niedziela, 12 stycznia 2025

Człowiek Cel

Nie można zawsze wygrywać


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Tom King znowu w najlepszej formie. Całkiem niedawno pisałem o jego noirowym kryminale z akcją osadzoną w przeszłości miasta Batmana („Gotham. Rok pierwszy”) a już przyszła pora na kolejną, równie znakomitą lekturę. „Człowiek cel” to kolejny czarny kryminał w uniwersum DC Comics i - podobnie jak opowieść o perypetiach Slama Bradleya - powinien kandydować do tytułu „Najlepszego komiksu 2024 roku”.

Kim jest „Człowiek cel”? Pierwszym bohaterem, na którego wołano „Human Target”, był Fred Venable z lat pięćdziesiątych – z czasów, kiedy to odesłano herosów Złotej Ery do lamusa, ale jeszcze nie wprowadzono tych z Ery Srebrnej. Drugim facetem o tym pseudonimie był Christopher Chance, debiutujący w „Action Comics” z grudnia 1972 roku, już w Erze Brązowej – i to ten zapisał się na stałe w historii DC Comics. Chance pojawiał się co jakiś czas w różnych komiksach wydawnictwa, a w 1999 roku dostał nawet swoją własną miniserię w ramach „DC Vertigo”. W roku 2021 postać Człowieka Celu postanowił przybliżyć czytelnikom sam Tom King i jak zwykle zrobił to w swoim stylu – w dwunastu odcinkach ze stronicami zaplanowanymi w stałym dziewięciokadrowym układzie. „The Human Target” ze scenariuszem Kinga i wspaniałymi rysunkami Grega Smallwooda wychodzi w ramach „DC Black Label” między styczniem 2022 i kwietniem 2023 roku.

czwartek, 9 stycznia 2025

Tango. Tom 2

Bo do tanga trzeba dwóch


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

„Tango” pisane i rysowane jest według ustalonego schematu. Dwóch kumpli, młodszy w okolicach trzydziestki i starszy po pięćdziesiątce – jak Mel Gibson i Danny Glover lub Eddie Murphy i Nick Nolte – w poszukiwaniu nie przygód, lecz chwili spokoju, ciągle owe przygody znajdują. Bijatyka, romans, strzelanina, pościg samochodowy – a wszystko to w południowoamerykańskich scenografiach. Fajne czytadło, możecie mi wierzyć.

Wydawnictwo Lost in Time dostarczyło właśnie drugi zbiorczy tom serii „Tango”, złożony podobnie jak pierwszy z trzech odcinków. Sytuacja jest jak zwykle prosta – czytałeś tom pierwszy, więc dokładnie wiesz co dostaniesz; nie czytałeś, to przeczytaj zanim weźmiesz się za drugi. John Cruz (młodszy) i Mario Borges (starszy) pod koniec pierwszego tomu ledwo wykaraskali się z kłopotów. John, czyli tytułowy Tango, okazuje się dawnym tajnym współpracownikiem D.E.A. żyjącym teraz poza prawem – jego dawny zwierzchnik, agent Reyes pracujący teraz dla Interpolu, wystawia Johna na przynętę i liczy na to, że złapie dzięki temu groźną szajkę bandytów. John i Mario przywłaszczają sobie trzydzieści milionów dolarów w gotówce i ruszają w głąb kontynentu - mając nadzieję, że pozostawią za sobą przeszłość i wszelkie związane z nią kłopoty. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość mają jednak wobec nich zupełnie inne plany.

wtorek, 7 stycznia 2025

RIP. Tom 6. Eugene. Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy

Gnida z konieczności


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Wydawnictwo „Non Stop Comics” kończy kolejną serię. Szósty tom „R.I.P.” zatytułowany jest dość wymownie – „Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy”. Tak, to był dobry komiks, oryginalny i – co ważne – wzywający do ponownego odczytu, właśnie teraz, kiedy mamy komplet.

Każdy z sześciu tomów przedstawia pewne wydarzenia z perspektywy innej postaci: pięciu facetów należy do nielegalnie działającej grupy rabusiów domów dopiero co zmarłych ludzi, a szósta kobieta jest barmanką w knajpie, do której przychodzą na kielicha po robocie. Wstrząsającą relację Fanette poznaliśmy w tomie piątym – teraz przyszła pora na najbardziej antypatycznego i gruboskórnego chama, jakiego wymyślił Gaet’s, autor scenariusza. Oto Eugene i jego spojrzenie na dobrze już nam znane wydarzenia.

niedziela, 5 stycznia 2025

Przygody Tintina. Tom 6

To już jest koniec


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

W szóstej dekadzie dwudziestego wieku Tintin przeżywał swe najwspanialsze przygody – włóczył się po Księżycu, walczył z tajnymi agentami Skrainy i handlarzami niewolników na Bliskim Wschodzie. Gdy rozpoczęły się lata sześćdziesiąte, Hergè był u szczytu sławy – dwa pierwsze odcinki omawianego dziś albumu okrzyknięte zostały arcydziełami, dwa kolejne „historiami niepotrzebnymi” a piąta, niedokończona, tworem symbolicznie zamykającym cykl. Przed nami ostatnie „Przygody Tintina”.

Gdy kończyły się lata pięćdziesiąte, końca dobiegało też małżeństwo Hergè’a. Autor Tintina, przeżywający co rusz załamania nerwowe i depresje, uwikłał się dodatkowo w romans z koleżanką z pracy, dla której postanowił zostawić żonę. Wszystko to w świetle przysłowiowych reflektorów, wszak Hergè był na świeczniku – „Przygody Tintina” dorobiły się krytycznych analiz literackich, szeregu słuchowisk radiowych, filmów aktorskich i oczywiście wielkiej rzeszy fanów. Gdzieś tam w oddali na południowym zachodzie majaczyły już cienie dwóch nieustraszonych Galów, ale na razie to młody belgijski poszukiwacz przygód rozdawał karty. Hergè, pomimo tak wydawać by się mogło korzystnego położenia, dręczony był nie tylko wyrzutami sumienia z powodu romansu, ale i „snami o białej pustce”. Dochodziła do tego bliżej nieuzasadniona chęć nawiązania ponownego kontaktu ze swym chińskim przyjacielem Zhangiem, który tak bardzo pomógł mu zrozumieć kulturę Państwa Środka podczas pisania „Błękitnego Lotosu” (patrz: tom drugi). Z tego wszystkiego powstał „Tintin w Tybecie”, odcinek najbardziej chyba rozpoznawany i powszechnie wychwalany pod niebiosa. Oczywiście słusznie.

środa, 1 stycznia 2025

X-Men. Saga Miotu

Perła z lamusa


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

X-Men na Nowy Rok? Czemu nie?! Mucha Comics uzupełnia te dzieje mutantów Marvela, które z różnych powodów nie są wydawane przez Egmont. Największe wydawnictwo komiksowe w Polsce postawiło na „Punkty Zwrotne” – cykl zbierający historie przełomowe (przynajmniej według twórców tegoż cyklu). Mucha z kolei wybiera rzeczy mniej oczywiste – jak dopiero co wydana „Saga Miotu” – co nie oznacza, że słabsze.

Najpopularniejszymi cyklami komiksowymi Marvela wśród fanów pragnących mieć jak najwięcej zeszytów z ulubionymi bohaterami (pomińmy kwestię jakości, skupmy się na kompletności) są oczywiście te sygnowane logiem „Epic Collection”. Egmont wydaje w ten sposób „Spider-Mana”, „Punishera” i „Wolverine’a”. „X-Men” też mają swoje „epickie kolekcje” – sięgają do samego początku, do pierwszego zeszytu „X-Men” Stana Lee i Jacka Kirby’ego z 1963 roku, a do tej pory za oceanem wyszło już siedemnaście zbiorów (ostatni, opatrzony numerem 10, dosłownie kilka dni temu). „X-Men. Saga Miotu” od Muchy to jest dokładnie „X-Men. Epic Collection” numer 9 – zbiera czternaście zeszytów „The Uncanny X-Men” (od 154 do 167, od lutego 1982 do marca 1983 roku), „X-Men Annual” numer 6 i jakąś ciekawostkę wydawniczą z początku 1983 roku, czyli „Special Edition X-Men”. Ale to odwzorowanie „jeden do jeden” jest jedynym (jak na razie) przypadkiem. Takie chociażby „Legendy X-Men” i zapowiedziany „Bishop’s Crossing” to autorskie kolekcje Muchy.

niedziela, 29 grudnia 2024

Czytało się w 2024

 

 

                                                           Rok 2024 w podsumowaniu.

Podsumowanie bloga po raz ósmy. Rozpisywał się nie będę, wszystko możecie znaleźć w linkowanych recenzjach. Ogólnie nadal bez zmian Książki / Komiksy w relacji 5 / 95.


  

A co było najlepsze w 2024 roku?

 Oceniam od 1 do 10, skrajnie subiektywnie oczywiście.

czwartek, 26 grudnia 2024

Lavondyss

Wszystko jest starsze, niż nam się wydaje

Wydawnictwo Terminus nie boi się wyzwań i dwa lata po niesamowitym „Lesie ożywionego mitu” wydaje „Lavondyss” – powieść nie będącą bezpośrednią kontynuacją „Lasu…”, lecz podejmującą poruszone tam wątki. Dlaczego „wyzwanie”? To nie są książki-bestsellery, to nie są łatwe lektury, to nie są projekty skazane na sukces. A „Lavondyss” stanowić będzie jeszcze większe czytelnicze wyzwanie niż jej poprzedniczka.

„Las ożywionego mitu” ustanowił pewne zasady uniwersum wymyślonego przez Roberta Holdstocka, a każda kolejna powieść dokłada nowe i modyfikuje stare reguły. Stephen Huxley i Harry Keeton zapuścili się głęboko w starożytny, magiczny Las Ryhope w brytyjskim Herefordshire i już go nie opuszczą. Kieszonkowy wszechświat lasu, rozrastający się i starzejący w miarę podążania w stronę jego środka, do tajemniczej, mitycznej krainy Lavondyss, znanej czasem jako Tír na n-Oc lub Avalon, pełen jest „mitotworów” („mythagos” w oryginale), urzeczywistnionych mitów, obrazów istniejących w jungowskiej zbiorowej nieświadomości ludzkiego gatunku. Zamek Camelot, Robin Hood, Jack in the Green i wszystkie inne celtyckie, starobrytyjskie (tak, pozostajemy w kręgu wierzeń i mitologii tego właśnie zakątka Europy) mity i legendy manifestują się nie tylko w swoich najbardziej rozpoznawalnych (bo popkulturowych) formach, lecz poprzez niezliczone iteracje, wciąż starsze i starsze, pamiętające czasy pierwszych ludzkich zorganizowanych społeczności epoki lodowcowej. Znane nam legendy powstały przecież ze swoich prototypów, pra-legend, opowieści szeptanych przy ognisku, a potem ich nadinterpretacji i niedopowiedzeń. Wyhodowane zostały za pomocą nieustannej, nieuniknionej i jedynej możliwej metodzie tłumaczenia i wyjaśniania zasad zastanej rzeczywistości w czasach przedhistorycznych. Metodzie nie opartej o żaden naukowy paradygmat, lecz impresje, symbole i irracjonalne wyobrażenia.