niedziela, 9 sierpnia 2020

Hellblazer. Garth Ennis. Tom 2

Jak być diabłem diabła?

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Garth Ennis, drugi (po Jamesie Delano) scenarzysta „Hellblazera”, napisał aż czterdzieści siedem odcinków tej najdłużej wydawanej serii „DC Vertigo”. Jej ostatni, trzechsetny odcinek, wydany został w roku 2013 – zarówno wtedy jak i teraz, „era Ennisa” uznawana jest za najlepszy i najbardziej znaczący okres w dziejach serii. Cały run komiksowego, irlandzkiego łobuza, zebrany został w trzech tomach zbiorczych – dziś czytamy drugi, w którym Ennis zaczął coraz wyraźniej definiować swój sposób na komiks.

John Constantine, główny bohater „Hellblazera” to, według tego, co napisał Warren Ellis w przezabawnym wstępie, którego nie wolno pominąć, „magiczny detektyw rodem z tańszej tradycji Chandlerowskiej i jeden z najbardziej złożonych bohaterów literatury grozy”. W pierwszym tomie pokonał raka płuc (upokorzył przy tym i zagrał na nosie diabelskim zastępom, z Pierwszym Upadłym na czele, który od tego momentu wprost marzy o przypiekaniu go na żywym ogniu przez wieczność); odrzucił awanse Króla Wampirów; egzorcyzmował pewien pub; pokonał demona, który kiedyś opętał Kubę Rozpruwacza, a teraz po stu latach powrócił na londyńskie ulice – ale przede wszystkim dał się poznać jako człowiek z krwi i kości. Taki który kocha, nienawidzi, czuje, błądzi, ulega słabościom i stara się postępować dobrze, choć nie zawsze mu to wychodzi.



Tom drugi zawiera kontynuację wydarzeń z poprzedniego albumu. John Constantine mieszka ze swoją nową ukochaną, Kit Ryan – „irlandzką suką”, którą kocha ponad wszystko (choć nigdy tego głośno nie powie). Trudno jest jednak ot tak porzucić dotychczasowe, samotne życie wypełnione „okultystycznym badziewiem”, kartonami „Silky Cutów”, które szybko wróciły do łask i ciągłym życiem na krawędzi z nieodmiennie zbyt szybko opróżniającą się butelką whiskey. A to trzeba pomóc przyjacielowi Chasowi odbić ciało dopiero co zmarłego ojca z rąk naukowców; uporać się z pewną demonicą, która uciekła z piekła; uratować duszę siostrzenicy, która zbyt mocno zbliżyła się do zakazanej, magicznej domeny; wyprawić sobie czterdzieste urodziny, na które nikt „normalny” nie chce przyjść; czy wreszcie zmierzyć się z Frontem Narodowym – faszystowską organizacją, powiązaną w dziwny sposób ze znanym z tomu pierwszego Klubem Cambridge i przesiadującym tam Archaniołem Gabrielem (trochę innym niż ten, który kojarzy nam się z Tildą Swinton z ekranizacji komiksu z 2005 roku).

Te ostatnie wydarzenia, opisane w najlepszej i najważniejszej opowieści z drugiego tomu, zatytułowanej „Strach i wstręt”, prowadzą do pewnego przełomu w życiu Constantine’a. Zapowiedzi tej zmiany mieliśmy już we wcześniejszym odcinku – „Czterdziestce” – kiedy to na okrągłe urodziny Johna stawili się jego znajomi z „okultystycznego zakątka” DC z Phantom Strangerem i Potworem z Bagien na czele. To tutaj zaczynamy widzieć coraz wyraźniejsze rysy na teoretycznie nieźle już ułożonym i „wygładzonym” życiu Constantine’a. Tak jakby wejście do „DC Vertigo” – urodzinowy odcinek „Hellblazera” był pierwszym pod egidą tego nowego przedsięwzięcia Detective Comics – skazać go musiało na upadek i cierpienie. Bo to, co zaprezentował Garth Ennis w drugiej połowie tomu, jest bardzo przygnębiające, mroczne i krwawe – ale w takim właśnie „ennisowym”, lekko karykaturalnym i przesadzonym stylu, jaki dobrze znamy z późniejszego „Kaznodziei”.


No właśnie – drugi tom „Hellblazera” to przymiarki do opus magnum Ennisa i Dillona. Panowie wytestowali siebie nawzajem, zapracowali na zaufanie włodarzy Detective Comics, nauczyli się współpracować i zaczęli testować pewne pomysły, rozwinięte później w przygodach Jessego Custera. Ennis oczywiście nadal trzymał się pewnego „kanonu” ustalonego przez swego poprzednika, Jamesa Delano i nawiązywał mocno do reszty okultystycznego światka DC – „Sandmana”, „Lucyfera”, „Etrigana” czy „Sagi o potworze z bagien”. Jednocześnie kreował nowe wątki i postacie, które możemy uznać za prototypy składników „Kaznodziei”. Kit Ryan, silna, samodzielna kobieta to przecież pre-Tulip, ukochana Custera. Wielki mezalians demonicy i anioła, zakończony niespodziewaną ciążą („W Niebie nie mają gumek?”) i interwencją zastępu Serafinów, to pierwsza wersja „Genesis”. W „Hellblazerze” pojawiają się też pewne charakterystyczne motywy fabularne i zalążki kreacji Jessego – wielka Miłość, wielka Przyjaźń, emocje, które zawsze są skrajne i regularnie prowadzą na skraj przepaści, życie jakby każdy dzień był ostatnim, chlanie do upadłego, obrazoburcze i wychodzące poza granice dobrego smaku wątki religijne oraz ciężki dowcip, zawsze opowiadany WIELKIMI LITERAMI. Co robi John, gdy biegnący za nim kumpel woła: „Czekaj… John, zaczekaj. Muszę… złapać… oddech!”. Przypala mu papierosa!


Constantine Ennisa jest człowiekiem, który lubi leżeć na dnie i tarzać się we własnej zgryzocie. Ciągle użalający się nad sobą, cierpiący za miliony, niszczący wszystko czego tylko dotknie, obracający piękno w brzydotę, dobro w zło, miłość w nienawiść, zaufanie w zdradę. Zawsze pływa w morzu bólu, uważając, że nigdy na nic lepszego nie zasługiwał i już sobie nie zasłuży. Jest też bezwzględny i bezlitosny – choć jeszcze nie tak jak Constantine w wersji Briana Azzarello. Warren Ellis określa Johna jako „człowieka, który budzi się w gniewie i w gniewie zasypia”. Nawet związek z Kit nie daje szans na ustatkowanie – John to bohater przeklęty, który zazwyczaj „kończy zakrwawiony, skopany po ryju i wkurzony na gości u władzy, których nie jest w stanie tknąć”. Staje się takim trochę karykaturalnym symbolem człowieka, malutkiego trybika w machinie, którą zarządzają siły poza jego zasięgiem – ideologie, religie, korporacje, rządy, a nawet dosłownie boskie istoty.

Garth Ennis, na swój przesadzony i kontrowersyjny sposób, pokazuje, że skoro nie można z nimi wygrać, to przynajmniej można dać im porządnego prztyczka w nos. Pokazuje, jak być „diabłem diabła” – kimś maluczkim, kogo boją się „ci na górze”. Za swoje dostają wysoko postawieni ludzie, demony (znów ten nieszczęsny, trochę komiczny, Pierwszy Upadły) i wampiry – szkoda, że rykoszetem dostają też niewinni. Albo prawie niewinni – bo kryształowych postaci Ennis nigdy nie tworzył.


Rysownik William Simpson, który rządził i dzielił w pierwszym tomie, teraz odpowiada tylko za trzy z siedemnastu odcinków tomu drugiego. Trzeba przyznać, że jest o wiele lepszy, mniej niedbały i dokładniejszy niż poprzednio – może miał po prostu więcej czasu? Całą resztę odcinków rysuje już ten, na którego czekaliśmy – Steve Dillon. Grafik przyznawał się do tego, że nie pamięta w ogóle jak poznał Gartha Ennisa, ale od zawsze wiedział, że chce rysować „Hellblazera”. Jego kreska nie jest jeszcze tak charakterystyczna jak w „Kaznodziei”, jeszcze się kształtuje – ale jest świetnie dopasowana do całej historii i jej specyfiki. Dillon pozostanie z Ennisem do samego końca – w nadchodzącym, ostatnim, trzecim tomie odda tylko jeden odcinek Peterowi Snejbjergowi i kilka Johnowi Higginsowi, który zilustruje krótki powrót Ennisa do „Hellblazera” po latach w bardzo kontrowersyjnej historii „Son of Man”. Już niedługo.


Tytuł: Garth Ennis. Hellblazer. Tom 2
Scenariusz: Garth Ennis
Rysunki: William Simpson, Steve Dillon
Tłumaczenie: Paulina Braiter, Marek Starosta
Tytuł oryginału: Hellblazer (#57 – #71); Hellblazer – Tainted Love; Hellblazer Special nr 1
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Vertigo
Data wydania: czerwiec 2020
Liczba stron: 464
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788328196315

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz