Okres przejściowy
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Dziś znowu lecimy w kosmos uniwersum Marvela. Oto kolejny zbiorczy album od wydawnictwa Egmont sygnowany logo „Marvel Classic”. Poznamy w nim finał długiej opowieści zapoczątkowanej w komiksie „X-Men. Mordercza geneza” – to w nim pojawił się Wulkan, trzeci brat braci Summers i z miejsca stał się jednym z najgroźniejszych przeciwników z jakimi przyszło mierzyć się mutantom. To on był głównym inicjatorem „Wojny królów”, wielkiego starcia dwóch potężnych, kosmicznych imperiów – Kree i Shi’ar.
Co warto wiedzieć siadając do lektury „Domeny królów”? Wojna się właśnie skończyła. Nowi władcy imperium Kree, nadludzcy Inhumans, przy pomocy zbuntowanych przeciwko Wulkanowi oddziałów Shi’ar i grupy kosmicznych piratów, znanych jako Starjammers, rzucili przeciwników na kolana. Wulkan zginął w walce z Black Boltem – przywódcą Inhumans, który chciał zakończyć wojnę poprzez detonację „bomby terrigenowej”, mającej wynieść wszystkie (prawie wszystkie) galaktyczne rasy na wspólny, wysoki poziom rozwoju i zakończyć wszelkie konflikty. Nie do końca się to udało – Shi’ar zostało co prawda pokonane, ale wybuch bomby „rozdarł tkaninę czasoprzestrzeni”, a wiadomo przecież, że nic dobrego z takich rozdarć jeszcze nie wylazło. Nowym władcą Shi’ar został Gladiator, szef imperialnej straży, a w Kree rządzi Meduza, wdowa po Black Bolcie. Spokój jest tylko pozorny – imperia liżą rany, coś przerażającego spogląda z wyrwy w czasoprzestrzeni, starożytne Bractwo Raptorów zaczyna realizować swój „Wielki Cel” a na domiar złego do życia powrócił Adam Magus, niebywale potężna, zła i bezlitosna istota o nieokiełznanej rządzy władzy.