodatek jest pijakiem i prawdopodobnie wariatem. Nierozsądne i nieuzasadnione z punktu widzenia senatora wojaże syna kończą się w miasteczku Rosewater (!), gdzie Eliot zakłada nowe biuro Fundacji i pomaga finansowo wszystkim, którzy tylko zgłoszą się do niego w potrzebie. „Tu Fundacja Rosewatera! Czym możemy służyć?”

niedziela, 13 lipca 2025

Kocia kołyska

Prawdziwe kłamstwa

„W tej książce nie ma ani słowa prawdy” – niezły początek. Niby truizm, wszak to beletrystyka. Ale czemu Kurt Vonnegut to podkreśla? Dlaczego ta konstatacja ma tu znaczenie? Oto „Kocia kołyska”, czwarta i jedna z najlepszych powieści Vonneguta.

Narratorem jest nawrócony „bokononista”, czyli wyznawca egzotycznej, fikcyjnej oczywiście, religii opartej na naukach niejakiego Bokonona, a w przeszłości autor książki „Dzień, w którym nastąpił koniec świata”, czyli relacji o tym „gdzie przebywali wybitni Amerykanie w dniu zrzucenia bomby na Hiroszimę”. Sam uważa siebie za odpowiednika biblijnego Jonasza, bo zawsze jest w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie – jakby sterowany przez dzieje i wyznaczony do spisania historii wydarzeń na wyspie San Lorenzo. Narrator pragnie zgłębić dzieje Felixa Hoenikkera, genialnego naukowca, jednego z głównych twórców bomby atomowej. Hoenikker był jednym z tych uczonych, którzy rozwijali naukę dla samej nauki, bez zbytniego zaangażowania w cele, jakim ich odkrycia mogą posłużyć. Wynalazł na przykład „Lód-9”, substancję mogącą błyskawicznie „zamrozić” (a właściwie po prostu zamienić w ciało stałe) dowolnie wielkie zasoby wody – polizanie Lodu-9 zamienia człowieka w betonowy posąg w kilka sekund.

niedziela, 29 czerwca 2025

Epoka diamentu

Nanorewolucje

Wszystkie powieści Neala Stephensona już raz czytałem (oprócz „Wzlotu i upadku D.O.D.O.”) i pamiętam, że ich jakość nieprzerwanie rosła aż do „Peanatemy”, którą uważam za jego szczytowe osiągnięcie i arcydzieło współczesnej fantastyki. Dziś kilka słów o „The Diamond Age”, cyberpunkowej bildungsroman, czyli zgodnie ze schematem – rzeczy jeszcze lepszej niż omawiana ostatnio „Snow Crash”.

Obie te powieści wydane zostały już w latach dziewięćdziesiątych w Polsce przez Wydawnictwo Zysk i S-ka oraz po dekadzie przez Isę (to dzięki tym wydaniom rozpoczął się u nas prawdziwy boom na Stephensona). Wszystkie te edycje tłumaczył Jędrzej Polak – jako „Zamieć” i „Diamentowy wiek”. Po kolejnej dekadzie za wznowienia wziął się MAG – ale tym razem w zupełnie nowym przekładzie Wojciecha Szypuły. Zarówno jego „Śnieżyca” jak i „Epoka diamentu” są tytułami bardziej trafnymi – szczególnie ten drugi, nawiązujący do następujących po sobie epok kamienia, brązu i żelaza. Przenosimy się zatem prawdopodobnie trochę dalej w przyszłość niż w „Śnieżycy” – stopień rozwoju technologicznego i panujący powszechnie ustrój świata to swego rodzaju konsekwencja franczyz / megakorporacji ze poprzedniej powieści. Stephenson oczywiście nigdzie nie sugeruje, że w obydwu powieściach mamy do czynienia z tym samym światem, ale autorska prognoza rozwoju politycznego świata jest niemal identyczna.

czwartek, 5 czerwca 2025

Świat Arkadiego. Tom 2

Szaleństwo


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Egzaltowana pulpowa fantastyka w estetyce „Métal Hurlant” i „Heavy Metal” od Philippe'a Cazaumayou z nutką poezji – oto „Świat Arkadiego”. Wydawnictwo Lost in Time już po półroczu od publikacji pierwszego zbiorczego tomu proponuje drugi – zamykający całą historię. Wracamy na Ziemię, której obrót wokół własnej osi trwa tyle, co jej obieg wokół Słońca.

Przy okazji recenzji pierwszego tomu zaznaczyłem, że Caza dociera do granic fantastyki, o zdrowym rozsądku nie wspominając. Nie on jedyny zresztą – przecież cała twórczość Jodorowsky’ego czy Moebiusa dokładnie na tym polega. Nie trzymajmy się zatem reguł fizyki i biologii, tylko dajmy się ponieść historii. Z poprzedniego tomu pamiętamy, że akcja toczyła się pierwotnie dwutorowo – w supernowoczesnej, schowanej pod ziemią, wysoko stechnicyzowanej utopii o nazwie Dis i w tak zwanym „Wielkim Eksteriorze”, czyli skrajnie nieprzyjaznym świecie zewnętrznym, podzielonym na rozgrzaną do białości półkulę zwróconą ku słońcu i skutą wiecznym lodem półkulę przeciwną (Dis ukryte jest pod „biegunem zimna” na równiku po stronie ciemnej).

wtorek, 13 maja 2025

Nawet nas tu nie ma

Z brzytwą Lema na podorędziu


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Komiks jako praca dyplomowa na Wydziale Grafiki ASP w Warszawie. Fajna sprawa! A jeszcze fajniejsza, jeśli komiks ten zostaje potem wydany i trafia do szerokiej dystrybucji. Kultura Gniewu proponuje właśnie coś takiego – debiut Filipa Jędrzejewskiego, czyli pozorną science fiction pod tytułem „Nawet nas tu nie ma”.

Pozorną? No tak. Komiks Jędrzejewskiego po okrojeniu go słynną „brzytwą Lema” mógłby stać na półce z opowieściami społeczno-obyczajowymi. Nie jest to w żadnym wypadku zarzut – po prostu fantastyczny element komiksu jest tu tylko pewnym zabiegiem narracyjnym, a nie najważniejszą jego składową. Mamy nieokreśloną bliżej przyszłość. Ludzie skolonizowali Marsa, co chyba nie okazało się jakimś wielkim wyzwaniem. O wiele trudniejsze jest utrzymanie raz założonych tam kolonii. W tym celu co jakiś czas dochodzi do specyficznego „poboru”: wybrani mieszkańcy Ziemi zostają obowiązkowo oddelegowani na czerwoną planetę w celu - dosłownie - odrobienia tam pańszczyzny. Jednym z nich jest dwudziestoletni Kid Old, któremu został jeszcze rok do zakończenia służby.

niedziela, 11 maja 2025

Śnieżyca

Infokalipsa


Pamiętam, że „Zamieć” Neala Stephensona, wydana przez wydawnictwo ISA w 2007 roku, uczyniła mnie z miejsca fanem autora. Jeśli miałbym kogoś namówić do twórczości Amerykanina, to dałbym mu właśnie tę powieść. Tylko, że teraz jest to „Śnieżyca”MAG wznowił „Snow Crash” w 2020 roku w nowym tłumaczeniu i pod nowym tytułem.

„Zamieć” ISY tłumaczył Jędrzej Polak, „Śnieżycę” Maga – Wojciech Szypuła. Minęło chyba szesnaście lat od mojej pierwszej lektury – nie pamiętam już żadnych różnic, poza jedną. Główny bohater „Zamieci” był „dostarczycielatorem” pizzy – w „Śnieżycy” jest „pizzeadorem”. Kiedyś wezmę obydwa wydania i porównam sobie co nieco, bo wydaje mi się, że będzie z tego niezła zabawa – zwłaszcza, że obaj panowie to prawdziwi fachowcy. Tymczasem udajemy się do świata bliskiej przyszłości razem ze wspomnianym głównym bohaterem – Hiro Protagonistą. I tu znów jest ciekawie – „protagonista” to, wiadomo, „główny bohater”, a „hiro” to fonetycznie „hero”, czyli… no, bohater.

czwartek, 24 kwietnia 2025

Syreny z Tytana

Ofiary ciągu przypadków


Druga powieść Kurta Vonneguta ukazała się dopiero siedem lat po pierwszej. Moglibyśmy już w „Pianoli” doszukiwać się cech science fiction, ale tak naprawdę dopiero „Syreny z Tytana” możemy zaszeregować do tej konwencji literackiej. Choć i tak elementy fantastycznonaukowe nie są tu najważniejsze – są pretekstowe i umowne. Znaczy – są tylko narzędziami. Jesteśmy tak daleko od hard s-f jak to tylko możliwe – co w przypadku fantastycznych powieści Kurta Vonneguta jest oczywiście normą.

Pewien bogaty, żonaty i szukający w życiu „czegoś więcej” człowiek, Winston Niles Rumfoord z Nowej Anglii, poleciał ze swoim psem w kosmos. Próbował tam odnaleźć szeroko pojętą „prawdę o świecie” – co zresztą cała ludzkość robi od tysięcy lat. Znalazł więcej niż się spodziewał – tajemnicze, niezrozumiałe zjawisko o nazwie „infndybuła chronosyklastyczna”, zawierające wszystkie możliwe subiektywnie wyrażane prawdy o wszechświecie. Rumfoord i jego pies zostali zamienieni w falę prawdopodobieństwa rozciągającą się od naszego Słońca aż do Betelgezy (nie wiadomo czemu akurat tak) – istnieją w każdym możliwym miejscu i czasie, znają przeszłość i przyszłość. Gdy falę przecina jakieś ciało niebieskie następuje na nim swego rodzaju kolaps funkcji falowej i dochodzi do materializacji naszych niewydarzonych astronautów. Przy czym – co znamienne – na Tytanie, jednym z księżyców Saturna, Rumfoord i jego pies występują w fizycznej postaci na stałe.

czwartek, 6 lutego 2025

Świat Arkadiego. Tom 1

Granice fantastyki


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Wydawnictwo Lost in Time przoduje obecnie w sprowadzaniu do Polski starszych, klasycznych i nieznanych do tej pory u nas komiksów europejskich. Chwała im za to, choć – wiadomo – to nie są najlepiej sprzedające się produkty. Dziś czytamy klasyka totalnego, kojarzonego w naszym kraju głównie przez fanów „Relaxu”, choć i tam występował w śladowych ilościach. Oto Philippe „Caza” Cazaumayou i pierwszy zbiorczy tom „Świata Arkadiego”.

W drugiej połowie minionego wieku takie tuzy jak Caza, Moebius i Druillet pisali i rysowali dla słynnego francuskiego magazynu „Métal Hurlant”. Świat anglojęzyczny z kolei poznał ich dzieła dzięki amerykańskiej wersji tejże antologii – „Heavy Metal”. To były czasy twórczego ekspresjonizmu, szalonych pomysłów, wykorzystywania i naginania konwencji fantastyki do granic możliwości – zarówno fantasy, jak i science fiction. „Le Monde d’Arkadi”, seria pisana w latach 1989-2008, jest podręcznikowym przykładem tego zjawiska. Pierwszy zbiorczy tom od Lost in Time zawiera cztery pierwsze albumy i prequel z 1999 roku, który – niestety – umieszczono na samym początku.

czwartek, 15 sierpnia 2024

Most Heksagon

Art driven comic


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Non Stop Comics wydało hard sf – debiutancki komiks Richarda Blake’a, amerykańskiego artysty grafika, twórcy scenografii filmowych i storyboardów. „Most Heksagon” dla zagorzałych fanów twardej fantastyki naukowej nie będzie żadną rewolucją ani rewelacją – może natomiast zaintrygować i zagwarantować całkiem niezłe wrażenia wszystkim innym czytelnikom.

Fabuła jest prosta. W 4040 roku ludzie odkryli przejście do równoległego wszechświata i nazwali je „mostem”. Specjalna organizacja badawcza o nazwie „Heksagon 12” najpierw wysłała za most drony, aby potem wyekspediować tam małżeństwo kartografów. Gdy słuch po nich zaginął i kontakt się urwał, postanowiono wysłać za nimi ekipę ratunkową – tylko dwuosobową, ale jakże niezwykłą. Jasnowidząca córka zaginionych badaczy i najnowocześniejsza ziemska sztuczna inteligencja, połączone ze sobą na poziomie neuronalnym, po latach przygotowań udają się za most – miejsce nieustannych przekształceń materii, zdominowane przez SI daleko wykraczające inteligencją poza nasze pojmowanie oraz pełne zjawisk i bytów, których ludzie nie są w stanie poprawnie zdefiniować, rozpoznać i zaprognozować.

czwartek, 18 lipca 2024

Miasto

Betonowe piekło


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Pierwsze skojarzenie podczas lektury „Miasta” od Lost in Time to serial „From” („Stamtąd”), który już niedługo doczeka się trzeciego sezonu. Szybko się okazuje, że podobieństwo jest tylko na poziomie podstawowego założenia fabularnego – potem jest już zupełnie inaczej.

Główny bohater komiksu, Jean, mieszka w Paryżu i wiedzie szare, nudne i monotonne życie. Pewnej nocy, po nieudanej randce z Janine, postanawia wrócić do domu piechotą, ale gubi się w dobrze przecież znanym mieście. Gdy przekracza pewną niewidzialną granicę, trafia do obcego miejsca – miasta pełnego koszmarów, najróżniejszych niebezpieczeństw i surrealistycznych zjawisk. Spotyka tam Karen, kobietę zagubioną dokładnie w ten sam sposób, która od miesięcy szuka wyjścia z tego, wydawać by się mogło, nieskończonego labiryntu. Od tej pory razem, przez kolejne odcinki składające się na cały album, próbują dowiedzieć się, gdzie są i jak wydostać się z przerażającego miasta.

niedziela, 7 lipca 2024

Aama

Co czyni człowiekiem?

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.



Czteroodcinkowa „Aama” zdobyła nagrodę w kategorii „najlepsza seria” na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu w Angoulême w roku 2013. Chodziło wtedy oczywiście tylko o tom drugi, bo następne powstały dopiero w kolejnych latach – ale seria jako całość zasługuje zdecydowanie na uwagę i docenienie.

czwartek, 27 czerwca 2024

Dayak

Techno-magia


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Kontynent afrykański nie jest raczej kojarzony z postępem technologicznym – nawet popkultura lokuje tak zwaną science fiction bliskiego zasięgu zazwyczaj poza Czarnym Lądem. Powszechnie znanym wyjątkiem jest marvelowska Wakanda, ale w jej przypadku chodzi o głównie celowy, trochę zabawny i mało realny nawet w nieokreślonej przyszłości kontrapunkt wobec rzeczywistości. Trzyczęściowy „Dayak” wydany przez wydawnictwo Kurc jest swego rodzaju anty-Wakandą. Technologia i nowoczesność nie niosą tu Afryce niczego dobrego.

Autorem scenariusza i rysunku jest Philippe Adamov, francuski grafik znany u nas najlepiej z niesamowitych „Wód Morteluny”. Tam tylko rysował (obłędnie) do scenariusza Patricka Cothiasa. „Dayak” jest jedynym jak na razie występem Adamova na stanowisku scenarzysty – komiks powstawał w latach dziewięćdziesiątych, jednocześnie z odcinkami składającymi się na drugi tom wspomnianych „Wód Morteluny”. Przenosimy się do Addis Abeby w przyszłość bliżej nieokreśloną, ale nie będzie wielkim błędem, jeśli założymy, że akcja dzieje się pod koniec dwudziestego pierwszego wieku. Nie ma to zresztą wielkiego znaczenia, bo cel jaki przyświecał Adamovowi podczas tworzenia tej opowieści nie wymaga od komiksu szczególnej precyzji w temacie czasu akcji. To miejsce jest o wiele ważniejsze.

środa, 27 marca 2024

Nathanaelle

Trochę retro


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Szortal i została tam pierwotnie zamieszczona.

Europejska fantastyka komiksowa lekkiego kalibru sprawnie nawiązująca do przeszłości konwencji i świadoma tejże. Tak można by pokrótce scharakteryzować komiks „Nathanaelle” wydawnictwa Kurc w ramach cyklu „Widok na nieznane”. Ale pokrótce to za mało – warto przyjrzeć mu się dokładniej.

Autorem scenariusza jest doświadczony, ale raczej nieznany w Polsce Charles Berberian. Za rysunki z kolei odpowiada grafik kojarzony w naszym kraju z dwukrotnej, bardzo oddanej kooperacji z samym Alejandro Jodorowskim (do czego wrócę) – Fred Beltran. Panowie wymyślili świat wyglądający na pierwszy rzut oka znajomo. Nieokreślona bliżej przyszłość, społeczność żyjąca w podziemnych bunkrach i ukrywająca się przed skutkami jakiejś koszmarnego kataklizmu oraz społeczność żyjąca na powierzchni, w świecie nietkniętym apokalipsą i trzymająca ten fakt w tajemnicy przed tymi z dołu. Jest to również swego rodzaju kontrola populacji, bowiem ludzie żyjący na górze odkryli sekret długowieczności – u kresu życia mogą przenosić umysły do sztucznych ciał i żyć (funkcjonować) dalej. 

czwartek, 14 grudnia 2023

Elecboy. Tom 2

Homo deus


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Jaouen Salaün na początku 2023 roku zakończył pisanie (i rysowanie) czwartego, ostatniego albumu serii „Elecboy”. Serii wyjątkowo dla niego osobistej, bo tworzonej niemal dwadzieścia lat i prezentującej autorskie obawy co do przyszłości naszej cywilizacji i kondycji całej ludzkości.

Drugi zbiorczy tom „Elecboya” od wydawnictwa Lost in Time zawiera albumy numer trzy i cztery. Nie stanowi odrębnej całości i bez lektury tomu pierwszego jest niezrozumiały. Ba, moim zdaniem, nawet jeśli mamy tę lekturę za sobą, to nie zaszkodzi ją powtórzyć – fabuła omawianego dziś albumu rozpoczyna się od razu po końcówce poprzedniego. Pamiętamy, że jest rok 2122, a Ziemia jest postapokaliptycznym pustkowiem. Joshua, osiemnastolatek żyjący na pustynnej enklawie atakowanej bez przerwy przez dziwne, mechaniczne twory sztucznej inteligencji, odkrywa, że nie jest tym, za kogo się uważał przez całe życie. Nie tylko nie jest synem człowieka, którego od zawsze nazywał ojcem, ale prawdopodobnie nie jest nawet człowiekiem. Rusza zatem w świat, aby dowiedzieć się, kim jest. A także kto lub co doprowadziło do upadku ludzkiej cywilizacji. My z kolei chcemy poznać jeszcze jedną tajemnicę – naturę niepokojących, potężnych istot zmierzających do Ziemi. Ich imiona brzmią dość swojsko i budzą skojarzenie z powieściami „Ilion” i „Olimp” Dana Simmonsa.

czwartek, 16 listopada 2023

Znajdujemy ich, gdy już są martwi. Tom 3

Wszystko jest lepsze od śmierci


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Non Stop Comics zakończyło we wrześniu dwie trzytomowe serie. Jedną z nich jest opowieść o tytule niezwykle charakterystycznym – „Znajdujemy ich, gdy są już martwi”. Ambitne, nie serwuje prostej rozrywki, lecz każe się chwilę zastanowić, to science fiction nie odpowiada jasno na pytania stawiane podczas lektury dwóch pierwszych tomów. I bardzo dobrze – bo tu ich być nie może.

Lektura trzeciego albumu ma sens tylko w przypadku dobrej znajomości dwóch poprzednich – to jest tak naprawdę jedna opowieść, zamknięta w piętnastu częściach, nieustannie nawiązująca do wcześniejszych odcinków. Osoby nieznające w ogóle tego komiksu odsyłam do recenzji tomu pierwszego, a pozostałych zapraszam do kolejnego skoku w czasie. Fabułę tomów pierwszego i drugiego dzieli pięćdziesiąt lat. Pamiętamy smutną historię Georges’a Malika, kapitana statku kosmicznego pozyskującego surowce z ciał martwych bogów unoszących się w przestrzeni kosmicznej. Gdy ruszył w nieznane, aby odnaleźć wreszcie boga żywego, zniknął i powrócił jako obiekt kultu – sam stał się rzeczonym martwym bogiem wielkości asteroidy orbitującym nieopodal odległej ludzkiej kolonii, gdzieś na obrzeżach galaktycznej cywilizacji. Drugi tom opowiada o bezczelnej kradzieży gigantycznego boskiego ciała przez dawnych towarzyszy Malika i następującej po niej eksplozji malikizmu, czyli nowej galaktycznej religii. Akcja trzeciego tomu rozpoczyna się znowu po niemal półwiecznej przerwie – bez obaw, będą retrospekcje.

niedziela, 1 października 2023

Megalex

Fabrykacja szczęśliwości

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Pod koniec lat dziewięćdziesiątych Alejandro Jodorowsky zaczął dość mocno rozwijać swoje „incalowe” uniwersum. I mimo iż w każdym komiksie „Jodoverse” Chilijczyk gra na tych samych nutach, to nie nudzi, lecz intryguje. Dziś lecimy na „Megalex”, potworną, mechaniczną planetę, z której nie ma ucieczki.

„Megalex” składa się z trzech części wydanych kolejno w 1999 („Anomalia”), 2002 („Garbaty anioł”) i 2008 roku („Serce Kavatah”). Historia ta pisana była równolegle z omawianymi niedawno „Technokapłanami”. I to czuć zdecydowanie – w zasadzie obydwa komiksy mówią o tym samym. O ile jednak historia Albino, Najwyższego Technopapieża, jest etapową powieścią inicjacyjną i lekko przerażającą bildungsroman, tak „Megalex”, to głównie ekspozycja i wykład na temat tego, czym może być technologiczna dystopia przyszłości. Niby mamy tu głównego bohatera, ale tak właściwie nie jest on żadnym motorem napędowym fabuły. Ale do niego jeszcze wrócimy.

niedziela, 19 lutego 2023

Technokapłani

Suprawielki pantechnobarok

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.



Świat, w którym toczy się akcja „Incala”, jednego z najbardziej znanych komiksów Alejandro Jodorowsky’ego, zaczął się bardzo szybko rozrastać już w kilka lat po premierze przygód Johna Difoola. Dziś zajmiemy się odrażającymi i przerażającymi tajemnicami Zakonu Technokapłanów, o którym czytaliśmy w każdym dotychczasowym komiksie „Jodoverse”

czwartek, 26 stycznia 2023

Elecboy. Tom 1

Dobre postapo i tyle


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Pierwszy tom zbiorczy komiksu „Elecboy” (zawierający dwa pierwsze albumy oryginalne, wydane w 2021 roku) jest czymś, co „już znamy, już gdzieś widzieliśmy i wiemy, jak to czytać”. Jednocześnie nie jest niczym wtórnym – popkultura ma przecież ograniczony zasób wzorców, które należy umiejętnie przerabiać na różne sposoby. Francuskiemu autorowi, Jaouenowi Salaünowi, ta sztuka się udała.

A nie zaczyna się wcale tak prosto i jednoznacznie – jest niemal jak w powieściach Jacka Dukaja, który wrzucał czytelnika w całkowicie obcy świat, pełen nieznanych form, sformułowań i zasad. Widzimy postapokaliptyczną scenerię, zrujnowany świat przemierzany przez latające, lekko przerażające androidy jak z serialu „Wychowane przez wilki”. Te dziwne, zmiennokształtne byty, złożone z roju drobnych elementów (nanobotów?), ścigają łysego kolesia, ni to buddyjskiego mnicha, ni to Indianina, który raczy nas mało zrozumiałym wewnętrznym monologiem, pełnym podcoelhizowanych frazesów i komunałów o swej niedoli i konającej Ziemi. Jest grubo i zapowiada się lektura wymagająca intelektualnie – lub wręcz przeciwnie, obrażająca intelekt.

czwartek, 29 grudnia 2022

Eksterminator 17

Bilal (niemal) przejściowy


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Enki Bilal ma dwa oblicza. Jest Bilal wczesny – klasyczny, stonowany i skoncentrowany tylko na grafice (scenariusze pisali inni). Jest Bilal późny – eksperymentalny, szalony skupiony zarówno na tekście i rysunku. Jego najsłynniejsze i najlepsze dzieło stoi gdzieś pośrodku, w okresie przejściowym. Dziś czytamy „Eksterminatora 17” – rzecz należącą do okresu wcześniejszego, ale rysowaną tuż przed decyzją o napisaniu w końcu czegoś zupełnie samodzielnie.

Wspomnianym arcydziełem i opus magnum Bilala jest oczywiście „Trylogia Nikopola”, której pierwszą część wydano w 1980 roku. Rok wcześniej, w słynnym magazynie „Metal Hurlant”, ukazywał się „Exterminateur 17” – pisał mniej znany w Polsce Jean–Pierre Dionnet, rysował oczywiście Enki Bilal. Kilkudziesięciostronicowa historia wydana została później w albumie zbiorczym w 2002 roku – zmieniono pastelową kolorystykę na komputerową i znacznie ciemniejszą (różnica jest mniej więcej taka, jak pomiędzy „Po Incalu” i „Final Incal”). A dziesięć lat później „Eksterminatora 17” wprowadziło na nasz rynek wydawnictwo Kurc.