Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Victor Gollancz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Victor Gollancz. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 26 grudnia 2024

Lavondyss

Wszystko jest starsze, niż nam się wydaje

Wydawnictwo Terminus nie boi się wyzwań i dwa lata po niesamowitym „Lesie ożywionego mitu” wydaje „Lavondyss” – powieść nie będącą bezpośrednią kontynuacją „Lasu…”, lecz podejmującą poruszone tam wątki. Dlaczego „wyzwanie”? To nie są książki-bestsellery, to nie są łatwe lektury, to nie są projekty skazane na sukces. A „Lavondyss” stanowić będzie jeszcze większe czytelnicze wyzwanie niż jej poprzedniczka.

„Las ożywionego mitu” ustanowił pewne zasady uniwersum wymyślonego przez Roberta Holdstocka, a każda kolejna powieść dokłada nowe i modyfikuje stare reguły. Stephen Huxley i Harry Keeton zapuścili się głęboko w starożytny, magiczny Las Ryhope w brytyjskim Herefordshire i już go nie opuszczą. Kieszonkowy wszechświat lasu, rozrastający się i starzejący w miarę podążania w stronę jego środka, do tajemniczej, mitycznej krainy Lavondyss, znanej czasem jako Tír na n-Oc lub Avalon, pełen jest „mitotworów” („mythagos” w oryginale), urzeczywistnionych mitów, obrazów istniejących w jungowskiej zbiorowej nieświadomości ludzkiego gatunku. Zamek Camelot, Robin Hood, Jack in the Green i wszystkie inne celtyckie, starobrytyjskie (tak, pozostajemy w kręgu wierzeń i mitologii tego właśnie zakątka Europy) mity i legendy manifestują się nie tylko w swoich najbardziej rozpoznawalnych (bo popkulturowych) formach, lecz poprzez niezliczone iteracje, wciąż starsze i starsze, pamiętające czasy pierwszych ludzkich zorganizowanych społeczności epoki lodowcowej. Znane nam legendy powstały przecież ze swoich prototypów, pra-legend, opowieści szeptanych przy ognisku, a potem ich nadinterpretacji i niedopowiedzeń. Wyhodowane zostały za pomocą nieustannej, nieuniknionej i jedynej możliwej metodzie tłumaczenia i wyjaśniania zasad zastanej rzeczywistości w czasach przedhistorycznych. Metodzie nie opartej o żaden naukowy paradygmat, lecz impresje, symbole i irracjonalne wyobrażenia.

niedziela, 9 lipca 2023

Las ożywionego mitu

Ku wewnątrz


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

„Las ożywionego mitu” Roberta Holdstocka – rzecz napisana na początku lat osiemdziesiątych, wydana w Polsce po raz pierwszy w roku 1996 i wznowiona latem zeszłego roku pod egidą Wydawnictwa Terminus. Rozmiarami nie imponuje, ale zdecydowanie nadrabia fascynującą fabułą a także wielością sensów i znaczeń w niej ukrytej. W szeroko pojętym gatunku literatury fantastycznej – to jest arcydzieło.

Mamy lata czterdzieste poprzedniego stulecia. Gdzieś w Herefordshire w zachodniej Anglii, blisko granicy z Walią, daleko od wielkich miast, leży stara posiadłość Oak Lodge. Tuż przy niej rozciągają się walijskie i angielskie lasy, w tym jeden szczególny – Ryhope Wood, „mający powierzchnię około trzech mil kwadratowych, postglacjalny bór”. Jest to obszar „pamiętający ostatnią epokę lodowcową”, niezmieniony od tysiącleci, nieskażony cywilizacją – miejsce lekko przerażające, magiczne i zaciekle broniące się przed człowiekiem. Rezydentem Oak Lodge jest (a raczej był, bo zmarł na samym początku powieści) George Huxley, człowiek ogarnięty obsesją na punkcie Ryhope Wood. Jego pseudonaukowe badania lasu i występujących w nim fenomenów (w które wciągnął też swojego kolegę, naukowca z Londynu) odebrały mu rozum i żonę. Dzieci (starszy Christian i młodszy Steven – główny bohater powieści) zawsze widziały w nim tylko przerażającą, archetypiczną „figurę ojca” – niedostępnego, srogiego „boga” zamkniętego w swoim mrocznym gabinecie i pilnującego swych sekretów.

niedziela, 16 sierpnia 2020

Sygnał do szumu

Zawsze żyjemy w czasach ostatecznych

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Neil Gaiman i Dave McKean gościli już w naszym cyklu przy okazji „Czarnej orchidei”. McKean, zaraz po zakończeniu prac nad rzeczonym komiksem, zaczął współpracę z Grantem Morrisonem błąkającym się po korytarzach Azylu Arkham, a Gaiman wyruszył do Krainy Snu. Ale panowie pozostawali z sobą w ciągłym kontakcie, którego efektem był „Sygnał do szumu”. Komiksowe doświadczenie graniczne.

Dave McKean w przedmowie do polskiego wydania opowiada jak w ogóle doszło do powstania komiksu. Pod koniec lat osiemdziesiątych współpracował z londyńskim magazynem „The Face”, którego popularność zaczęła dramatycznie spadać. Pani redaktor zaproponowała McKeanowi narysowanie czegoś w rodzaju łabędziego śpiewu czasopisma, a ten odezwał się w tej sprawie do Neila Gaimana. Tworzone równolegle arcydzieła („Sandman” i „Azyl Arkham”) nie przeszkodziły obydwu panom w nawiązaniu ponownej współpracy i utworzeniu nowego, może nie tak genialnego, ale na pewno godnego uwagi, komiksu. Kolejne odcinki „Signal to Noise” ukazywały się w „The Face” w 1989 i 1990 roku, aż wreszcie w 1992 zostały zebrane i wydane jako powieść graficzna.