niedziela, 8 listopada 2020

Hellblazer. Garth Ennis. Tom 3

Rozliczenia

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.


Piąty już zbiorczy tom „Hellblazera” od Egmontu jest jednocześnie trzecim i ostatnim, za scenariusz którego odpowiada Garth Ennis. Opasłe, ponad pięćsetstronicowe, tomiszcze to potężna dawka charakterystycznej, obrazoburczej i bardzo niegrzecznej narracji autora przyszłego „Kaznodziei”, który brał właśnie potężny rozbieg do swego najgłośniejszego dzieła. John Constantine dopiero co odbił się od dna i wypłynął na powierzchnię.

Uliczny angielski mag i egzorcysta-samouk wyszedł pod koniec drugiego tomu na prostą. Przestał tarzać się we własnym nieszczęściu i łkać po rozstaniu z „największą miłością swego życia”. Uświadomił sobie, że co prawda może upaść nawet leżąc, ale nie znajdzie w ten sposób ukojenia i sensu życia. Świadomy tego, że już zawsze obracał będzie piękno w brzydotę, miłość w nienawiść i zaufanie w zdradę, postanawia żyć dalej. Na początek zmiana klimatu i podróż do Stanów Zjednoczonych.


Narysowany przez Steve’a Dillona „Płomień potępienia” to pierwsza z trzech większych fabuł trzeciego tomu (oprócz nich znajdziemy w nim także kilka krótkich, jednoodcinkowych opowieści). John Constantine przybywa do Nowego Jorku, gdzie dopada go przeszłość – tak, jakby cały czas czekała na jego powrót. Bohater chciał odpocząć od swoich angielskich koszmarów – te amerykańskie wcale jednak nie są mniejsze. Kończący opowieść, jubileuszowy, siedemdziesiąty piąty numer „Hellblazera” zawiera jeszcze jedną, krótką historię, za grafikę której odpowiadał poprzednik Dillona – William Simpson. Wracający z Ameryki John przymusowo ląduje w Dublinie – staje się to przyczynkiem kolejnych rozliczeń z przeszłością. Jego   zmarły (tak!) przyjaciel, Brendan, zaprasza go na zwyczajową rundkę po miejscowych pubach, jak zwykle mocno okraszoną bełkotliwymi monologami udającymi dialogi. A gdy Constantine wraca w końcu do Londynu rozpoczyna się ostateczne starcie z demonem, któremu tak bardzo naraził się w pierwszych odcinkach runu Ennisa – Pierwszym z Upadłych.

„Łajdak u piekła bram”, na którego składają się ostatnie numery „Hellblazera” autorstwa duetu Ennis/Dillon, to idealne podsumowanie całego runu. Londyńską dzielnica Tottenham ogarniają zamieszki na tle rasowym (Ennis inspirował się prawdziwymi wydarzeniami z października 1985 roku), Constantine próbuje ratować swoją dawną znajomą z szponów prostytucji i uzależnienia, a wściekły Szatan, przy pomocy pewnej małej, niebezpiecznej istoty (która odegrała znaczącą rolę pod koniec runu Jamesa Delano, tuż przed tym jak do roboty wziął się Irlandczyk), chce się w końcu zemścić na Johnie. Świetna historia, ładnie podsumowująca wszystko to, co zrobił dla „Hellblazera” Ennis i otwierająca zupełnie nowe możliwości dla jego następcy. W maju 1995 roku serię przejął Paul Jenkins, który prowadził ją aż do sierpnia 1998 roku. Jego run był specyficzną mieszanką Delano i Ennisa – znowu mniej skupiony na samej postaci Constantine’a, a bardziej na sprawach społecznych i politycznych.


Garth Ennis i Steve Dillon podjęli później jeszcze jedną współpracę. „Kraj ojców” to opowieść z akcją osadzoną w Belfaście. Skupiona jest w całości na postaci Kit Ryan – ukochanej Constantine’a, która próbuje ułożyć sobie życie na nowo. Ten „spin-off”, wydany poza główną serią, pozbawiony jest jakichkolwiek nadnaturalnych wątków, postaci samego Johna i jest najbardziej „obyczajowym” komiksem, jaki stworzyli obaj panowie. Sam Ennis wrócił potem jeszcze na chwilę do serii i napisał bardzo mocną, po „ennisowemu” brutalną i kontrowersyjną, historię „Syn człowieczy”, która ukazała się pod koniec 1998 roku, zaraz po odejściu wspomnianego już Paula Jenkinsa. Niewybredny czarny humor, dosadnie pokazana przemoc i nieco groteskowe rozwiązania fabularne lokują „Syna człowieczego” w pobliżu tego, co z „Hellblazerem” zrobił jeszcze później Brian Azzarello (jego run został już w Polce wydany w dwóch zbiorczych tomach – jeszcze przed tomami Ennisa). Przeszłość znowu upomina się o Johna – ponownie będzie musiał zebrać, to co zasiał i wcale mu tom nie będzie na rękę. Rysuje John Higgins – znakomicie, lepiej niż Dillon i dokładnie tak, jak wymaga tego tak cudaczna historia, jaką jest „Syn człowieczy”. Tym tytułem Garth Ennis pożegnał się z „Hellblazerem”. W lutym 1999 roku do gry wszedł już Warren Ellis – już w grudniu poznamy jego interpretację przygód londyńskiego maga.


Garth Ennis rozlicza w ostatnim tomie nie tylko własny udział w tworzeniu serii, czy pewne mroczne epizody z życia Johna Constantine’a, ale i podejmuje się swego rodzaju analizy i krytyki społecznej. Wyprawa Johna Constantine’a do Ameryki przywodzi na myśl zarówno wspomniany już run Briana Azzarello jak i „Amerykański gotyk” Alana Moore’a, o którym wspominałem przy okazji „Sagi o potworze z bagien”. Stany Zjednoczone w wydaniu Gartha Ennisa jawią się jako domena zła – amerykański sen okazuje się koszmarem i stekiem bzdur. Ennis podejmował podobny temat w „Kaznodziei”, tylko że w sposób o wiele bardziej dojrzały i stonowany, mimo tej całej, w pełni zamierzonej, obelżywości. W „Hellblazerze” jest „prosto w twarz” – takie słowa jak „wolność”, „sprawiedliwość”, „przyzwoitość”, „litość”, „niewinność”, „dobroć” mogą znaczyć dokładnie to, co każe im obecna władza. A ludzie wszystko to łykać będą bezkrytycznie – bo lubią swoje bańki, w których żyją i lubią być okłamywani. Granice i kodeksy moralne nie istnieją – „no, chyba, że w filmach z Johnem Wayne’em”. Ale nie tylko Ameryce się dostaje. Dublin, Belfast, Londyn – to wszystko miejsca pełne konformistów, duchowych leni, drani silnych wobec słabych i słabych wobec silnych, chlejących w podłych barach i z perspektywą ograniczoną do czubka własnego nosa.

Wiemy dobrze, że John Constantine wcale lepszy nie jest – Garth Ennis nie kreuje go przecież na kryształowego bohatera. To raczej pryzmat, przez który patrzymy na rzeczywistość. Obserwacje i wyciągane wnioski nie są może specjalnie odkrywcze, atak na religię mało wysublimowany i trochę szczeniacki, a całościowy obraz nie tyle prosty co prostacki, ale ja osobiście nie chciałem i nie oczekiwałem po Ennisie niczego innego. Miało być niewybrednie i jest – ja to biorę z całym dobrodziejstwem inwentarza. Jak mówi sam Constantine: „Najgorsze są wyrafinowane, intelektualne przenośnie. Kiedy je słyszę, wiem, że jestem w piekle”. A potem zamawia szóste piwo i pojękuje przy barze, jak cała masa podobnych mu przegrańców.


Garth Ennis to nadal mistrz budowania fabuły przede wszystkim dialogiem. W trzecim tomie jest jeszcze mniej samej akcji niż wcześniej – są za to świetnie napisane, błyskotliwe wymiany zdań. To jest zresztą bardzo charakterystyczne dla Irlandczyka. Jak nikt przed nim i nikt po nim zrobił z Johna prawdziwego gadułę. Konkluzja całej zadymy z Pierwszym Upadłym, czyli  „Łajdak u nieba bram” czy wreszcie odskocznia od postaci Constantine’a w „Kraju ojców” stoją dialogiem. A w „Synu człowieczym” Constantine wręcz burzy czwartą ścianę i próbuje zagadywać czytelnika. Plecie może trochę trzy po trzy, ale na pewno nie przynudza. 

Trzeci tom „Hellblazera” to świetne zamknięcie i podsumowanie całego wkładu Ennisa w ten tytuł. Przez wielu znawców uważany jest za najlepszy okres tej, liczącej sobie dokładnie trzysta odcinków, serii. Nie przegapcie.


Tytuł: Garth Ennis. Hellblazer. Tom 3
Scenariusz: Garth Ennis
Rysunki: William Simpson, Steve Dillon, John Higgins, Peter Snejbjerg, Glyn Dillon
Tłumaczenie: Paulina Braiter, Marek Starosta
Tytuł oryginału:Hellblazer (#72 – #83; #129 – #133);Hellblazer: Heartland; Winter’s Edge No 2
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Vertigo
Data wydania: październik 2020
Liczba stron: 548
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788328196322

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz