Bilety w pierwszym rzędzie na koniec wszechświata
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Na początku lat osiemdziesiątych, pewien stojący u progu kariery scenarzysta komiksowy z Northampton w Anglii zaczął opowiadać na nowo historię Marvelmana. Była to brytyjska wersja popularnego amerykańskiego superbohatera, któremu odmówiono racji bytu w rodzimym kraju. Dość infantylna i uproszczona fabularnie seria nabrała głębi i zwróciła się ku dojrzałemu odbiorcy. Alan Moore, bo to o nim mowa, „zrobił to po swojemu”. Niecałe dwa lata później kolejny, tym razem amerykański, bohater zaczął intensywnie dojrzewać pod egidą Moore’a, który postanowił „dokonać w serii kilku zmian”. „Potwór z bagien” rozpoczął nowe życie.
Kim/czym był rzeczony potwór? W lipcu 1971 roku, w dziewięćdziesiątym drugim numerze magazynu „The House od Secrets”, pojawiła się krótka, ośmiostronicowa opowieść autorstwa dwóch bardzo młodych twórców – Lena Weina (późniejszego „ojca” Wolverine’a) i Berniego Wrightsona. „Swamp Thing” opowiada historię dwóch młodych naukowców żyjących na początku dwudziestego wieku – Alexa Olsena i Damiena Ridge’a. Damien, który skrycie kocha się w Lindzie, żonie Alexa, powoduje eksplozję w laboratorium swojego kolegi. Alex ginie i zostaje potajemnie pochowany w pobliskim bagnie. Zrozpaczona Linda daje się omotać Damienowi, który w miarę upływu czasu obawia się coraz bardziej o to, że prawda wyjdzie na jaw. Lindę przed śmiercią z rąk mordercy ratuje wielki, humanoidalny, zielony stwór o ciele zbudowanym z pleśni, błota i poruszającej się roślinnej masy. Alex, przemieniony po śmierci w przerażające monstrum, zabija Damiena i ucieka na bagna, odprowadzany przeraźliwym wrzaskiem swojej żony.
Okładka 92 numeru „The House od Secrets”, lipiec 1971
Ta krótka opowieść grozy spodobała się czytelnikom i włodarzom Detective Comics – pobiła nawet rekord sprzedaży lipca 1971 roku. Wein i Wrightson otrzymali propozycję utworzenia serii z potworem w roli głównej. W listopadzie 1972 roku wyszedł pierwszy numer „Swamp Thing”. Akcja komiksu została przeniesiona o siedemdziesiąt lat w przyszłość do Luizjany. Para naukowców, Alec i Linda Holland (ciekawostka: panieńskie nazwisko Olsen-Ridge!) trafia do małej chatki na bagnach (a jakże!), gdzie zaczyna pracę nad pewną formułą chemiczną stymulującą wzrost roślin. Grupa przestępców o nazwie „Conclave” jest żywo zainteresowana ich pracą, ale spotyka się ze stanowczym oporem ze strony Aleca. W chatce Hollandów dochodzi do wybuchu – „Conclave” postanawia załatwić sprawę siłą. Poparzony i oblany chemicznymi specyfikami Alec ląduje na dnie bagna – na szczęście (albo nieszczęście) dzięki działaniu formuły nie umiera, lecz zamienia się (podobnie jak siedemdziesiąt lat wcześniej inny naukowiec) w potwora z bagien. Linda Holland ginie z rąk przestępców, a zrozpaczony Alec bierze na nich krwawy odwet. I tak zaczyna się jego historia – przez kolejne dwadzieścia cztery numery świat śledzi przygody potwora. Stwór dorabia się swojego przepisowego nemezis, którym zostaje szalony naukowiec Anton Arcane i jego „Un-Meni”; poznaje Abigail, bratanicę Arcane’a, swoją przyszłą miłość i ucieka przed ścigającym go agentem Interpolu Mattem Cable’em. Walczy też z wilkołakami, wiedźmami, zmutowanymi robakami, robotami i kosmitami – wszystko to w szalonej i kampowej estetyce Srebrnej Ery Komiksu, która u progu lat siedemdziesiątych odchodziła już w przeszłość.
Okładka 1 numeru „Swamp Thing”, listopad 1972
Twórcy postaci nie dotrwali do końca serii. Rysownik Wrightson odpadł po numerze dziesiątym, scenarzysta Wein po czternastym. Serii nie uratował nawet słynny David Michelinie, który zastąpił Weina – we wrześniu 1976 roku wychodzi ostatni numer. Ale niezbadane są wyroki popkultury – Wes Craven, ojciec znanego wszystkim Freddiego Kruegera, na dwa lata przed umieszczeniem go w snach amerykańskich nastolatków, postanowił nakręcić film o potworze z bagien. Len Wein udał się wtedy do władz DC z propozycją nowego startu serii i miał już nawet scenarzystę, bo samemu „już mu się nie chciało”. Dobry pomysł, czemu nie? Pierwszy numer drugiej serii (o lekko zmienionej nazwie – „The Saga of the Swamp Thing”) zostaje napisany przez Martina Pasko i narysowany przez Toma Yeatesa, Len Wein nadzorował tylko całokształt przedsięwzięcia. Nowe odcinki komiksu, które z początku mocno nawiązywały do fabuły filmu, przyniosły kolejnego wielkiego wroga, czyli generała Sunderlanda, którego korporacja chciała poznać sekretem bio-formuły Aleca. Potwór z bagien zmagał się z wodnymi wampirami z Rosewood, mutantami, nazistami, złowrogimi klonami i ludźmi planującymi wywołanie końca świata. Seria coraz wyraźniej zmierzała w stronę horroru, a kierunek ten nabrał zdecydowanego tempa od numeru szesnastego (wydanego latem 1983 roku), kiedy to za rysunki zaczęli odpowiadać Stephen Bissette i John Totleben – znani potem z „czasów Alana Moore’a”. Powraca Anton Arcane, Abigail (teraz już żona Matta Cable’a, który skrywa potworne tajemnice) a Sunderland Corporation postanawia wykonać ostateczne posunięcia.
Okładka 1 numeru „The Saga of the Swamp Thing”, maj 1982
Martin Pasko pożegnał się z komiksem w numerze dziewiętnastym, w samym środku akcji. Len Wein wiedział o jego planach wcześniej i szybko nawiązał kontakt z Alanem Moore’em, wielce obiecującym brytyjskim twórcą, który nigdy jeszcze nie pisał dla wielkiego amerykańskiego molocha pokroju DC. Moore był wielce zaskoczony i podekscytowany, ale odpowiedział z kamienną twarzą, że „ok, ale pozmieniamy kilka rzeczy”. Numer dwudziesty (o jakże adekwatnym tytule – „Loose Ends”), który zazwyczaj nie był wliczany do „runu Moore’a”, zamyka dwie rzeczy: pewne ważne wątki Martina Pasko i naszego potwora w zamrażarce Sunderland Corporations. Tak, Alec Holland wpada w ręce generała, który chce odkryć jego tajemnice. Tylko, że potwór z bagien to wcale nie jest Alec Holland… Jak to?
To jest właśnie najważniejsza zmiana jaką wprowadził do „mitologii potwora” Alan Moore. Wezwany przez generała na pomoc doktor Jason Woodrue, alias „Floronic Man”, bada ciało potwora i konstatuje, że nie jest możliwym, aby człowiek mógł przeistoczyć się w taką istotę. Jest to niemożliwe z medycznego punktu widzenia. Okazuje się, że Alec Holland umarł na dnie bagna, a zmutowana przez jego formułę roślinność zaabsorbowała jego osobowość. Potwór z bagien nie jest człowiekiem, to amalgamat pleśni, mchu, porostów, błota i roślinnej masy, któremu tylko roi się, że jest Alecem Hollandem. To pierwszy i najważniejszy element „dekonstrukcji” potwora, której podległ on tak samo jak Marvelman (Miracleman) czy superbohaterstwo ogółem w późniejszych „Strażnikach”. Moore napisał scenariusze do czterdziestu trzech numerów i zakończył swą przygodę z tytułem we wrześniu 1987 roku na odcinku sześćdziesiątym czwartym, oddając go w sprawdzone już i godne ręce Ricka Veitcha. Co wniósł do serii „mag z Northampton”?
Okładka 21 numeru „The Saga of the Swamp Thing”, luty 1984
Przede wszystkim dojrzalsze i bardziej wymagające fabuły. Roślina, która myśli, że jest amerykańskim naukowcem, wydostaje się ze wspomnianej zamrażarki i musi na nowo zdefiniować własną istotę. Jak wygląda świat, w którym przyszło jej egzystować, co się jej przytrafia? Już na starcie walczy z nadchodzącą zagładą całej planety. Oszalały Floronic Man wypowiada wojnę światu fauny w imieniu świata flory. Dość niszczenia przyrody, musimy oczyścić świat do stanu „zanim przyszło mięso”! Potwór z bagien zmaga się następnie z powracającym z niebytu, przerażającym Antonem Arcane’em, który sprowadza na Ziemię duchy największych ludzkich bestii w jej historii. W między czasie borykać się musi z rodzącym się uczuciem do Abigail (która staje się z czasem najważniejszą obok potwora postacią serii) i coraz to nowymi faktami o własnej naturze. Potwór schodzi nawet do samego Piekła w „Swamp Thing Annual #2” – od tego czasu seria zmienia tytuł po prostu na „Swamp Thing”, wzorem starego cyklu Weina i Wrigtsona. Największe zagrożenie jednak dopiero nadchodzi – w czerwcu 1985 roku, w trzydziestym siódmym numerze pojawił się po raz pierwszy, znany obecnie na całym świecie, John Constantine. Zaczął się „Amerykański gotyk”.
Tak właśnie Alan Moore nazwał ciąg kilkunastu numerów „Swamp Thing”, aż do apogeum w lipcu 1986, kiedy to wyszedł jubileuszowy, pięćdziesiąty odcinek. Constantine wysyła potwora w różne miejsca Stanów Zjednoczonych, gdzie potyka się on z rozmaitymi demonami nawiedzającymi kraj. Wszystko to prowadzi do odkrycia przez naszego bohatera ostatecznej prawdy o sobie samym oraz do walki z zagrożeniem nie tylko Ameryki czy Ziemi, ale i całego uniwersum. „Mamy bilet w pierwszym rzędzie na koniec wszechświata!” – to hasło idealnie podsumowuje run Alana Moore’a, który w tym momencie osiąga punkt kulminacyjny. Stephen Bissette i John Totleben opuszczają serię a ich miejsce zajmuje Rick Veitch, który sprawdza się idealnie. Co działo się u potwora w ostatnich czternastu odcinkach napisanych przez Moore’a? Cała seria zmieniła kurs, kierując się od grozy w stronę science fiction – takiego pulpowego, błyskającego świetlnymi mieczami, prosto ze Srebrnej Ery – a sam bohater mimowolnie ruszył w kosmos. Najpierw jednak zdemolował Gotham i wziął się za bary z Batmanem – wszystko w obronie swojej ukochanej, oskarżonej o obrazę obyczajów i spółkowanie z roślinami (tak!). Ostatnie odcinki opowiadają o próbach powrotu potwora na Ziemię i związanej z tym ostatecznej akceptacji samego siebie. A wszystko to obserwuje pewien człowiek płynący w łódce, który wygląda jak sam autor – żegnający się symbolicznie z serią.
Okładka 64 numeru „Swamp Thing”, wrzesień 1987, ostatni numer Alana Moore'a
„Saga o potworze z bagien” jest nierozerwalnie związana z całym uniwersum Detective Comics. W samym tylko okresie Alana Moore’a przez karty komiksu przewinęło się multum postaci z innych serii – wspomniany już Floronic Man, Demon Etrigan, Phantom Stranger, Spectre, Kain i Abel (którzy odegrali jakże ważne role w późniejszym „Sandmanie” Gaimana), czy wreszcie cała Liga Sprawiedliwości, Zielone Latarnie, Batman a nawet sam Darkseid! Pojawiło się też sporo zapomnianych już bohaterów Złotej i Srebrnej Ery – Czarodziej Sargon, Doctor Occult, Zatara i Zatanna i w końcu Adam Strange podróżujący między planetami za pomocą dziwnego promienia (!). Wszyscy oni wzięli udział w największym wydarzeniu w historii DC, które również odbiło się na serii o potworze – Kryzysie na Nieskończonych Ziemiach, zbiegającym się w czasie (inaczej być nie mogło) z kulminacją runu w numerze pięćdziesiątym. Najważniejszą jednak postacią obok wymienionych jest zdecydowanie John Constantine, główny bohater najdłużej wydawanej serii Vertigo w historii – „Hellblazera”. Czytelnikowi nie obeznanemu z historią i postaciami uniwersum natłok informacji może czasami przeszkadzać i powodować pewnego rodzaju zagubienie, ale tak naprawdę nie ma to aż tak wielkiego znaczenia. To co wynosimy z lektury jest bowiem nie do przecenienia.
Okładki pierwszego wydania Egmontu w serii „Obrazy Grozy”. Rok 2007 i 2009
Alan Moore całkowicie odmienił postać potwora. Seria sprzed czasów Brytyjczyka była typowo rozrywkowym produktem, gdzie pod całą warstwą kolorowych i dość prostych fabuł nie kryło się zgoła nic poza eskapizmem. Moore chciał odmienić postać Aleca Hollanda i zrobił to w spektakularny sposób – po prostu go uśmiercił. Zasugerował też zmianę w sposobie przedstawiania „bagiennej rzeczy”. Nie miał to być dłużej „jakiś koleś w zielonym, gumowym kostiumie”, lecz prawdziwe monstrum zbudowane ze zgniłych roślin, pnączy, bagiennego mułu i tysięcy insektów i robali. Bissette i Totleben przyklasnęli temu pomysłowi, ponieważ sami myśleli o podobnej zmianie już od jakiegoś czasu. Potwór z bagien staje się awatarem przyrody, duchem ziemi połączonym z całą naturą – musiał zatem przestać być człowiekiem. Symbolicznym zamknięciem „ludzkiego” etapu w historii postaci jest odcinek dwudziesty ósmy, w którym potwór spotyka ducha Aleca Hollanda i wydobywa jego kości z dna bagna. Uświadomienie sobie prawdy niesie jednak poważne rozterki egzystencjalne i czyni z bohatera postać prawdziwie tragiczną. On wie dobrze, że nigdy człowiekiem nie był i nie będzie – a dodatkowo, po odkryciu możliwości przenoszenia swojej świadomości na odległość i odradzaniu się w roślinnej postaci w dowolnym miejscu, wie także, że pozostanie w tym stanie na wieki. Dowiaduje się również, że to co mu się przytrafiło nie jest niczym szczególnym, jest on bowiem jednym z wielu głosów Zieleni (samoświadomej mocy ziemskiej przyrody), które powoływała ona do życia w historii świata. Jednym z ich był chociażby wspomniany już Alex Olsen, „prototyp” Aleca Hollanda oraz pochodzący prosto z brytyjskiego folkloru Jack w Zieleni (to jego właśnie spotykamy w pierwszej opowieści z „Dni pośród nocy” Neila Gaimana). Bycie nie-człowiekiem i nic nieznaczącą cząstką nieskończonego wszechświata staje się koszmarem. „Uporządkowany wszechświat to zaledwie mikroskopijna banieczka w oceanie szaleństwa. Nieskończona burza chaoplazmy”.
Kolejnym postanowieniem Moore’a było stworzenie komiksu grozy. Ale nie takiego w powszechnym rozumieniu, nie opartego o szablonowe rozwiązania, w których pojawiają się wyeksploatowane od lat rekwizyty i sposoby straszenia. Chciał on dobrać się do jaźni potwora, a co za tym idzie do jaźni czytelników, ponieważ największe strachy zawsze skrywane są wewnątrz umysłu. Stąd wzięła się bardzo fantasmagoryczna narracja, jakże charakterystyczna dla autora „Miraclemana”, stąd również zniekształcone kompozycje kadrów Bissette’a, bardzo mocno odbiegające od tych dominujących wtedy w komiksie amerykańskim. „Saga o potworze z bagien” miała trafić wyłącznie do dorosłego odbiorcy, miała pokazać, że komiks jest medium nie ograniczającym się tylko do infantylnej rozrywki. Potwór spotyka oczywiście na swej drodze duchy morderców, wilkołaka, zombie, czarownika, demony czy podwodne wampiry, ale z nimi bohaterowie mogą sobie jakoś poradzić. Z własną psychiką już niekoniecznie. W czasach, gdy niesławny Comics Code Authority złagodził już nieco swoje restrykcyjne podejście, run Alana Moore’a był czymś niezwykłym i rewolucyjnym. Świadectwem tego był dwudziesty dziewiąty numer serii, który pojawił się na rynku bez znaczka aprobaty CCA – jeszcze kilka lat wcześniej nie zostałby on w ogóle dopuszczony do sprzedaży.
„Saga o potworze z bagien” poruszała też ważne tematy społeczne i komentowała amerykańską rzeczywistość. Alan Moore był zadziwiony tym, jak bardzo Amerykanie polaryzują swoje sądy i wnioski o otaczającym ich świecie. Czarno-białe podejście do rzeczywistości musiało być zanegowane, to szarość jest podstawowym kolorem! Widać to w każdym momencie historii – zarówno w przypadku tematów zahaczających o ochronę przyrody jak i problematykę społeczną. Floronic Man upada, bo zapomina, że sama Zieleń nie może współistnieć w oderwaniu od pozostałych sił naszej planety. Parlament Drzew, czyli zbiorowy umysł wszystkich jej przeszłych strażników-potworów, sam zaleca naszemu bohaterowi zaniechanie agresywnych działań, aby swą mocą nie burzył równowagi świata. Podobnie jest w „Amerykańskim gotyku” prowadzącym do apokaliptycznych wydarzeń „Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach”. Moore, wysyłając potwora na koszmarną odyseję przez mroki amerykańskiej ziemi i jej historii pisanej karabinami, mówi o rasizmie, feminizmie, roli kobiet w społeczeństwie, seksizmie, nie wyrównanych rachunkach przeszłości, nadużywaniu prawa do posiadania broni, zagrożeniach niesionych przez energetykę jądrową i kulcie pieniądza. W pięćdziesiątym numerze forsuje swą, dość kontrowersyjną filozofię, wedle której zło musi istnieć na świecie jako swoiste dopełnienie dobra. Pojęcia te mają być błędem naszego, ludzkiego postrzegania rzeczywistości, ponieważ „ludzie starają się uporczywie nakładać jakąś sensowną strukturę na obłęd, który kotłuje się na świecie”. Dopiero rozumna roślina dostrzega ten fakt – rośliny nie wartościują! Teza dyskusyjna, zgadzać się z nią nie trzeba, jednak trudno odmówić wizji autora siły przekazu i klarowności.
Jak wyglądałby świat komiksu, gdyby Alan Moore nie podjął się napisania „Sagi o potworze z bagien” i upadłaby ona po dziewiętnastym numerze? Czy powstaliby w ogóle „Strażnicy” i pozostałe amerykańskie dzieła autora? Czy doszłoby w ogóle do „brytyjskiej inwazji” na komiksowe Stany Zjednoczone? Czy Neil Gaiman zostałby scenarzystą? Przecież to właśnie dzieło Moore’a, a dokładnie jego przerażający dwudziesty szósty numer, zawładnął wyobraźnią młodego dziennikarza muzycznego, który szukał wtedy nowej drogi w życiu. Bez potwora nie byłoby „Sandmana” – to pewne.
Okładka pierwszego tomu drugiej edycji Egmontu, kwiecień 2018
Seria o istocie z bagien przetrwała aż do sto siedemdziesiątego pierwszego numeru wydanego w październiku 1996 roku. Jej kolejne reaktywacje miały miejsce się aż do roku 2016, kiedy to zamknięto serię szóstą. Czterdziestopięcioodcinkowy run Alana Moore’a jest najważniejszym elementem tej historii – jego krótki fragment mogliśmy przeczytać w Polsce pod koniec poprzedniej dekady, kiedy to nakładem Egmontu wyszły zbiorcze wydania zawierające początkowe numery. Na szczęście w zeszłym roku, po raz pierwszy w naszym kraju, ta rewolucyjna opowieść ukazała się w całości. Rzecz naprawdę obowiązkowa dla miłośnika komiksu.
Tytuł: Saga o potworze z bagien
Scenariusz: The Saga of the Swamp Thing (The Swamp Thing)
Rysunki: Stephen Bissette, John Totleben, Rick Veitch, Alfredo Alcala
Tłumaczenie: Maria Mosiewicz
Tytuł oryginału: The Saga of the Swamp Thing (The Swamp Thing) #20-64
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Detective Comics
Data wydania w Polsce: kwiecień, wrzesień, grudzień 2018
Data wydania oryginału: styczeń 1984 – wrzesień 1987
Liczba stron: 432, 432, 376
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328134164, 9788328134379, 9788328134584
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz