czwartek, 7 sierpnia 2025

Niech pana Bóg błogosławi, panie Rosewater

Perły przed wieprze

Piąta powieść Kurta Vonneguta miała pecha. Wydano ją w bezpośrednim „sąsiedztwie” dwóch powieści niemal genialnych – wcześniejszej „Kociej kołyski” i późniejszej „Rzeźni numer 5”. „Niech pana Bóg błogosławi, panie Rosewater” tkwi w swego rodzaju dołku ocieniona dwoma gigantami – ale i tak jest rzeczą wartą każdej minuty spędzonej na lekturze.

Nie znajdziemy w tej powieści klarownej fabuły – raczej szereg scen, anegdot, dygresji i przezabawnych punchline’ów. Oto mamy przed sobą niejakiego Eliota Rosewatera, dziedzica gigantycznej rodzinnej fortuny, której początki sięgają czasów Wojny Secesyjnej. Korporacja Rosewatera wypracowuje zyski, które potem transferowane są do Fundacji Rosewatera, aby uniknąć płacenia podatków. Ojciec Eliota, konserwatywny senator, rwie sobie włosy z głowy – jego potomek, świeżo upieczony prezes Fundacji, zamiast iść w ślady rodziciela i dalej pomnażać majątek, postanowił go rozdawać wszystkim potrzebującym. Na dodatek jest pijakiem i prawdopodobnie wariatem. Nierozsądne i nieuzasadnione z punktu widzenia senatora wojaże syna kończą się w miasteczku Rosewater (!), gdzie Eliot zakłada nowe biuro Fundacji i pomaga finansowo wszystkim, którzy tylko zgłoszą się do niego w potrzebie. „Tu Fundacja Rosewatera! Czym możemy służyć?”


W omawianej dziś powieści pojawia się pewien zdradziecki prawnik pracujący dla rodziny Rosewaterów, który w szaleństwie naszego bohatera widzi szansę na przejęcie maksymalnie dużej części majątku dla siebie. Wszak prawnicy tylko czekają na ten króciutki moment w trakcie przekazywania wielkich ilości pieniędzy z rąk do rąk, w którym są „niczyje” i wyszarpują tyle bogactwa, ile się dla. Trzeba tylko zdyskredytować Eliota, znajdując najlepiej jakiegoś innego, zapomnianego, ale legalnego członka rodziny. 

Kurt Vonnegut podczas opisywania tych wszystkich naprawdę absurdalnych wydarzeń podnosi kilka ważnych kwestii. Jako zdeklarowany lewicowiec krytykuje drapieżny, bezwzględny kapitalizm amerykański – niesprawiedliwą i rozpędzoną akumulację kapitału, która uniemożliwia już z definicji równy start młodym ludziom. Ci najbogatsi urodzili się już nad brzegiem Rzeki Forsy i ciągną z niej bez ustanku nie dopuszczając innych. Ale Vonnegut wcale nie uważa, że najlepszym rozwiązaniem byłoby wielkie wyrównanie, rozdanie nadwyżek tym wszystkim, którzy do brzegów rzeczonej Rzeki nie mogą się dopchać.


Eliot Rosewater mówi tak: „Będę kochał tych niepotrzebnych Amerykanów, nie bacząc na to, że są bezużyteczni i nieładni. To właśnie będzie moim dziełem sztuki”. Skoro ci najsłabsi ludzie nie potrafią o siebie zadbać, Eliot to zrobi. Tylko, że ci „potrzebujący” stają się bardzo szybko uzależnieni od jego pomocy, niezdolni do najmniejszego, samodzielnego działania, które mogłoby wyprowadzić ich z biedy i marazmu. Vonnegut w bogaczach widzi cynicznych graczy, bezlitosnych wyzyskiwaczy – ale w biedakach upatruje totalne ofiary losu, skończonych tumanów i patentowanych leni. Nieokiełznany altruizm Eliota nigdy nie miał szans powodzenia – nigdy dawaj ryby, proponuj wędkę.

Tylko co zrobić z tym dokuczającym nam ciągle sumieniem? Najlepiej zapaść na „samarytofobię”, urojoną chorobę objawiającą się lękiem przed altruizmem, wyciszeniem sumienia. Eliot opiera się tej chorobie, jest na nią odporny – jednak rzucane przez niego perły trafiają zgodnie z porzekadłem przed wieprze, ludzi niedostrzegających w nich żadnej innej wartości poza materialną. Ale uwaga – u Vonneguta jest tak, że owe „perły” wcale perłami być nie muszą, co udowadnia historia Freda Rosewatera, konkurenta Eliota. 


Ależ to jest bezkompromisowa satyra! Bohaterowie, wszyscy bez wyjątku, są chodzącymi karykaturami, wszędzie króluje groteska i surrealizm. „Niech pana Bóg błogosławi, panie Rosewater” to zbiór widokówek, obrazów i tez kotłujących się w głowie Vonneguta, które bardzo sprawnie połączył w miarę sensowny, konsekwentny ciąg. No i tu wreszcie zauważamy dążenie autora to utworzenia swego rodzaju wspólnego uniwersum dla swoich fabuł. Znajdziemy bowiem w powieści rezydencję Rumfoordów z „Syren z Tytana”, czy wizję płonącego Drezna, która powróci w „Rzeźni numer 5”. No i oczywiście pojawi się Kilgore Trout, alter ego Vonneguta, pisarz literatury fantastycznonaukowej, którego znajdziemy w wielu późniejszych powieściach. 

Omawiana dziś powieść nie jest perłą. Chyba, że jest – a ja jestem wieprzem.


Tytuł: Niech pana Bóg błogosławi, panie Rosewater
Autor: Kurt Vonnegut
Tłumaczenie: Lech Jęczmyk
Tytuł oryginału: God Bless You, Mr. Rosewater
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Wydawca oryginału: Holt, Rinehart and Winston
Rok wydania: 2021
Rok wydania oryginału: 1965
Liczba stron: 256
ISBN: 9788382023992









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz