Nie wzywaj niczego, czego byś poskromić nie umiał
Artykuł należy do cyklu „XX lat Biblioteki grozy wydawnictwa C&T”. Odcinek jedenasty.
Sentencja z tytułu recenzji powinna być przestrogą dla każdego bohatera lovecraftowskich opowiadań. Niestety, mało który by się nią przejął – a już na pewno nie Charles Dexter Ward, którego „Przypadek…” jest jedenastym tomem cyklu „Biblioteka grozy” wydawnictwa C&T. Przed nami najdłuższa i (moim skromnym zdaniem) jedna z najlepszych opowieści, jakie kiedykolwiek napisał Samotnik z Providence – nawet nie opowiadanie, lecz ponad stustronicowa nowela.
„The Case of Charles Dexter Ward” nie został wydany za życia pisarza – ukazał się dopiero w latach czterdziestych, w odcinkach antologii „Weird Tales” a potem w całości w kolekcji „Beyond the Wall of Sleep”. W Polsce doczekał się siedmiu wydań w różnych przekładach – my czytamy oczywiście to piąte, z 2012 roku w tłumaczeniu Katarzyny Bogiel. Akcja noweli toczy się mniej więcej sto lat temu, w czasach współczesnych Lovecraftowi. Charles Dexter Ward był pacjentem zakładu dla obłąkanych nieopodal Providence – odesłany tam przez przerażonego i zatroskanego ojca znika pewnego dnia bez śladu z zamkniętej celi, a jedynym milczącym świadkiem tych wydarzeń jest doktor Marinus Bicknell Willett. Charles, wielki miłośnik historii i „antykwarysta” od małego, znalazł pewnego dnia zapiski niejakiego Josepha Curwena, człowieka owianego złą sławą i podejrzewanego o konszachty z nieczystymi siłami. Ten żyjący sto pięćdziesiąt lat wcześniej odludek, wielce tajemniczy przybysz z Salem ogarniętego szaleństwem polowania na czarownice, okazał się dodatkowo przodkiem Charlesa Dextera Warda sprzed kilku pokoleń. Czy przerażające odkrycia tytułowego bohatera, rzucające nowe światło (a może raczej mrok) na to, co powszechnie określanym znaną nam „rzeczywistością”, przyczyniły się do jego szaleństwa a potem zniknięcia? Może sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana niż nam się wydaje na pierwszy rzut oka?
Lovecraft napisał niemalże historię detektywistyczną. Jej bardzo duże rozmiary, jak na standardy tegoż twórcy, a także niezwykła pieczołowitość z jaką autor relacjonuje wydarzenia, wskazują na duży nakład pracy oraz ambicję. Może dlatego Lovecraft ostatecznie nie doprowadził do jej wydania, bardzo niezadowolony z jej ostatecznego kształtu. Ja jednak znajduję „Przypadek Charlesa Dextera Warda” jednym z najlepszych dzieł autora – mamy zawiązanie intrygi i rozstawienie figur na szachownicy, podróż w czasie do połowy osiemnastego wieku i obfitą w przerażające wypadki relację z ostatnich dni Josepha Curwena, a następnie narastającą obsesję Charlesa Dextera Warda na punkcie swego przodka. Wszystko relacjonowane jest z punktu widzenia zdecydowanie niewszechwiedzącego narratora trzecioosobowego – coraz bardziej załamanych (ale nie interweniujących) rodziców Charlesa oraz wspomnianego już doktora rodziny Wardów, czyli pana Willetta. To Willett staje się ostatecznie naszym przewodnikiem po naprawdę odrażających i makabrycznych wydarzeniach, jakie miały miejsce w owym czasie w Providence. I to on okazuje się potem jednym z tych lovecraftowskich protagonistów, którzy w zetknięciu z absolutnym kosmicznym horrorem nie traci kompletnie zmysłów, lecz przedsiębierze wyjątkowo zdecydowane i racjonalne kroki.
Lovecraft to nie Artur Conan Doyle, a już na pewno nie Agata Christie. Odkrywanie przed czytelnikiem elementów wielkiej, niewidocznej z początku całości nie jest zbyt wysublimowane – czytając jego zawiłą narrację bardzo uważnie, dość łatwo możemy rozszyfrować całą zagadkę z dużym wyprzedzeniem. Omawiana dziś mini-powieść pochodzi z okresu największej płodności pisarskiej Lovecrafta – w tym samym czasie powstawały inne jego najlepsze i najsłynniejsze dzieła. Nie skupiajmy się zatem może na detektywistycznej stronie „Przypadku…”, zwróćmy może lepiej uwagę na to, że mamy do czynienia z Lovecraftem w dużej, dla niektórych może zbyt trudnej do przełknięcia, pigułce. To tu po raz pierwszy przywołane jest imię jednej z najpotężniejszych istot lovecraftowskiego panteonu – oto Yog-Sothoth, straszliwy byt spoza naszego świata. Znajdziemy tu również alchemię, bluźnierczy „Necronomicon”, nekromancję, nieludzkie eksperymenty, rozkopywanie grobów, a nade wszystko pewien kluczowy motyw przewijający się przez całą twórczość Samotnika z Providence. Jaki?
W moim krótkim opracowaniu na temat całej literatury Lovecrafta, zwracałem uwagę między innymi na to, że według autora uporczywe dążenie do zdobycia jak największej racjonalnej wiedzy wcale nie musi być remedium na nasze irracjonalne lęki wobec rzeczywistości. Tylko człowiek obdarzony odpowiednio dużą wiedzą zdaje sobie bowiem sprawę z tego, jak wielkie są pokłady jego własnej ignorancji i jak bardzo się one powiększą z każdym nowo zdobytym obszarem poznania. Ba, wiedza u Lovecrafta niechybnie prowadzi do szaleństwa, grzebanie w zapomnianych i starych tajemnicach odbiera zmysły. „Nie wzywaj niczego, czego byś poskromić nie umiał!” – to ostrzeżenie, powtarzane jak mantra, nie chroni jednak Charlesa Dextera Warda przed upadkiem. „Wydobyłem na światło dzienne ohydną potworność, lecz zrobiłem to dla wiedzy” – tłumaczy się Willettowi Ward w jednym ze swoich listów. Jest przerażony, świadomy swego występku, ale już skazany na potępienie. Wiedza sprowadza zresztą zgubę nie tylko na tytułowego bohatera – Joseph Curwen, jego pomagierzy i ofiary to również, w pierwszej kolejności męczennicy na ołtarzu wiedzy i poznania.
Znajdziemy w tekście idealne podsumowanie: „Trudno wyjaśnić, w jaki sposób jeden jedyny widok namacalnego obiektu o mierzalnych wymiarach mógł tak bardzo wstrząsnąć człowiekiem i go zmienić; możemy tylko powiedzieć, że w pewnych zarysach i bytach tkwi potęga symboliki i sugestii, która wywiera straszliwy efekt na perspektywę wrażliwego myśliciela i podszeptuje okropne aluzje ukrytych kosmicznych wątków i nienazywalnych rzeczywistości kryjących się za obronnymi iluzjami zwykłego widzenia”. Oto filozofia poznania Lovecrafta w mocnym koncentracie. A ten sam fragment w przekładzie Macieja Płazy w Vesperowskim zbiorze „Zgroza w Dunwich” jest jeszcze lepszy.
Dlaczego wspominam tu o wydawnictwie konkurencyjnym dla C&T i zbiorze wydanym również w 2012 roku, niemal równocześnie z omawianą dziś książką? Ślijcie na mnie gromy zatwardziali ortodoksi wcześniejszych polskich tłumaczeń Lovecrafta, złóżcie mnie w ofierze na bagnach Innsmouth – nie ma lepszego przekładu niż ten Płazy, koniec, kropka. Praca pani Katarzyny Bogiel jest świetna oczywiście, czyta się to bardzo dobrze – ale dopóki nie sięgnie się po zbioru od Vespera. Muszę być tu po prostu uczciwy i tyle.
Tytuł: Przypadek Charlesa Dextera Warda
Autor: Howard Philips Lovecraft
Tłumaczenie: Katarzyna Bogiel
Tytuł oryginału: The Case of Charles Dexter Ward
Wydawnictwo: C & T
Rok wydania: 2012
Liczba stron:
Wydanie: I
ISBN: 9788374702652
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz