Grzyby, karły, kałamarnice i metafikcje
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Ambergris, podobnie jak Gormenghast, Nowe Crobuzon czy Viriconium, jest dziwnym, lekko przerażającym miejscem pojawiającym się w kilku jeszcze dziwniejszych tworach literackich. Jest to „miasto bezprawia, jedno z najstarszych miast na świecie, którego nazwę utworzono od ambry, najcenniejszej i najbardziej tajemniczej wydzieliny wieloryba”. Ambergris nie jest miejscem nawiedzonym – jest miejscem, które nawiedza.
„Miasto szaleńców i świętych”, wydane w „ostatecznej formie” w Polsce tylko raz – w 2008 roku nakładem Solarisu – wychodziło za oceanem kilkukrotnie, za każdym razem powiększane o nowe materiały. Zbiór opowiadań? No, prawie. Raczej zbiór bardzo niecodziennych form literackich, wymagających od czytelnika cierpliwości i otwartości na nowe – niekoniecznie pozytywne – doświadczenia. Autorem jest jeden z najbardziej znanych reprezentantów nurtu „New Weird” – twórca, który w jednym z wywiadów powiedział, że gdyby nie pisał o Ambergris, to chybaby oszalał. Jeden z tekstów zbioru staje się w świetle tego stwierdzenia niebywale autobiograficzny – chyba sam Jeff VanderMeer tylko wie, ile w nim prawdy, a ile fikcji.