niedziela, 20 października 2024

Legendy X-Men. Jim Lee

Złota (a właściwie niebieska) era


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Mucha wydała „Legendy X-Men. Jim Lee” już w grudniu 2023 roku, ale wypada je omówić dopiero teraz, po ostatnich „Punktach zwrotnych” Egmontu. To w nich, podczas „Planu X-Terminacji”, Jim Lee został na pewien czas etatowym rysownikiem „The Uncanny X-Men” i przyczynił się do wzrostu popularności tejże serii. Jednak to, co zrobił niemal rok później, w październiku 1991 roku, przeszło najśmielsze oczekiwania – wydawnictwa, rynku i czytelników.

Crossover „X-Tinction Agenda” zakończył się w styczniu 1991 roku. Podczas ośmiu miesięcy mających miejsce między tymi wydarzeniami a fabułą omawianego dziś albumu działo się tak wiele, że materiału starczyłoby na kolejny, potężny tom. Najlepszym źródłem informacji po polsku o tym okresie są komiksy „X-Men” z czasów TM-Semic – odcinki od 6/94 do 12/94. W styczniu 1995 roku słynne wydawnictwo ruszyło właśnie z materiałem z dzisiejszych „Legend X-Men”. Zanim jednak się tym zajmiemy, warto w skrócie przybliżyć owe miesiące – są to historie nie tylko ciekawe, ale i istotne fabularnie.

czwartek, 17 października 2024

Źli ludzie

Biały kruk

Artykuł należy do cyklu XX lat Biblioteki grozy wydawnictwa C&T”. Odcinek szósty.

Zanim „Biblioteka grozy” wydawnictwa C&T ograniczyła się tylko do klasycznych, często ponad stuletnich, opowiadań, pojawiła się w niej powieść z początku dwudziestego pierwszego wieku. John Connolly, znany już wcześniej z „Nokturnów”, zaprosił na pełną grozy i przemocy podróż do stanu Maine.

Niedaleko Portland, w odległości dwóch, może trzech godzin promem, leży Dutch Island, wyspa o długości pięciu i szerokości dwóch mil. Mieszka tam niewielka społeczność strzeżona przez dwóch, może trzech policjantów, z których na stałe na wyspie mieszka tylko jeden. Oto Joe Dupree, zwany „Melancholijnym Joem” lub „Olbrzymem” z powodu swego nie tyle imponującego, co nienormalnego wzrostu. Dutch Island ma swą własną, tajemną nazwę – „Sanctuarium”, a także jedno równie tajemnicze miejsce zwane… Miejscem. Tam właśnie w 1693 roku doszło do całkowitej zagłady wioski kolonistów – wypędzony wcześniej z osady zwyrodnialec powrócił z bandą wyrzutków i zgwałcił oraz wymordował wszystkich mieszkańców. Teraz, dokładnie po trzystu dziesięciu latach od masakry, wśród wyspiarzy nadal krąży legenda o złowrogiej, nadnaturalnej mocy drzemiącej na Sanctuarium. Czy owa legenda ma związek z przerażającą historią Miejsca? Ile w niej prawdy?

niedziela, 13 października 2024

Sir Edward Grey. Łowca czarownic. Tom 1

W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Zasoby uniwersum „Hellboya”, wymyślonego przez Mike’a Mignolę i rozbudowywanego przez całą rzeszę artystów, wydają się niewyczerpane. Tym razem przeniesiemy się w czasie do drugiej połowy dziewiętnastego wieku, gdzie towarzyszyć będziemy pewnemu agentowi korony brytyjskiej w polowaniu na wiedźmy i rozwiązywaniu kryminalnych zagadek z okultystycznymi, nadnaturalnymi elementami.

Mike Mignola wspominał już o niejakim sir Edwardzie Greyu zarówno w „Hellboyu”, jak i „B.B.P.O.”. Pomysł na tę postać jest konsekwencją uwielbienia starych opowieści z końca epoki wiktoriańskiej o tak zwanych „okultystycznych detektywach”. Kilka nazwisk z tych wymienianych w przedmowie do pierwszego tomu „Sir Edward Grey. Łowca czarownic” możemy kojarzyć z „Biblioteki grozy” wydawnictwa C&T – jak chociażby John Silence i Thomas Carnacki (tego najsłynniejszego, bardzo „popowego” Abrahama Van Helsinga trudno nie znać). Mignola uwielbia popkulturową estetykę dziewiętnastego wieku, a że Hellboya umieścił we współczesności – Edward Grey stał się po prostu świetnym dodatkiem do uniwersum.

czwartek, 10 października 2024

Potwór z bagien. Zielone piekło

Potop ostateczny


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.


Dobrze, że w „DC Black Label” coraz częściej pojawiają się historie nie związane z Batmanem. Uwielbiamy mrocznego rycerza – to nie ulega wątpliwości. Ale DC Comics to nie tylko Gotham albo ogólnie pojęta superbohaterszczyzna. To również przepastne bagna na amerykańskim odludziu, w których Len Wein i Bernie Wrightson powołali do życia jedną z najsłynniejszych postaci magicznego zakątka uniwersum. Oto opowieść z alternatywnej przyszłości świata, w której zielone monstrum może być ostatnią nadzieją ludzkości.

„Potwór z bagien. Zielone piekło” to trzyczęściowa, alternatywna (jak na „DC Black Label” przystało), opowieść z przyszłości uniwersum DC Comics. Przyszłości, która nie musi się oczywiście ziścić – podobnie jak wszystkie inne postapokaliptyczne wizje popkultury. Ta omawiana dzisiaj, autorstwa Jeffa Lemire’a (scenariusz) i Douga Mahnke (rysunki), przypomina nieco film „Waterworld” z 1995 roku – ale jest o wiele bardziej psychodeliczna i przerażająca. Ziemia zalana jest wodą, dokładnie tak, jak przekazuje to Biblia – tylko jedna góra (w sumie może być ich więcej, nie wiadomo) wystaje ponad powierzchnię wody. Na jej pomniejszających się z roku na rok zboczach żyje prawdopodobnie ostatnia ludzka społeczność – skazana na zagładę z powodu systematycznie podnoszącego się poziomu wody. Nękana przez bezlitosnych piratów, zgłaszających się po coroczny trybut, próbuje odnaleźć sens swej egzystencji i choćby mały promyk nadziei na lepsze jutro.

niedziela, 6 października 2024

Przygody Tintina. Tom 5

Lata pięćdziesiąte


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Czytamy „Przygody Tintina” po raz piąty i przedostatni. Jak zwykle mamy cztery albumy w wydaniu zbiorczym – są lata pięćdziesiąte, słońce wyszło zza czarnych chmur lat czterdziestych i napawa optymizmem. Tintin i jego kompania znów ruszają ku przygodzie.

Hergè pracował w słynnym magazynie „Tintin” od samego początku – od września 1946 roku. Pod koniec lat czterdziestych pracy było tak dużo, że zaczął potrzebować pomocy. Dlatego w 1950 roku, wraz z najbliższymi współpracownikami założył małą spółkę o nazwie „Studio Hergè” i zasiadł na fotelu prezesa. „Studio Hergè” pozostawało oczywiście w ścisłej współpracy z „Tintinem” – Hergè et consortes zapewnili sobie ochronę praw autorskich, wyższe wynagrodzenie i prestiż. Hergè nie zajmował się już wszystkim – delegował obowiązki i trudno jednoznacznie ustalić za które elementy komiksu odpowiadał bezpośrednio. Możemy być pewni, że na pewno za pomysły na główną linię fabularną – kolejna dwuczęściowa opowieść („Kierunek Księżyc” z 1953 i „Spacer po Księżycu” z 1954 roku) o przygodach naszych dzielnych bohaterów miała zawieść ich na powierzchnię ziemskiego satelity.

czwartek, 3 października 2024

Loki. Agent Asgardu

Panta rhei


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Loki. Zbyt dużo komiksów z tym (anty)herosem w Polsce nie wydano, prawda? Komiksowemu pierwowzorowi oczywiście bardzo daleko pod względem popularności do filmowej kreacji Toma Hiddlestona – hype na Boga Psot pojawił się tak właściwie dopiero w 2011 roku, po premierze „Thora”. W tym roku wyszła nawet krótka, limitowana seria „Loki” (vol. 2). My przesuwamy się o trzy lata w przód i zabieramy się za kolejną – przed nami „Loki. Agent Asgardu”.

Końcówka 2013 roku obfitowała w wiele wielkich wydarzeń w Marvelu. Grudniowy start kolejnej inicjatywy mającej na celu jakiś kolejny reboot/restart uniwersum (choć nie tak drastyczny, jak te w DC Comics z 1986 i 2011 roku), czyli „All-New Marvel NOW!”, wprowadził sporo zamieszania. Kolejna seria z podstępnym tricksterem zadebiutowała w lutym 2014 i liczyła siedemnaście odcinków – wszystkie znajdziemy w omawianym dziś wydaniu zbiorczym Egmontu. Pisze rozpędzający się dopiero wtedy Al Ewing, którego znamy w Polsce z późniejszych dokonań – niezłego „Znajdujemy ich, gdy są już martwi” i genialnego „Nieśmiertelnego Hulka”. Niemal wszystkie odcinki rysuje mniej znany, ale całkiem dobry Lee Garbett, a w dwóch epizodach zastępuje go Jorge Coelho.

wtorek, 1 października 2024

Neptun

Leo Forever


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Science fiction w wykonaniu Leo, czyli Luiza Eduardo de Oliveiry, można lubić bezkrytycznie (bo przecież fajne) albo wytykać mu (ciągle te same) wady, choć ostatecznie i tak czytać z zainteresowaniem. Ja dotychczas zawsze robiłem to drugie – mimo iż dobrze wiedziałem, na co się piszę, siadając do lektury kolejnego tomu. Dziś już tak narzekać nie będę – choć nie dlatego, że Leo cokolwiek zmienił w swoim sposobie na komiks.

Nic nie zmienił. Kolejna (nie ostatnia) wyprawa do „Światów Aldebarana” jest krótsza niż zwykle – bo tylko dwuodcinkowa. Krótsza również pod względem dystansu – „Neptun”, którego obydwa odcinki wydano w 2022 roku, zabiera nas nie do odległej galaktyki, lecz „tylko” na krańce naszego Układu Słonecznego. To właśnie tam nieopodal Neptuna pojawił się gigantyczny, naprawdę oszałamiający rozmiarami, obcy statek kosmiczny. Nie można nawiązać z nim żadnego kontaktu – podobnie jak z wysłanym przez niego jakiś czas wcześniej małym latającym spodkiem, który dotarł w okolice orbity okołoziemskiej. Mamy rok 2203 – ludzkość świadoma jest obecności obcych ras w kosmosie, sama zresztą skolonizowała odległe planety. Teraz wszystko wskazuje na to, że jakaś inna, bliżej niezidentyfikowana cywilizacja obrała sobie za cel naszą planetę. Statek-olbrzym powoli zbliża się do Ziemi.