niedziela, 20 października 2024

Legendy X-Men. Jim Lee

Złota (a właściwie niebieska) era


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Mucha wydała „Legendy X-Men. Jim Lee” już w grudniu 2023 roku, ale wypada je omówić dopiero teraz, po ostatnich „Punktach zwrotnych” Egmontu. To w nich, podczas „Planu X-Terminacji”, Jim Lee został na pewien czas etatowym rysownikiem „The Uncanny X-Men” i przyczynił się do wzrostu popularności tejże serii. Jednak to, co zrobił niemal rok później, w październiku 1991 roku, przeszło najśmielsze oczekiwania – wydawnictwa, rynku i czytelników.

Crossover „X-Tinction Agenda” zakończył się w styczniu 1991 roku. Podczas ośmiu miesięcy mających miejsce między tymi wydarzeniami a fabułą omawianego dziś albumu działo się tak wiele, że materiału starczyłoby na kolejny, potężny tom. Najlepszym źródłem informacji po polsku o tym okresie są komiksy „X-Men” z czasów TM-Semic – odcinki od 6/94 do 12/94. W styczniu 1995 roku słynne wydawnictwo ruszyło właśnie z materiałem z dzisiejszych „Legend X-Men”. Zanim jednak się tym zajmiemy, warto w skrócie przybliżyć owe miesiące – są to historie nie tylko ciekawe, ale i istotne fabularnie.


Początek 1991 roku obfitował w wydarzenia niezwykle mocno wpływające na kształt i historię trzech najważniejszych X-grup – X-Men, X-Factor i New Mutants. X-Factor nadal mieli bazę w swoim pozaziemskim, ultranowoczesnym statku kosmicznym, ale X-Men powrócili do Instytutu Profesora Xaviera i musieli jakoś żyć razem z młodymi i niepokornymi Nowymi Mutantami. Wódz tych drugich, Cable, obrał bardzo ofensywny kurs wobec wszelkich zagrożeń – jego grupa nie miała po prostu uczyć się, jak koegzystować z ludźmi, ale aktywnie zwalczać swoich wrogów wszelkimi dostępnymi środkami, uświęcanymi za każdym razem przez przyświecający im cel. Przemiana serii „New Mutants” po numerze 100 z kwietnia 1991 roku na „X-Force” debiutującą w sierpniu była bardzo symboliczna – Fabian Nicieza i Rob Liefeld uczynili X-Force najbardziej przeszarżowaną i często karykaturalną X-grupą lat dziewięćdziesiątych. Pamiętacie zbiorcze wydanie „Spider-Mana”, o którym opowiadałem w „Pajęczych latach Todda McFarlane’a”? Tam mamy próbkę tego szaleństwa. X-Force oddalili się nieco od swoich starszych kolegów i w kontekście „Legend X-Men” ich dzieje są akurat najmniej ważne.

Istotni są X-Men i X-Factor. Ci pierwsi mają mnóstwo roboty – zostają teleportowani do obcej galaktyki, aby uratować Profesora X. Twórcy komiksów o mutantach postanowili sprowadzić słynnego mentora po kilkuletniej nieobecności – podczas „Sądu nad Magneto” („The Uncanny X-Men” 200 z 1985 roku, a u nas „X-Men” 5/93) udał się w kosmos do Imperium Shi’ar. W tym samym czasie Rogue, Ka-Zar, Nick Fury z oddziałami S.H.I.E.L.D. walczą z potężną Zaladane na Zaginionym Lądzie położonym na Antarktydzie. Tu z kolei mamy umocnienie się postaci Magneto, odwiecznej przeciwwagi dla Profesora X. Obaj panowie będą mieli do odegrania niebagatelne role w przyszłości.


X-Factor tymczasem muszą po raz kolejny stawić czoła Apocalypse’owi i jego nowej grupie – Mrocznym Jeźdźcom. Należąca do niej mutantka Hard-Drive infekuje statek X-Factor groźnym nanowirusem, co w ostateczności powoduje atak statku na Nowy Jork i wielką bitwę okupioną jak zwykle wielkimi ofiarami. Największą z nich jest chyba przywódca X-Factor Cyclops i jego mały synek Nathan, pozostający do tej pory cały czas w rękach Apocalypse’a. Zarażony technowirusem zostaje zabrany w przyszłość przez tajemniczą Askani, co – jak fani X-Men doskonale wiedzą – będzie miało niezwykle potężne reperkusje. „Ostatnie dni X-Factor” są faktycznie końcem funkcjonowania tej grupy w dotychczasowym składzie. W sierpniu 1991 roku, na wezwanie Profesora X, udają się na słynną Wyspę Muir, aby razem z X-Men zmierzyć się z Shadow Kingiem, Legionem – a to są naprawdę konkretni przeciwnicy. „Bitwa o Wyspę Muir” kończy się tuż przed wydarzeniami z „Legend X-Men” od Muchy. X-Factor postanawiają połączyć się z X-Men i wrócić do Instytutu, gdzie i tak jest już tłoczno. W wyniku walki z Shadow Kingiem Charles Xavier znów zostaje sparaliżowany – to tragiczne wydarzenie konsoliduje mutantów. Ale marka „X-Factor” nie zginęła – nowa grupa, dowodzona przez brata Cyclopsa, Havoka, nawiązuje ponowną współpracę z rządem i podobnie jak X-Force oddala się nieco od X-Men, których teraz jest zdecydowanie zbyt wielu jak na jedną grupę.


Mamy październik 1991 roku. Mutanci dzielą się na dwie drużyny. „Złotą” dowodzi Storm – w jej skład wchodzą jeszcze Jean Grey, Archangel, Colossus, Iceman i Forge. O ich przygodach od teraz (od odcinka 281) opowiadać będzie seria „The Uncanny X-Men” autorstwa Johna Byrne’a i Whilce Portacio. Szefem grupy „Niebieskiej” jest oczywiście Cyclops – ma on do dyspozycji Wolverine’a, Psylocke, Beasta, Gambita i Rogue. Widać wyraźnie, że jest to ekipa bardziej „seksowna”, bardziej podobająca się czytelnikom – któż inny mógłby rysować ich przygody niż Jim Lee? Wydawnictwo Marvel postanowiło uruchomić drugą, obok „The Uncanny…”, serię z mutantami – nazwano ją po prostu „X-Men”. A że aż do końca lat siedemdziesiątych „The Uncanny…” też nosiło taką (skróconą) nazwę, do tytułu „X-Men” dodano charakterystyczne „vol. 2”. Rynek czekał na taki ruch. „X-Men” numer 1 pod tytułem „Rubikon” sprzedał się w ponad ośmiu milionach egzemplarzy i zdetronizował starszy o dwa miesiące „X-Force” numer 1 z wynikiem sięgającym prawie pięć milionów (ten komiks z kolei przebił, wydawać by się mogło, niezagrożony wynik pierwszego odcinka „Spider-Mana” Todda McFarlane’a). Jest to wynik wręcz niewyobrażalny, niepobity do dziś i – z racji obecnie o wiele mniejszej popularności komiksów w USA niż trzydzieści lat temu – chyba nie do przeskoczenia. Możemy oczywiście tłumaczyć to tym, że były cztery wersje okładki, które położone obok siebie dają jeden obrazek (więc fani kupowali po cztery), ale i tak – to było i nadal jest coś niespotykanego.


„Legendy X-Men. Jim Lee” zawierają jedenaście pierwszych odcinków „X-Men” plus dwa zeszyty „Ghost Ridera”, który wszedł z nimi w crossover latem 1992 roku. Jim Lee narysował tylko tyle odcinków – wziął bowiem potem udział w „wielkiej ucieczce” twórców z wydawnictwa Marvel do nowo utworzonego Image, gdzie wystartował ze swoim „WildC.A.T.s”. Co zatem spotkało „niebieskich” w czasach największej popularności mutantów w historii komiksu superbohaterskiego? Trzy pierwsze odcinki, najlepsze i najsłynniejsze z całej serii pokazują, dlaczego tak mocno zainwestowano w postać Magneto w ostatnim roku. Władca magnetyzmu, ukrywający się od jakiegoś czasu na prywatnej „Asteroidzie M”, pod wpływem docierającej do niego grupy wyznawców zwanych „Akolitami”, wypowiada wojnę homo sapiens. Światowe mocarstwa, zjednoczone wobec tego zagrożenia, odpowiadają – planecie grozi zagłada. Na Asteroidzie M dochodzi do wielkiej walki X-Men z Magneto i jego ludźmi – Chris Claremont odpowiedzialny za scenariusz tych właśnie trzech zeszytów doskonale podsumował całą swoją dotychczasową twórczość, do czego jeszcze wrócę.

Kolejne odcinki pisze John Byrne (4 i 5), a pozostałe, aż do jedenastego, Scott Lobdell. Oto nadchodzi jeden z najlepiej chyba wykreowanych przeciwników X-Men lat dziewięćdziesiątych – Omega Red, ze swym „czynnikiem emanacji śmierci”. Byrne i Lobdell znowu poszerzają naszą wiedzę o przeszłości Wolverine’a, który kiedyś razem z Omegą, Sabretoothem i Maverickiem (Omega i Maverick to zupełnie nowi bohaterowie, o których nikt wcześniej nie słyszał) wszedł w posiadanie pewnego skrajnie niebezpiecznego specyfiku. Historia o walce Grupy Niebieskiej z Omegą Redem, rodzeństwem Fenris, Matsuo Tsurabayą z Dłoni i Sabretoothem w tajnej, berlińskiej, hipernowoczesnej bazie powiązana jest już z równolegle wydawanymi odcinkami „The Uncanny X-Men” – warto zatem sięgnąć podczas lektury do „X-Men” od TM-Semic 5-7/95. Następne dwa odcinki „X-Men” połączone są crossoverem z 26 i 27 zeszytem „Ghost Ridera” Howarda Mackie, którego wielki tom zbierający dwadzieścia pierwszych odcinków nie tak dawno wydała Mucha Comics. Nowy Orlean opanowała plaga kontrolujących umysły kosmitów zwanych „Brood” (tak przy okazji – Mucha właśnie wydała „Sagę Brood”, czyli zbiór zeszytów „The Uncanny X-Men” z 1982 i 1983 roku, w których dochodzi do pierwszej konfrontacji mutantów z obcymi). A na zakończenie mamy dwuodcinkową wizytę X-Men w innym wymiarze opanowanym przez znanego nam dobrze Mojo, kręcącego swój kolejny reality show. I to był ostatni komiks, który Jim Lee narysował dla Marvela – zaraz opowiem dlaczego.


Wróćmy najpierw do scenarzysty – Chrisa Claremonta. Jest to bez wątpienia najsłynniejszy scenarzysta X-komiksów w historii. To on w 1975 roku w czasach niemal całkowitego zaniku popularności mutantów zbudował nową drużynę X-Men i pierwszym odcinku „Giant Size X-Men” wysłał ich na Krakoę Żyjącą Wyspę. Po szesnastu latach był autorem niezliczonych opowieści, docenianym przez czytelników, ale niekoniecznie przez wydawnictwo. Miał plan na lata dziewięćdziesiąte, kontynuujący wydarzenia z „The Uncanny X-Men” 251 z listopada 1989 roku – już po „Inferno”. Grupa X-Men się rozpadła a Claremont planował opisywać dzieje jej rozproszonych członków, zamiast łączyć ją z powrotem – ba, chciał nawet zabić Wolverine’a, aby potem oddać go w ręce wskrzesicieli z Dłoni. Przede wszystkim chciał odkupić i zrehabilitować Magneto. To nie były jednak plany redaktorów Marvela, którym wtórował młody wilk Jim Lee – całość miała niejako zatoczyć koło i wrócić do status quo (mniej więcej) z roku 1975. To dlatego po „Inferno” zaczęły się powroty do Instytutu Charlesa Xaviera, sam Xavier wrócił z kosmosu znów prosto na wózek inwalidzki, a Magneto okazał się jednak łotrem (choć mimo wszystko jakoś tam usprawiedliwionym przez Claremonta pod koniec awantury na Asteroidzie M). Październik 1991 przyniósł tak zwany „miękki reset” świata mutantów – dwie nowe grupy zbudowane zarówno z członków ekipy Claremonta z 1975, jak i tej pierwotnej Stana Lee i Jacka Kirby’ego z 1963 roku. To dlatego też odeszła Louise Simonson, scenarzystka zarówno „X-Factor” i „New Mutants” – sam Claremont zrezygnował z pracy dla Marvela z powodu „odmiennych wizji artystycznych” i oddał stanowisko scenarzysty Scottowi Lobdellowi. Wrócił do wydawnictwa siedem lat później, ale zajął się „Fantastyczną Czwórką”.


Trzy pierwsze odcinki „X-Men” są tak naprawdę podsumowaniem szesnastu lat kariery – widać wyraźnie, jak Claremont nawiązuje do najważniejszych jej elementów i założeń. Podstawowym była analiza nieustannych tarć między homo sapiens a homo superior, które ostatecznie doprowadziły do skrajnej wersji w postaci Magneto. Tam, gdzie Profesor X widział wszystko to, co najlepsze i kierował się nadzieją – Magneto zakładał wszystko, co najgorsze i nadzieję odbierał. Magneto stał się symbolem wypalonym ogniem Asteroidy M – ale powrócił w przyszłości, bo nie uśmierca się takich postaci. Zobaczymy go ponownie w „Fatal Attraction”, czyli następnych po „Pieśni egzekutora” „Punktach zwrotnych” Egmontu.

John Byrne zastąpił Claremonta w krótkim okresie przed nadejściem Scotta Lobdella. Ich odcinki są zdecydowanie bardziej nastawione na akcję – Omega Red, stary wróg Wolverine’a i Sabretootha, ale wymyślony dopiero teraz, był strzałem w dziesiątkę. Do dziś jego historię uzupełniają wstecznie późniejsze X-komiksy. Rodzeństwo Fenris to kolejny świetny element ery po-Claremoncie – ci zwolennicy białej supremacji zapowiadali swój występ już wcześniej (patrz „Jim Lee. X-Men” z 2018 roku). No i nie można zapominać o tej obyczajowej sferze „X-Men” – ich ponowne zjednoczenie sprzyjało kursowi ku swego rodzaju telenoweli. Iskry między Rogue i Gambitem, kuszenie Cyclopsa przez Psylocke, wewnętrzne dylematy Wolverine’a, który znów uświadomił sobie, że prawie nic nie wie o wielu fragmentach swojej przeszłości czy trauma Moiry McTaggart po zniszczeniu Wyspy Muir.


Jim Lee ilustruje to wszystko, będąc u szczytu swoich możliwości. To, co znajdziemy w „Legendach X-Men” jest po prostu obłędne. Lee korzystał z doświadczenia swego nieco starszego kolegi, Marka Silvestriego – widać inspiracje. Ale i tak styl Lee jest jednocześnie niepodrabialny i inspirujący całe rzesze następców. Bohaterowie są groźni, posągowi, muskularni, ubrani w kostiumy będące ich drugą skórą – mięśnie niemal eksplodują spod cienkiego materiału opiętego do granic możliwości i zdrowego rozsądku. Bohaterki emanują seksem za każdym razem, gdy tylko pojawiają się w kadrze – często bez żadnego logicznego uzasadnienia. „X-Men” jest komiksem, który moglibyśmy z angielska określić jako „art driven comic”, czyli taki, w którym najważniejsza jest grafika, a fabuła jest często pretekstowa. Dokładnie tak samo było w „Spider-Manie” Todda McFarlane’a.


Jesienią 1992 roku, od numeru dwunastego „X-Men”, Scotta Lobdella zastąpił Fabian Nicieza, autor wydawanego równolegle „X-Force”. Sferę graficzną przejął po Lee Art Thibert, aby potem oddać ją na dłuższy czas Andy’emu Kubertowi, rysownikowi, który inspirował się Jimem Lee bardzo mocno. Już w listopadzie rozpoczął się kolejny gigantyczny crossover w świecie mutantów, zwany „Pieśnią egzekutora” (wyjdzie już w grudniu nakładem Egmontu). Była to rozpaczliwa walka Marvela o czytelnika w czasach nadchodzącej zapaści rynku komiksowego. Bańka sprzedażowa dmuchana od końca lat osiemdziesiątych pękła. Jedną z przyczyn był swego rodzaju eksodus siedmiu najpopularniejszych twórców Marvela do swojego własnego, szanującego prawa do postaci i gwarantującego swobodę twórczą wydawnictwa Image. Jim Lee, Todd McFarlane, Mark Silvestri, Joe Valentino, Rob Liefeld, Erik Larsen i Whilce Portacio pokłócili się z Marvelem o prawa autorskie, wynagrodzenie i rzucili papierami. To tam powstały komiksy będące esencją lat dziewięćdziesiątych, a Jim Lee umocnił swą pozycję na rynku. Kiedyś o tym napiszę – tymczasem czekamy na „The X-Cutioner’s Song”.







Tytuł: Legendy X-Men. Jim Lee
Scenariusz: Chris Claremont, Jim Lee, John Byrne, Scott Lobdell, Howard Mackie
Rysunki: Jim Lee, Ron Wagner
Tłumaczenie: Dominik Szcześniak, Jakub Jankowski, Michał Toński, Arek Wróblewski
Tytuł oryginału: X-Men vol.2 1-11; Ghost Rider vol. 3 #26-27
Wydawnictwo: Mucha Comics
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: grudzień 2023
Rok wydania oryginału: 1991-1992
Liczba stron: 340
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 180 x 275
Wydanie: I
ISBN: 9788367571265

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz