niedziela, 19 listopada 2023

Ghost Rider. Danny Ketch

Gdy cierpią niewinni


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Szortal i została tam pierwotnie zamieszczona.

Mucha Comics nie ma może wielkiego repertuaru, ale jak czasem przywali, to z rury tak grubej, że echo słychać jeszcze przez długie miesiące. Tak stało się właśnie teraz – ukazało się ponad pięćsetstronicowe, wielkie tomiszcze z przygodami marvelowskiego bohatera dość słabo obecnego na polskim rynku. Oto nadjeżdża Ghost Rider!

Najpierw krótkie wprowadzenie. Bohater o pseudonimie Ghost Rider kojarzy się głównie z postacią z płonąca czaszką, ubraną w czarne skóry i podróżującą wielkim motocyklem. Prawda jest taka, że pierwszym Ghost Riderem był Carter Slade, kowboj, który po indiańskim rytuale stał się „Widmowym jeźdźcem” i ubrany na biało ścigał łotrów po preriach Dzikiego Zachodu. Był rok 1967, wyszło kilka komiksów z jego udziałem i sprawa ucichła. Gdy w roku 1972 w piątym numerze antologii „Marvel Spotlight” pojawił się wspomniany tajemniczy motocyklista z piekła rodem, „starego” Ghost Ridera przemianowano na „Phantom Ridera”, a nową ksywkę nosił od tej pory Johnny Blaze. Druga seria „Ghost Ridera” wydawana była aż dziesięć lat – zakończyła się po numerze osiemdziesiątym pierwszym, w czerwcu 1983 roku.


Johnny Blaze jest najbardziej znanym bohaterem wcielającym się w rolę piekielnego motocyklisty (Nicolas Cage w filmie z 2007 roku gra właśnie jego). A raczej – to jego ciało było opanowywane przez złego ducha. Sprzedał duszę potężnemu demonowi o imieniu Mephisto – w zamian ten miał uzdrowić jego śmiertelnie chorego ojczyma. Układ nie do końca się udał – finalnie Mephisto nie dostał duszy Johnny’ego, ale zesłał na niego swego sługę, Zarathosa. Był on znany już wcześniej – pożerał i torturował dusze ludzi, a potem zsyłał je do piekła, dzięki czemu domena Mephisto cały czas się powiększała. Gdy tylko Johnny Blaze znajdował się w pobliżu złego człowieka, Zarathos przejmował nad nim kontrolę i wymierzał karę niegodziwcowi. Nie dlatego, że było mu jakoś specjalnie żal niewinnych, po prostu nie mógł odmówić Mephisto. W 1983 roku Blaze i Zarathos zostali rozdzieleni – druga seria dobiegła końca i Johnny wrócił do „normalnego” życia, ale nie zniknął z komiksów. W latach dziewięćdziesiątych powrócił w swojej „cywilnej” postaci do komiksów z Ghost Riderem, ale w tę postać wcielił się wtedy już zupełnie kto inny. No właśnie…


Olbrzymi tom zbiorczy wydany przez Muchę, zawiera dwadzieścia pierwszych odcinków trzeciej serii „Ghost Rider”, wydanych w 1990 i 1991 roku (plus jeden odcinek serii „Doctor Strange”). Zeszyty 1,2,3,5,6 już znamy – to z nich składał się pamiętny drugi numer „Mega Marvel” od TM-Semic z 1994 roku. Scenariusz napisał Howard Mackie, twórca będący wtedy na początku swojej drogi – w Polsce znamy go właśnie z czasów TM-Semic. Postać Ghost Ridera była jedną z jego ulubionych – po anulowaniu serii z Johnnym Blaze’em napomykał co jakiś czas o tym, że być może warto dać kolejną szansę piekielnemu jeźdźcowi. Ostatecznie dostał ją nie tylko bohater, ale i sam Mackie – wraz z dwoma świetnymi rysownikami, Javierem Saltaresem i Markiem Texeirą, przywrócił Ghost Ridera do życia. Jak sam wspominał po latach, nowy „Ghost Rider” zawierał nieco elementów autobiograficznych, na przykład miejsce akcji.


„Gdy przelana zostaje niewinna krew, rodzi się Duch Zemsty, a w miejsce Danny’ego Ketcha pojawia się Ghost Rider!” – tak zaczyna się każdy odcinek serii. Młody, mniej więcej dwudziestoletni Danny Ketch i jego siostra Barbara wybierają się w halloweenową noc na brooklyński cmentarz Cypress Hills. Tam trafiają w środek wielkiej awantury – nie dość, że atakują ich młodociani członkowie gangu o nazwie „Jokerzy z Cypress Pool”, to stają się świadkami strzelaniny między ludźmi Kingpina a ekipą wschodzącej gwiazdy nowojorskiej przestępczości noszącej pseudonim Deathwatch. Siostra Danny’ego zostaje postrzelona, a on sam próbuje ukryć się za grobowcami. Tam znajduje porzucony motocykl. Po dotknięciu korka od wlewu paliwa przemienia się w potężną istotę z płonącą czaszką, wsiada na również przemieniony, diabelski motocykl, rusza do walki z bandytami i w ostatniej chwili ratuje życie siostrze. W kolejnych odcinkach Danny w postaci Ghost Ridera próbuje wyrównać rachunki zarówno z Deathwatchem, jak i Kingpinem oraz odnaleźć się w nowej sytuacji.


Howard Mackie nie wyjaśnia zbyt wiele. Wszystko się po prostu dzieje – gdy cierpią niewinni, wkracza nasz bohater. Przywołuje motocykl siłą woli, a po dotknięciu rzeczonego korka zamienia się Ducha Zemsty. To trochę inna postać niż ta z czasów Johnny’ego Blaze’a – nosi czarną skórę z ćwiekami, używa magicznego łańcucha, którego ogniwa mogą dzielić się i łączyć wedle uznania, a sam motocykl wygląda o wiele bardziej kozacko niż kiedyś, nawet opony nieustannie mu płoną. Dodatkowo nowy Ghost Rider używa mocy, którą sam nazywa „pokutnym spojrzeniem”. Gdy spojrzy prosto w oczy schwytanemu łotrowi, ten odczuwa cały ból, który zadał niewinnym z kilkukrotnie spotęgowaną siłą. „Umysł płonie mentalną udręką jego ofiar” – jedynym celem istnienia Ghost Ridera jest wywarcie zemsty. „Jestem Duchem Zemsty. Nic nie powstrzyma mnie przed zadaniem bólu tym wszystkim, którzy sprawiają go niewinnym istotom”. Jest patetycznie, ale jednocześnie fascynująco – przyjmujemy wszystko na wiarę, bez uzasadnień. 


„Ghost Rider” ma bardzo proste i przejrzyste fabularnie scenariusze. Na samym początku dostajemy poszerzenie wątku Deathwatcha jako największej konkurencji dla Wilsona Fiska i rozwinięcie postaci okrutnego Blackouta – trochę wampira, trochę wilkołaka pozostającego na usługach Deathwatcha. Ghost Rider pojedynkuje się potem z takimi złoczyńcami jak Mister Hyde, Flag-Smasher czy Scarecrow (trochę za bardzo podobny do analogicznego łotra z DC Comics), choć to Blackout wyrasta na tego najważniejszego. Ghost Riderowi pomagają, trochę przypadkowo, mutanci z X-Factor w swoim gościnnym występie, pojawia się nowa, uzbrojona po zęby żeńska grupa antyterrorystyczna o nazwie H.E.A.R.T., a cały Nowy Jork zastanawia się, po której stronie jeździ Ghost Rider. Krótkie to historie, jedno lub dwuodcinkowe – przełomem jest pojawienie się nieco absurdalnego superłotra o ksywie Zodiak (nazywanego też Zodiakalnym Mordercą, czyli skojarzenie jest jednoznaczne, ale ma to nic wspólnego z jednym z najbardziej tajemniczych seryjnych morderców w historii USA), a także długowłosego blondyna w ciemnych okularach z wielką spluwą, którego tożsamości nie wyjawię, bo to byłby już zbyt wielki spojler. Także o fabule wystarczy.


Nowa seria komiksowa świetnie wpasowała się w szeroko pojęte uniwersum Marvela. Oprócz Kingpina i X-Factor pojawią się takie postacie jak Spider-Man, Hobgoblin (mocne nawiązanie do wydarzeń opisanych w „Maskach”, czyli historii ze słynnego „Spider-Mana” Todda McFarlane’a), Doktor Strange (tu z kolei powraca starsze o dwa lata „Inferno”, o którym już niedługo poczytamy w „X-Men. Punkty Zwrotne”) – no i zupełnie nowe osoby, które potem zadomowią się w uniwersum Marvela na stałe. Howard Mackie zaczyna również stopniowo budować legendę Ghost Ridera, wyjaśniać powiązania nowej wersji tej postaci z demonem Zarathosem i Johnnym Blaze’em – choć w tym albumie wszystko jest jeszcze mętne i niedopowiedziane. Jeśli Mucha pójdzie za ciosem i w tomie drugim zawrze odcinki 21–40, to będziemy mieli o wiele jaśniejszą sytuację.


Pierwszą połowę omawianego dziś albumu (mniej więcej) narysował Javier Saltares, a tusz położył znany nam dobrze z czasów TM-Semic Mark „Tex” Texeira. Obaj panowie rysują bardzo podobnie, różnica jest zauważalna, ale trzeba się naprawdę przyjrzeć. Postać Danny’ego Ketcha przypomina Petera Parkera autorstwa Todda McFarlane’a, który w tym samym czasie rządził i dzielił w serii „The Amazing Spider-Man”. Przyjrzyjcie się dobrze, Danny to Peter. Zresztą nie tylko wizualnie – przecież Danny ma dziewczynę o imieniu Stacy, której ojciec jest komendantem policji (Peter kilkanaście lat wcześniej miał dziewczynę o nazwisku Stacy, a jej ojciec… był komendantem policji!). Gdy Saltares przekazuje pałeczkę Texeirze, podobieństwo do „Spider-Mana” McFarlane’a nawet wzrasta – łańcuchy Ghost Ridera wprost rozsadzają kadry, podobnie jak sieć Pająka (a to niejedyne cechy wspólne). Ale mimo wyraźnych inspiracji warstwa graficzna „Ghost Ridera” ma własny, niepodrabialny klimat.


Mamy na razie dwadzieścia odcinków. Texeira narysował ich jeszcze kilka i odszedł – za warstwę graficzną zabrali się potem między innymi Andy Kubert i Ron Wagner. Mackie pisał scenariusze aż do sześćdziesiątego dziewiątego odcinka, czyli do końca 1995 roku. Seria dobiegła końca dwa lata później po odcinku dziewięćdziesiątym trzecim. Ghost Rider w dwudziestym pierwszym wieku powracał kilkukrotnie, ale w pierwszej kolejności chciałbym zobaczyć, co dalej działo się u Danny’ego Ketcha. „Ghost Rider” od polskiego wydawnictwa kończy się bowiem zapowiedzią kolejnych ekscytujących przygód – liczę na ciebie, Mucho!


Tytuł: Ghost Rider. Danny Ketch
Scenariusz: Howard Mackie, Roy Thomas, Dann Thomas
Rysunki: Javier Saltares, Mark Texeira, Ron Wagner, Jimmy Palmiotti, Larry Stroman, Chris Marrinan, Mark McKenna
Tłumaczenie: Robert Lipski
Tytuł oryginału: Ghost Rider vol.3 #1-20; Dr. Strange. Sorcerer Supreme #28
Wydawnictwo: Mucha Comics
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: październik 2023
Rok wydania oryginału: maj 1990 – grudzień 1991
Liczba stron: 524
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 180 x 285
Wydanie: I
ISBN: 9788367571197

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz