Trochę na uboczu
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
No to mamy już ponad dwie trzecie całej serii „Hellblazera” w Polsce. A Paul Jenkins jest już szóstym scenarzystą, którego dorobek możemy przeczytać w całości. John Constantine nadal próbuje nas do siebie zniechęcić, ale u Jenkinsa jest chyba najmniej przekonujący. Czy to źle? Niekoniecznie.
Drugi i ostatni zbiorczy tom runu Jenkinsa to wielkie tomisko zawierające dwadzieścia jeden zeszytów „Hellblazera”, wydanych między grudniem 1996 a sierpniem 1998 roku. Pierwszy tom pokazał, że u Jenkinsa kończy się cynizm, a zaczyna mistycyzm – mniej było horroru i grozy, ale za to więcej wewnętrznych rozterek Constantine’a i czegoś w rodzaju urban fantasy, takiego z gaimanowskim zacięciem. No i magii, choć to dziwić nie powinno – wszak naszego bohatera zwykło się nazywać „ulicznym magiem”. W tomie drugim będzie podobnie – znajdziemy trzy kilkuczęściowe opowieści, sześć pojedynczych zwykłych zeszytów i jeden zdecydowanie niezwykły. I, jak już wspominałem przy okazji recenzji poprzedniego tomu, będzie bardzo angielsko, bardzo brytyjsko, bardzo wyspiarsko.