Fantasy w Providence
Artykuł należy do cyklu „XX lat Biblioteki grozy wydawnictwa C&T”. Odcinek siedemnasty.
Całkiem niedawno pisałem o najdłuższym tekście Howarda Phillipsa Lovecrafta – „Przypadku Charlesa Dextera Warda” z 1927 roku. Lovecraft miał chyba wtedy wyjątkową wenę i chęć do tworzenia dłuższych utworów. Z tego samego roku pochodzi bowiem „The Dream-Quest of Unknown Kadath” wydane w Polsce kilkukrotnie jako „W poszukiwaniu nieznanego Kadath” i jednokrotnie jako „Ku nieznanemu Kadath śniąca się wędrówka”.
Nas interesuje dziś oczywiście wersja w tłumaczeniu Violetty Dobosz z 2014 roku, wydana w cyklu „Biblioteka grozy” toruńskiego wydawnictwa C&T. Osobiście jestem zdeklarowanym fanbojem przekładów Macieja Płazy. Jego „Ku nieznanemu Kadath…” ze zbioru „Przyszła na Sarnath zagłada” jest moim zdaniem ostatecznym tłumaczeniem tego tekstu na język polski. I już więcej nie trzeba, naprawdę dacie spokój. Ale nieco wcześniejszy przekład pani Dobosz jest całkiem niezły, czyta się naprawdę dobrze a przygodnego czytelnika powstrzymać może tylko sama specyfika tekstu i „Lovecraft jako taki”.
„W poszukiwaniu nieznanego Kadath” jest trzecim tekstem, w którym pojawia się alter ego Samotnika z Providence, czyli Randolph Carter. W 1919 zadebiutował w „Zeznaniach Randolpha Cartera”, gdzie o mało nie stracił zmysłów podczas poszukiwań swego kolegi zaginionego na cmentarzu. Potem, właściwie anonimowo, pojawił się w „Nienazwanym” w 1923 i znów na jakimś opuszczonym cmentarzysku został zmuszony do stawienia czoła bliżej nieokreślonej nadludzkiej mocy. Carter był antykwariuszem, nieśmiałym człowiekiem, niedocenionym pisarzem i wrażliwcem – tak chyba też widział samego siebie Lovecraft. Omawiana dziś nowelka jest trzecia, choć pod względem chronologii wydarzeń pierwsza. Randolph ma około dwadzieścia lat i doświadcza pierwszych, niesamowitych i niewytłumaczalnych wydarzeń swojego życia.
W snach, z których regularnie wybudza się w najmniej odpowiednim momencie, widzi oszałamiające, połyskujące złotem miasto – Kadath, leżące gdzieś w Krainie Snów na lodowym pustkowiu Leng. Lovecraft nigdy nie tłumaczył czym jest w zasadzie Kraina Snów, ani w jaki sposób Carter przechodził do niej ot tak, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem (zasypiał po prostu? zażywał jakieś środki psychoaktywne? wchodził do magicznej szafy?). W sumie nieważne. Randolph Carter rusza pewnego dnia w podróż przez magiczną krainę, pełną nienaturalnie wyglądających lasów, odbierających zmysły cyklopowych miast, onirycznych przestrzeni i przerażających, mrocznych pustkowi. Napotyka fantastyczne stworzenia – ghule (jednym z nich stał się malarz Pickman ze znanego opowiadania), „gugi”, „zugi”, diabły w turbanach, inteligentne koty (z Ultharu oczywiście), czy wreszcie przerażającego kapłana w żółtej masce. Lovecraft zasypuje nas nazwami masywów górskich, rzek, miast i równin – jakby wymyślał je na poczekaniu i pod wpływem chwili. Jednym z najważniejszych jest piękne i majestatyczne miasto Celephaïs z opowiadania o tym samym tytule, którym włada Kuranes, kolejny po Pickmanie i Carterze człowiek uwięziony z własnej woli w Krainie Snów. No i wreszcie samo Kadath, jedno z najbardziej tajemniczych i niepokojących miejsc wymyślonych przez Lovecrafta – czy istniało tylko w owej krainie? A może Kadath to bluźniercze i cyklopowe ruiny, których przerażający widok roztaczał się za Górami Szaleństwa?
Nie jest to w zasadzie istotne. Lovecraft nie wymyślił Krainy Snów za jednym zamachem – jej idea wzrastała powoli, objawiała się w najróżniejszych opowiadaniach autora, aż w końcu w omawianym dziś tekście przybrała ostateczną postać. Według znawców Lovecraft inspirował się tu głównie twórczością Lorda Dunsany’ego (nie znam, nie czytałem – jeszcze). To miało być właśnie takie fantasy raczej niż horror, choć zdecydowanie bliżej mu do mrocznego „sword and sorcery” spod znaku Roberta E. Howarda, niż późniejszego o dekadę „Hobbita” Tolkiena. Nie czyta się tego łatwo – nie ma tu rozdziałów ani dialogów. Jest długa jednostajna tyrada trzecioosobowego, wszechwiedzącego narratora śledzącego Randolpha Cartera krok w krok w trakcie jego podróży.
„W poszukiwaniu nieznanego Kadath”, podobnie zresztą jak i inne opowiadania nawiązujące do Krainy Snów (to głównie z nich składa się vesperowski zbiór „Przyszła na Sarnath zagłada”), jest nieco innym tekstem niż te, które zazwyczaj przychodzą na myśl jako pierwsze, gdy myślimy o Lovecrafcie (te z kolei znajdziemy przede wszystkim w „Zgrozie w Dunwich i innych przerażających opowieściach” – też od Vesper). Są tu oczywiście nienazwane byty, bluźniercze kształty i ślady cywilizacji starszych niż homo sapiens (jest nawet najpotężniejszy byt w panteonie Lovecrafta – sam Azathoth, ślepy bóg-idiota) ale zdecydowanie więcej tu nostalgii, zadumy, niewypowiedzianego wprost smutku i melancholii. Już sam Kuranes, władca Celephaïs, podpowiada nam jak czytać „The Dream-Quest of Unknown Kadath”, jak interpretować ten ciąg niesamowitych zdarzeń. A samo zakończenie nowelki potwierdza tylko tę ideę. Najpiękniejszym i najlepszym miejscem do życia jest po prostu własny dom, ten który pamiętamy z dzieciństwa i który chcemy odtworzyć w dorosłym życiu. Piękno ukształtowane jest przez wspomnienia – ta wyidealizowana wizja jest obiektywnie nieprawdziwa, ale subiektywnie najprawdziwsza i jedyna.
Randolph Carter powrócił potem jeszcze w czterech opowiadaniach – „Srebrny klucz”, „Przypadek Charlesa Dextera Warda” (choć tylko wspomniany przez doktora Willetta), „Poprzez bramę srebrnego klucza” i „Z bezmiaru eonów” (choć w tajnej tożsamości). To ostatnie opowiadanie, napisane we współpracy Lovecrafta z kolejną korespondencyjną „uczennicą” Hazel Heald, znajdziemy w „Koszmarach”, zbiorze wydanym również w „Bibliotece grozy”. Do tego też w końcu dojdę.
Tytuł: W poszukiwaniu nieznanego Kadath
Autor: Howard Philips Lovecraft
Tłumaczenie: Violetta Dobosz
Tytuł oryginału: The Dream-Quest of Unknown Kadath
Wydawnictwo: C & T
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 130
Wydanie: I
ISBN: 9788374703017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz