Kosmos jak plac zabaw
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Szortal i została tam pierwotnie zamieszczona.
Egmont regularnie funduje nam wycieczki w kosmos uniwersum Marvela. Na kolejną wybierzemy się ze „Strażnikami galaktyki” – drugi tom zaczyna się dokładnie tam, gdzie zakończył się pierwszy. Warto go sobie zatem odświeżyć, podobnie jak wydaną całkiem niedawno „Wojnę królów”. „Kosmos Marvela” to odwieczna telenowela – nie da się dołączyć w dowolnym momencie bez uprzedniego przygotowania.
„Anihilacja”, wielki event Marvela z 2006 i 2007 roku, dobiegł końca. Wszechświat ocalono, ale w „tkaninie czasoprzestrzeni” powstały dziury, w których, jak to zwykle bywa, czają się wielgachne, niemal boskie, potwory. „Strażnicy galaktyki” to drużyna, której zadaniem jest zapobieganie wszelkim zagrożeniom płynącym z tych zwyrodniałych, odkształconych miejsc. Peter „Star-Lord” Quill, Warlock, Drax, Rocket Raccoon, Groot, Gamora, Mantis oraz Phyla-Vell zwana „Quasarem” – oto obrońcy rzeczywistości. Nie mają doświadczenia, nie znają zasad ratowania wszechświata, czasem trochę narozrabiają, ale są pełni zapału i próbują uchronić kosmos przed rozpadem. Ich bazą jest Knowhere, czyli ucięta głowa Celestianina z zamontowanym teleportem – czyli idealne rozwiązanie logistyczne dla grupy, która powinna szybko zjawić się tam, gdzie powstaje zagrożenie.