niedziela, 10 grudnia 2023

X-Men. Punkty zwrotne. Inferno

Dwie królowe i mnóstwo pionków


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Mutanci Marvela pożegnali lata osiemdziesiąte z hukiem. Może dlatego, żeby przygotować czytelników na nadchodzącą nową dekadę. Była ona przecież jednym nieprzerwanym pokazem fajerwerków i to nie tylko w seriach z przygodami X-Men. Zanim jednak przyjdzie pora na te lekko przeszarżowane fabularnie i graficznie komiksy, musimy doświadczyć „Inferna”.

W ostatnim tomie „X-Men. Punkty zwrotne” doszło do tytułowego upadku mutantów. Określenie trochę na wyrost, bo przecież nic aż tak definitywnego się tam nie wydarzyło. Trzy grupy mutantów walczyły niezależnie od siebie z trzema różnymi, potężnymi przeciwnikami. New Mutants i X-Factor wyszli z tego w miarę obronną ręką, ale X-Men dostali naprawdę porządnego łupnia. Dla ludzkości są martwi, a tak naprawdę ukrywają się na jakimś australijskim odludziu i nadal walczą ze złem. Nie do końca z powołania, ale dlatego, że owo zło uderza w nich zawsze mocniej niż w całą resztę świata. Rok 1988 był przygotowaniem gruntu pod wspomniane „Inferno”, kolejne wielkie, przełomowe wydarzenie w świecie mutantów Marvela. A główne role odegrały w nim dwie kobiety – Madelyne Pryor, żona Scotta „Cyclopsa” Summersa oraz Illyana Rasputin, siostra Colossusa.


Zanim przejdę dalej, mała dygresja. Namawiam oczywiście do przeczytania przedmowy najnowszych „Punktów zwrotnych”, ale tylko osoby znające dwa poprzednie, czyli „Masakrę mutantów” i „Upadek mutantów”. Pozostali czytelnicy powinni najpierw przeczytać te dwa tomy, bo inaczej będą mieli poważne problemy z przyswojeniem fabuły „Inferna”. Jest ono bowiem kolejnym wielkim wycinkiem Marvelowskiej telenoweli o mutantach, do której bardzo trudno wejść z marszu. Przedmowa przedstawia pobieżnie postacie Madelyne i Illyany, a także zdawkowo opisuje wydarzenia, jakie miały miejsce w X-komiksach między kwietniem a październikiem 1988 roku. Zaraz potem rozpoczyna się właśnie „Inferno” i trwa mniej więcej do kwietnia 1989, przewijając się (znowu) przez trzy serie – „Uncanny X-Men”, „The New Mutants” i „X-Factor”, plus nowo powstałą „X-Terminators”.


Illyana Rasputin, członkini New Mutants i władczyni piekielnego wymiaru zwanego Limbo, przestaje się interesować swoim królestwem tylko na chwilę, a już dochodzi tam do rebelii. Potężny demon S’ym podburza pomniejsze diabły do buntu i wysyła swego sługusa, niemal tak samo potężnego N’Astirha, aby ten przygotował inwazję na Ziemię. Nasza planeta ma zostać przemieniona na obraz i podobieństwo piekielnych otchłani. Epicentrum zmasowanego ataku demonów znajduje się, jak to zwykle w komiksach Marvela bywa, w Nowym Jorku. Ludzie przemieniają się w jakieś humanoidalne stwory, windy pożerają pasażerów, hydranty atakują przechodniów, skrzynki pocztowe odgryzają palce, a Empire State Building zaczyna rosnąć i przypominać wieżę Saurona z „Władcy pierścieni”. S’ym nie wie, że N’Astirh ma swoje własne diaboliczne (a jakże by inne) plany, niekoniecznie zbieżne z zamiarami przełożonego.


Mutanci Marvela mają w tym czasie tak dużo swoich kłopotów, że nowe są im zupełnie niepotrzebne. Członkowie X-Factor, pogodzeni ze śmiercią kolegów z X-Men, układają sobie życie na nowo. Nadal największym zagrożeniem jest grupa Marauders odpowiedzialna za „Masakrę mutantów”, dowodzona przez potężnego mutanta o pseudonimie Mr. Sinister. Cyclops i dopiero co przywrócona do życia Jean Grey ruszają na poszukiwania zaginionego syna Cyclopsa, postaci niebywale istotnej w uniwersum mutantów lat dziewięćdziesiątych. New Mutants próbują ocalić duszę Illyany – dziewczyna zmienia się pod wpływem czarnej magii Limbo w przerażającą istotę zwaną Darkchilde. A ukrywający się przed światem X-Men znajdują w swych szeregach zdrajczynię – wspomniana już Madelyne Pryor wejdzie w sojusz z N’Astirhem i będzie chciała zemścić się na wszystkich jej dotychczasowych kolegach, ze szczególnym wskazaniem na swojego męża Cyclopsa.


Osoby orientujące się w historii mutantów Marvela wiedzą, że mamy do czynienia z prawdziwie przełomowym okresem w ich dziejach. Awantura z Mr. Sinisterem, Madelyne Pryor alias „Królową goblinów”, Illyaną alias „Darkchilde” oraz S’ymem i N’Astirhem jest jednym z najgłośniejszych wydarzeń X-komiksach tamtych czasów. Jest to pierwszy prawdziwy crossover w świecie nosicieli genu X – zarówno „Masakra mutantów” i „Upadek mutantów” przewijały się co prawda przez najróżniejsze serie komiksowe, ale dopiero „Inferno” dla zrozumienia fabuły wymaga czytania wszystkich odcinków i dokładnie w chronologicznej kolejności. Wszystkie dopasowane są jak w układance, pominięcie któregokolwiek psuje obraz całości. „Inferno” dało o sobie znać również w innych komiksach Marvela z akcją osadzoną w Nowym Jorku – „Kapitan Ameryka”, „Fantastyczna czwórka”, „Avengers”, czy wreszcie „The Amazing Spider-Man” ery Todda McFarlane’a. Pamiętamy przecież ożywioną windę pojawiająca się znienacka oraz tragiczną historię Hobgoblina z czasów TM-Semic (albo z „The Amazing Spider-Man. Epic Collection. Inferno”).


Koniec lat osiemdziesiątych to szczyt kariery Chrisa Claremonta, odpowiedzialnego wtedy za „The Uncanny X-Men”. Scenariusze do pozostałych serii pisała słynna Louise Simonson. Nie było w tych czasach redaktora odpowiedzialnego za całokształt świata mutantów i jego spójność – Claremont i Simonson spotkali się w zasadzie w jednym miejscu przypadkowo. Claremont chciał w końcu uporządkować wątki Madelyne Pryor i Jean Grey, które zaczynały powoli wymykać się spod kontroli. Simonson postanowiła odbudować popularność „The New Mutants” (do poziomu przynajmniej z okresu Billa Sienkiewicza) i niejako na nowo wprowadzić do uniwersum Marvela postać Illyanny Rasputin. „Inferno”, mimo iż zajmuje się wątkami znanymi i stopniowo zapowiadanymi już od kilku lat, wydaje się jednak nieco chaotyczne, nagłe i wypełnione w części wydarzeniami przypadkowymi. Tak jakby bardziej chodziło o swego rodzaju inwentaryzację świata mutantów Marvela, a nie o klarowną fabularnie historię. Co nie oznacza, że jest złą lekturą. Jest po prostu opowieścią hermetyczną, przeznaczoną dla fanów mających dość sporą wiedzę o przeszłych wydarzeniach.


Jest również typowym produktem amerykańskiego komiksu superbohaterskiego końca lat osiemdziesiątych. Zarówno pod względem fabularnym i graficznym. „The Uncanny X-Men” Claremonta rysował bardzo dobrze znany fanom Marc Silvestri – wtedy jeszcze nie tak charakterystyczny i nie stylizujący tak mocno jak w kolejnej dekadzie. Czytelnicy pamiętający TM-Semic mają świetną okazję porównać jego prace z tego albumu z późniejszymi – słynne polskie wydawnictwo pominęło bowiem całe „Inferno” i przeszło przed laty bezpośrednio od „Upadku mutantów” do kolejnego wielkiego wydarzenia, które znajdziemy w następnych „Punktach zwrotnych” Egmontu. Serie pisane przez Louise Simonson ilustrowało kilku grafików – Bret Blevins, Jon Bogdanove, a nawet jej mąż Walter. No tu widać jednak, że panowie rysowali na deadlinie, zwłaszcza małżonek. Powiedzieć, że nie jest to poziom Silvestriego to mało – przeciętnie to wszystko wygląda, a czasem wręcz bardzo słabo. Ale zaskoczenia nie ma, tego się spodziewałem.


Dlaczego „Inferno” jest punktem zwrotnym? Dzięki temu eventowi świat mutantów Marvela został nieco zmieniony i uporządkowany. Wyszła w końcu na jaw prawda o Madelyne Pryor, jej powiązaniach z Jean Grey. Przygotowany został grunt pod przybycie postaci, znanej później jako Cable, oraz przemianę „New Mutants” w „X-Force”, której dokonał kontrowersyjny Rob Liefeld. Wszystkie nieporozumienia między X-Factor i X-Men zostały wyjaśnione, doszło do pierwszej z wielu późniejszych kooperacji obydwu grup. Mr. Sinister dał się poznać jako jeden z najważniejszych, najpotężniejszych i najlepiej napisanych wrogów mutantów w historii. Rozpoczęły się lata dziewięćdziesiąte a wraz z nimi przyszła zapowiedź uniwersum mutantów, jakie pamiętamy z czasów TM-Semic, od „X-Men” numer 4/94. Tak, dokładnie od tego zeszytu.

No właśnie. To ten kwietniowy odcinek sprzed niemal trzydziestu lat rozpoczął wydarzenia znane jako „X-Tinction Agenda”. I dokładnie to znajdziemy w następnym tomie „Punktów zwrotnych” Egmontu.



Tytuł: X-Men. Punkty zwrotne. Inferno.
Scenariusz: Louise Simonson, Chris Claremont, 
Rysunki: Jon Bogdanove, Marc Silvestri, Terry Shoemaker, Walter Simonson, Bret Blevins, 
Tłumaczenie: Weronika Sztorc
Tytuł oryginału: X-Men Milestones. Inferno
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: październik 2023
Liczba stron: 344
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 180 x 275
Wydanie: I
ISBN: 9788328152045

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz