W stronę światła
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Tak się jakoś złożyło, że w krótkim czasie ukazały się dwa komiksy z akcją osadzoną w starożytnej Szkocji, gdzie Piktowie stawiają opór rzymskim legionom. Różnica między nimi jest jednak diametralna – co możemy poczytywać tylko na plus.
Jednym z nich jest mroczny, oniryczny i bardzo mało rozrywkowy „Brigantus” Huppenów. Rysuje słynny Hermann (najbardziej znany chyba z „Jeremiaha”), pisze jego syn Yves H. (ukrywający swe nazwisko, podobnie jak wielu innych twórców popkultury unikający skojarzeń z o wiele słynniejszym rodzicielem). Akcja pierwszego tomu „Brigantusa” (drugi dopiero się pisze/rysuje) dzieje się w 84 roku naszej ery. Odział rzymskich legionistów przemierza ziemie dzikich Piktów i zbiera haracz w położonych tam wioskach. Rzymianie zostają rozbici przez rozwścieczonych tubylców i muszą odnaleźć drogę powrotną do swego obozu – a ta wiedzie przez dziką, koszmarną i spowitą mrokiem ziemię.
Jednym z członków oddziału jest Meloniusz Brigantus, dwumetrowy, garbaty siłacz mocno odbiegający wizualnie od standardów legionisty. Wołają na niego „Pikt” – jest w końcu odmieńcem, małomównym brutalem i chyba lekko opóźnionym analfabetą. Dzika bestia, machina wojenna – człowiek znający tylko ból, przemoc, szczęk żelaza i krzyki przerażenia. I to głównie z jego perspektywy poznajemy całą opowieść.
Historia jest banalna, nie ona jednak jest tu najważniejsza. „Brigantus” jest opowieścią o nietolerancji, uprzedzeniu, ksenofobii i lęku przed wszystkim, co inne. I o rzeczywistości, która wszystkie ludzkie wartości czyni zupełnie nieistotnymi i nadaje im status wytworów ludzkiego umysłu. Świat Huppenów jest zatem skrajnie nihilistyczny i pełen pesymizmu. Taka jego konstrukcja usprawiedliwia niejako postępowanie legionistów, ale jednocześnie każdy przejaw ludzkich odruchów – współczucia, zaufania, bezinteresowności – czyni wyjątkowo cennym i godnym najwyższej uwagi. Jest jak u Cormaca McCarthy’ego – człowiek jest takim samym elementem przyrody jak zwierzęta czy rośliny. Jest nieodróżnialnym od reszty składnikiem szumu w tle, tylko przez przypadek obdarzonym świadomością, czyli dość uciążliwym balastem. Piktowie są żywiołem, siłami natury, kłębowiskiem pomalowanych kończyn najeżonym włóczniami i toporami. A sama scenografia jest wyjęta prosto z koszmarnego snu, pełna mroku i przejaśniana tylko sporadycznymi refleksami światła. Podróż w jego stronę wydaje się być jedyną możliwą. Tylko że przez większość czasu go brakuje.
Legioniści są jak oddział majora Dutcha z „Predatora” przemierzający Amazonię albo hobbici wędrujący przez Mordor. Wielką rolę odgrywa tu specyficzna grafika Hermanna – pozbawiona szczegółów, spowita mgłą i ciemnością i tylko pozornie niedbała. Poszczególne sceny niejako materializują się przed naszymi oczyma, wyłaniają z kłębów dymu i sprawiają wrażenie sennych majaków. Nie jest to estetyka, która każdemu przypadnie do gustu – odrealniona, fantasmagoryczna, ale wyraźnie deklarująca, że nie ma w niej nic nadprzyrodzonego. Bardzo nieprzyjazna.
Całkiem niedawno pisałem o „Cieniach z Thule”, wspominanym już na początku recenzji drugim komiksie o Rzymianach walczących z Piktami. „Cienie…” są łagodniejsze, bardziej standardowe, jeśli chodzi o środki przekazu i zdecydowanie prostsze w odbiorze. Dobrze, że wyszły w tym samym czasie co „Brigantus” – fajnie ze sobą kontrastują. Fantastyka przekazywana w sposób realistyczny kontra realizm w sposób deliryczny.
Tytuł: Brigantus. Tom 1. Wygnaniec
Scenariusz: Yves H.
Rysunki: Hermann
Tłumaczenie: Jakub Syty
Tytuł oryginału: Brigantus. Tome 1. Banni
Wydawnictwo: Elemental
Wydawca oryginału: Le Lombard
Data wydania: marzec 2024
Liczba stron: 56
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 215 x 290
Wydanie: I
ISBN: 9788396912565
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz