Saga rodu Summersów
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Crossover z omawianych dziś „Punktów zwrotnych” był w czasach TM-Semic wydarzeniem szczególnym. „Pieśń egzekutora” rozpoczęła rok 1996 z przytupem - wykroczyła poza trzy pierwsze zeszyty „X-Men” i zajęła dodatkowo cały jeden gruby numer „Mega Marvel”. Zakończyła również złoty okres mutantów Marvela na naszym rynku – kolejne odcinki były już na ostatniej prostej prowadzącej do zamknięcia serii „X-Men” półtora roku później.
Zeszyty zawarte w omawianym niedawno albumie „Legendy X-Men. Jim Lee” od Muchy mogłyby być taką „pieśnią egzekutora / łabędzim śpiewem” dla przygód mutantów Marvela. Jim Lee nie okazał się na szczęście egzekutorem swojej własnej bijącej rekordy popularności „bezprzymiotnikowej” serii „X-Men”. Po jedenastym odcinku odszedł do nowo założonego wydawnictwa Image wraz z sześcioma innymi buntownikami – większość z nich była w tych czasach niezwykle istotna dla X-tytułów. Nagłe odejście nie tylko Jima Lee, ale i Marca Silvestriego, Whilce’a Portacio i Roba Liefelda pozostawiło dziurę w kreatywnym zespole „X-Men”, która początkowo wydawała się trudna do zasypania. W miarę szybko jednak do rysowania przygód mutantów zasiedli tacy twórcy jak Andy Kubert, Jae Lee, Brandon Peterson i Greg Capullo i kryzys zażegnano. To była naprawdę duża zmiana – choć nowi graficy starali się (w miarę możliwości i ochoty) kontynuować styl i założenia poprzedników.