niedziela, 28 maja 2023

Batman Knightfall. Tom 2. Upadek mrocznego rycerza

Rycerz złamany

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.


W Stanach Zjednoczonych były to wakacje roku 1993. U nas zimowe ferie roku 1996. Wtedy to Bane złamał kręgosłup człowieka-nietoperza – w „Batmanie 1/96” od TM-Semic. To nie spojler, dajcie spokój – to widać na okładce. Zresztą jest to historia już na starcie zapowiadająca, co tak naprawdę się wydarzy. Drugi zbiorczy tom „Batman Knightfall” od ponad pół roku jest w sprzedaży – Egmont zebrał wszystko to, co dokładnie trzydzieści lat temu co miesiąc kupowaliśmy w kioskach.

Tydzień temu pisałem o „Prologu” – pierwszym tomie imponującej pięcioczęściowej edycji zbiorczej „Batman. Knightfall”. Poznaliśmy Jeana-Paula Valleya – egzekutora tajnego Zakonu Świętego Dumasa, młodego chłopaka uwarunkowanego przez „system” (czytaj: uśpione umiejętności nabyte przez pranie mózgu nabyte w dzieciństwie). To jego wziął pod swoje skrzydła Batman w nadziei, że uchroni go przed zgubnym działaniem rzeczonego „systemu”. Poznaliśmy też Bane’a, nadludzko inteligentnego i silnego człowieka napędzanego przez „venom”, skrajnie uzależniający specyfik wzmacniający siłę mięśni, któremu uległ wcześniej (ale się od niego uwolnił) sam Batman. Bane przybył do Gotham po to, aby pokonać Batmana – symbol nietoperza, uosabiający jego własny strach (czytaj: nieakceptowalną słabość) prześladuje go bowiem od dzieciństwa. Obserwujemy wreszcie samego mrocznego rycerza osuwającego się sukcesywnie w otchłań. Postępująca degrengolada psychiczna i fizyczna człowieka-nietoperza, obserwowana przez mocno zaniepokojonych Alfreda i Robina, nieustannie rośnie.


Nad krawędzią przepaści Batman stanął na ostatnich stronach „Prologu”. Bane i jego trzej pomagierzy wypuścili z Arkham wszystkich przetrzymywanych tam więźniów. Jakby mu było mało tego, że obrońca Gotham ledwo trzyma się na nogach – musi go zgnębić, zmęczyć, wypalić do końca. Tak, aby Batman był „gotowy do złamania”. Pierwsza połowa drugiego tomu „Batman. Knightfall”, noszącego tytuł „Upadek mrocznego rycerza”, to rozpaczliwa walka Batmana (ale również Robina i Azraela, z których pomocy z niezrozumiałych trochę przyczyn nasz bohater nie chce skorzystać) o ocalenie mieszkańców miasta przez szaleńcami. Zarówno tymi z drugiej ligi – jak Zsasz, Amygdala, Szalony Kapelusznik czy Poison Ivy – jak i z ligi pierwszej, czyli Brzuchomówcą, Scarecrowew i Jokerem. Wiemy dobrze do czego to prowadzi – do czterysta dziewięćdziesiątego siódmego numeru „Batmana” i charakterystycznego kadru z Nietoperzem wygiętym w nienaturalny sposób na kolanie Bane’a. Krakt!


A potem druga połowa komiksu. Oto Jean-Paul Valley, już nie Azrael, ale nowy Batman. Podczas gdy Alfred i Robin walczą o życie sparaliżowanego Bruce’a, Jean-Paul zaczyna zaprowadzać własne porządki w mieście. Wszystkie drogi prowadzą oczywiście do Bane’a – czyli do „Batmana” numer 500 zakończonego (znów) epickim pojedynkiem. Cały album zawiera wszystkie odcinki takich serii jak „Batman” (od 492 do 500), „Detective Comics’ (od 659 do 666), „Shadow of the Bat” (od 16 do 18) i wreszcie „Showcase ‘93” (numery 7 i 8, których akurat TM-Semic nie wydało) – wydane między majem i październikiem 1993 roku. Dla ciekawskich – polskie odpowiedniki to „Batmany” wydawane od sierpnia 1995 do czerwca 1996 roku. Czyli jedenaście miesięcy historii TM-Semic chylącego się już wówczas ku własnemu upadkowi.

Jeszcze nigdy w całej ponad pięćdziesięcioletniej (licząc z perspektywy roku 1993) historii człowieka-nietoperza nie było komiksu pokazującego tak dobitnie, że Batman jest zwykłym człowiekiem a nie superbohaterem. Batman upadał i powstawał wiele razy, ale zawsze było to „na chwilę”. To był zawsze „knock down”, nigdy „knock out” – jak chociażby w „Sekcie” Jima Starlina z 1988 roku, gdzie diakon Blackfire upodlił człowieka-nietoperza i uzależnił od narkotyków. Żaden z wrogów Batmana nigdy go nie złamał, obrońca Gotham nigdy nie był zmuszony szukać następcy. Teraz szaleńcy z Arkham mają znów swoją szansę – są to „przestępcy, o których nie uczysz się w akademii”. Działają irracjonalnie, bez motywu i nieprzewidywalnie – ich zbrodniom nie da się zapobiec. Batman próbuje ich wszystkich wyłapać, ale jego misja skazana jest na niepowodzenie.


I to widać bardzo wyraźnie – „Batman. Knightfall” naznaczony jest wprost obezwładniającym fatalizmem. Wiemy od samego początku, że mroczny rycerz przegra – zostaje nam tylko obserwować, jak zmierza na dno, niepowstrzymanie i nieuchronnie. I mimo tego, czyta się „Knightfall” z wypiekami na twarzy – swój marny los przeczuwa też Batman, ale nie rezygnuje z góry przegranej sprawy. I nadal, na przekór wszystkiemu, trzyma się zasady, aby nie zabijać. Ta moralna granica jest nieprzekraczalna, jest Rubikonem, za którym upadłby nie tylko Batman, ale i symbol Batmana. A tego byłoby już za wiele – głównym założeniem historii o upadku Batmana, było uczynienie go symbolem ruchu oporu wobec komiksowych lat dziewięćdziesiątych, czyli wobec archetypu bohatera-antybohatera tej dekady, uzbrojonego niczym marvelowscy Punisher, Deadpool czy Cable i zabijającego zanim zada jakiekolwiek pytania. Ten archetyp mieli uosabiać właśnie Bane i Azrael – każdy na swój sposób.


Bane jest potężniejszy niż jakikolwiek przeciwnik z jakim mierzył się do tej pory Batman – to nadludzko silny geniusz zbrodni. Zabija tylko po to, aby rządzić miastem, tylko po to, aby udowodnić sobie i światu, że może. Przede wszystkim jest superłotrem oszczędnym w słowach i jednocześnie niebywale konkretnym i pragmatycznym. To nie świr, który więcej gada niż robi, aż w końcu wpada w łapy stróżów prawa – Bane jest człowiekiem czynu. Azrael jest z kolei „Batmanem na nowe czasy”, wyzutym z wartości, na jakich zbudowany był jego poprzednik. Jest to wersja człowieka-nietoperza napisana według „zasad lat dziewięćdziesiątych”, kiedy to bohaterowie niewiele różnili się od złoczyńców. Nowy Batman jest ekstremalny, śmiercionośny, nie respektujący żadnych etycznych granic. Nie dba o niewinnych ludzi, nie chroni ich – straty uboczne antyprzestępczej krucjaty są dla niego nieistotne. „Bruce Wayne jako Batman siał przerażenie w sercach przestępców. Jean-Paul Valley woli, gdy przerażenie widać na ich twarzach” – jak mówi jeden z bohaterów komiksu


Drugi zbiorczy tom „Batman. Knightfall” jest spójną, sprawnie skonstruowaną fabułą opartą niemal w całości na dwóch głównych tytułach i dwóch tie-inach – świetnym „Bogiem strachu” z „The Shadow of the Bat” oraz słabym i niepotrzebnym „Two Face” z „Showcase”. Trzy pierwsze odcinki zilustrował słynny Norm Breyfogle, dla którego była to ostatnia przygoda z Batmanem. Resztę narysowali Graham Nolan oraz legendarny Jim Aparo. Ten drugi jest autorem obydwu pojedynków Batman vs. Bane – po pięćsetnym numerze „Batmana” Aparo również zakończył swój rozdział w tej serii. Zakończyła się zatem pewna epoka – Breyfogle i Aparo, dwaj odmienni przecież stylowo graficy, zaskakująco spójnie zdefiniowali „Batmana” lat osiemdziesiątych i wprowadzili go w lata dziewięćdziesiąte oddając pałeczkę następcom.

Zakończył się pierwszy akt „Upadku mrocznego rycerza”. W tomie trzecim znajdziemy akt drugi – rozpocznie się „Knightquest”.


Tytuł: Batman. Knightfall. Tom 2. Upadek mrocznego rycerza
Scenariusz: Chuck Dixon, Doug Moench, Alan Grant
Rysunki: Norm Breyfogle, Graham Nolan, Jim Balent, Jim Aparo, Bret Blevins
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: Batman. Knightfall #1-2
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: lipiec 2022
Liczba stron: 588
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328154186

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz