Artykuł o Johnie Carpenterze ukazał się pierwotnie w magazynie OkoLica Strachu.
„Don't let this place get to you”
Odcinanie kuponów
„Oddział” jest standardowym horrorem z dość dużą ilością jump-scare’ów. Jest filmem zrobionym poprawnie technicznie i dźwiękowo. Ale jednocześnie jest to jeden z najbardziej przewidywalnych i chyba po prostu nudnych filmów, jakie dane było mi zobaczyć. Otóż mamy rok 1966. Policja doprowadza młodą, osiemnastoletnią dziewczynę do zamkniętego oddziału w szpitalu psychiatrycznym. Dziewczyna twierdzi, że ma na imię Kristen i nie pamięta zupełnie nic sprzed momentu aresztowania. W oddziale przebywa również kilka innych dziewczyn w jej wieku, choć z fabuła filmu nie wyjaśnia przyczyn ich izolacji. Okazuje się też, że wszystkie wcześniejsze rezydentki znikały systematycznie w tajemniczych okolicznościach – personel jednak, o dziwo, nabiera wody w usta i nie odpowiada na żadne pytania coraz bardziej przerażonej Kristen. Dziewczyny i pracownicy szpitala zdają się kryć przed bohaterką jakąś straszliwą tajemnicę a jej wołanie o pomoc, skierowane do koleżanek lub do doktora prowadzącego oddział, trafia w próżnię. Kristen musi uciec za wszelką cenę, zwłaszcza, że zaczyna doświadczać obecności upiornej istoty – ni to zjawy, ni to rozkładającego się trupa jakiejś kobiety.
No i nasza bohaterka ucieka. I zawsze nieodmiennie wpada w łapy sanitariuszy, albo resztką sił wymyka się ze szponów pojawiającego się co chwilę za jej plecami ducha. W sumie cały film o tym jest – wizyta u lekarza, bezowocne błagania o prawdę, próba ucieczki, jump scare, sanitariusze i izolatka. I od nowa. John Carpenter już nawet nie udaje, mamy kliszę za kliszą, powtarzanie na nowo utartych gatunkowych schematów, bez najmniejszej nawet próby wyjścia poza nie. Największy, ograny do granic chwyt mamy w zakończeniu – ale nie mogę nic o nim napisać. Jest to spojler o sile porównywalnej z tym, którego możemy zafundować komuś, kto szykuje się do seansu „Szóstego zmysłu”. Oczywiście jak to zwykle u tego reżysera bywa, mamy świetnie oddany klimat klaustrofobii i szamotania się z napierającą na nas coraz bardziej rzeczywistością. Z rzeczywistością o podejrzanej proweniencji i dodatkowo takiej z której nie ma ucieczki. Rewelacyjne są też długie ujęcia, rodem z „Halloween”, gdzie groza materializuje się na naszych oczach a nie wyskakuje z szafy – choć taki sposób straszenia też jest stosowany.
Film przywodzi na myśl oczywiście „Lot nad kukułczym gniazdem” (siostra z filmu Carpentera bardzo się stara, aby wzbudzać takie same emocje jak siostra Ratched, która gnębiła Jacka Nicholsona), późniejszy dokładnie o pół roku „Sucker Punch” (co za zbieg okoliczności, dwa filmy z seksownymi, naznaczonymi najróżniejszymi traumami, bohaterkami zamkniętymi w szpitalu psychiatrycznym, w tym samym czasie) a także „Wyspę tajemnic” Martina Scorsese (ten film z kolei jest o pół roku starszy niż „Oddział”). Lecz przede wszystkim „Oddział”, w ostatecznym rozrachunku, kopiuje końcowe rozwiązanie fabularne z pewnego thrillera z 2003 roku. Nie napiszę z jakiego oczywiście – patrz: spojler.
Największym problemem „Oddziału” jest zatem powtarzalność. Ten film jest ekstremalnie gatunkowy i całkowicie przewidywalny. Powstał przynajmniej o trzydzieści lat za późno. „Halloween” to również elementarz swego podgatunku – tylko, że to był wzór, na którym potem się dopiero opierano. Bo przecież, tak po prawdzie, „Oddział” nie jest wcale złym filmem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz