czwartek, 6 stycznia 2022

X-Men. Punkty zwrotne. Kompleks Mesjasza

So 90's...

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

W 2021 roku Egmont rozpoczął nową linię wydawniczą związaną z mutantami – „Punkty zwrotne”. Znaczenie jest dosłowne – są to historie, po których (w mniejszym lub większym stopniu) świat X-Men zmieniał oblicze. „Milestones”, czyli oryginalna nazwa cyklu, pasuje również - zaczynamy od „Kompleksu Mesjasza”, jednego z kamieni milowych w dziejach drużyny Profesora X.

„The Messiah Complex” wydany był pierwotnie na przełomie 2007 i 2008 roku. Cała fabuła składa się z trzynastu zeszytów – otwierającego ją odcinka o tej samej nazwie i dwunastu odcinków regularnych serii „X-Men” (cztery serie po trzy zeszyty, łączące się w jedną ciągłość fabularną). Rok 2007 kojarzy się fanom mutantów dość jednoznacznie – są to czasy niemal postapokaliptyczne. Potężna Scarlett Witch zneutralizowała za pomocą czarów ponad 99% przypadków genu X. Na Ziemi pozostało dokładnie stu dziewięćdziesięciu ośmiu mutantów – reszta utraciła swe moce. O wspomnianych wydarzeniach opowiadają takie eventy jak „House of M” i „Decimation” z 2005 i 2006 roku – włodarze Marvela dokonali w ten sposób pewnego rodzaju „czystki” w uniwersum, w którym liczba mutantów rosła w nielogiczny i niekontrolowany sposób. Jak można było się spodziewać, wśród tych, którzy przetrwali „hekatombę” genu X byli ci najpopularniejsi i najbardziej lubiani przez czytelników (nic dziwnego – gdy w kinowym MCU Thanos pstryknął palcami i zamienił połowę wszechświata w popiół, oryginalna drużyna „Avengers” pozostała nienaruszona).


Mijają kolejne miesiące, a na Ziemi nadal nie narodził się żaden nowy mutant. Dobrze to wiemy, wszak Profesor X regularnie skanuje naszą planetę za pomocą Cerebry, ultranowoczesnej technologii namierzającej na odległość wszystkie przypadki zmutowanych genów. Pewnego dnia wykrył w końcu narodziny pierwszego mutanta po „Dniu M” – jego potęga okazała się tak wielka, że Cerebra wysiadła i o mało nie zabiła Profesora. Drużyna X-Men rusza do Copperstown, małego miasteczka na Alasce – muszą przejąć nowo narodzonego mutanta zanim odnajdą go inne frakcje – jak chociażby „Marauders”, czyli mutanci–najemnicy dowodzeni przez odwiecznego wroga X-Men, lub „Purifiers”, chrześcijańska bojówka paramilitarna, pragnąca zmieść resztki homo superior z powierzchni Ziemi. Rozpoczyna się długi, wyczerpujący wyścig i walka o ocalenie (lub stracenie) pierwszego przedstawiciela nowej generacji mutantów. Jedni upatrują w nim swego mesjasza, inni herolda apokalipsy.

„Kompleks Mesjasza” przypomina wszystkie inne crossovery przewijające się przez regularne serie „X-Men” – tym razem zaangażowane są cztery. Słynna „The Uncanny X-Men”, pisana przez Eda Brubakera i rysowana przez Billy’ego Tana oraz nie mniej znana „X-Men” (po prostu, bez przymiotnika) autorstwa Mike’a Careya i Chrisa Bachalo, opowiadały o przygodach podstawowej drużyny X-Men. Tytuł „X-Factor” Petera Davida i Scota Eatona był kroniką perypetii grupy, współpracującej z pewną agencją detektywistyczną. Natomiast „New X-Men” (druga seria o tej nazwie, nie mająca nic wspólnego z tą pisaną kilka lat wcześniej przez Granta Morrisona) gościła na swych łamach młodą, zwariowaną i niedoświadczoną grupę mutantów – za niezwykle oryginalne i pasujące do charakteru opowieści rysunki opowiadał Humberto Ramos. Tak, to były cztery osobne serie – jednak, gdy doszło do „Kompleksu Mesjasza” zaczęły stanowić nierozerwalną całość, a bohaterowie każdej z nich swobodnie „przemieszczali” się między tytułami aż do samego, prawdziwie wstrząsającego, końca.


Ale przecież to nie wszystko co działo się w świecie „X-Men” w tamtych latach. „Kompleks Mesjasza” nie był jedynym crossoverem z mutantami w rolach głównych – równolegle trwała kosmiczna zadyma w Imperium Shi’ar związana z Wulkanem, trzecim bratem Summers a w „The Astonishing X-Men” kończyła się era Jossa Whedona i Johna Cassadaya. Skąd ci mutanci mieli tyle czasu na te wszystkie oszałamiające przygody? W omawianym dziś komiksie spotyka się chyba większość istniejących wówczas homo superior. X-Men, X-Factor, X-Force, Nowi X-Men, Cable, Bishop po „pozytywnej” stronie. Wspomniani już Purifiers (choć to akurat nie mutanci) oraz Marauders, a także Reavers pod wodzą Lady Deathstrike, czy Akolici to reprezentanci „ciemnej” mocy – choć te czarno-białe definicje w przypadku „Kompleksu Mesjasza” nie mają właściwie większego sensu. Wszyscy oni uwikłani są w nieustającą walkę na różnych frontach. Zmieniają się miejsca i przeciwnicy, czasem nawet sojusze, ale jedno jest pewne – duch przeszarżowanych lat dziewięćdziesiątych, niemal dekadę później, nadal ma się znakomicie. Podczas walki mutanci nie ograniczają się tylko do wyszukanych, naznaczonych erotyką póz (walczące kobiety zawsze wyginają się tak, aby wyglądać ponętnie a mężczyźni prezentują wyrzeźbione mięśnie) ale i też często i gęsto sypią żartami. „Jedno jest dobre w walkach z potworami. Nie trzeba wymyślać ciętych ripost” mówi jeden z bohaterów, biorąc się za bary z dinozaurowatym „Predatorem X”, czyli bestią polującą na mutantów, potwierdzając tym samym świadome nawiązania komiksu do minionej epoki.


Graficznie jest jednak lepiej niż w często niedbałej pod tym względem, ostatniej dekadzie ubiegłego wieku. Ton całej historii nadał Marc Silvestri, który narysował otwierający odcinek – ma on swój własny dość mroczny styl, choć nadal wyraźnie widać próby naśladownictwa Jima Lee. Billy Tan i Scott Eaton rysują bardzo podobnie – tym bardziej uderza zmiana stylu jaką wprowadza Huberto Ramos. Odchodzi on od realizmu na rzecz kreskówkowej umowności – jego postacie wyglądają jak wyjęte z komediowego anime. Jednak najlepszy jest jak zwykle Chris Bachalo, który mniej więcej wypośrodkował obydwie tendencje.

Wszystkie przekrojowe eventy „X-Men” są wcześniej projektowane podczas burz mózgów, w których biorą udział wszystkie zespoły kreatywne odpowiadające za poszczególne tytuły. „Kompleks Mesjasza” był przygotowywany bardzo długo, pionki ustawiane były na szachownicy tak właściwie już od „Dnia M”. Wpadamy w środek fabuły, więc nie jest to lektura, od której powinno się rozpoczynać przygodę z „X-Men” – mimo totalnej prostoty wszystkich wątków, warto jednak coś o mutantach wiedzieć. Nie jest to także najlepszy X-komiks, jaki możecie przeczytać. Jest jednak zdecydowanie „punktem zwrotnym” – co do tego nie ma żadnych wątpliwości.


Krajobraz po bitwie nie nastrajał pozytywnie, choć intrygował, bo sporo się zmieniło. Seria „New X-Men” zastąpiona została prze „Young X-Men” a „X-Men” przez „X-Men Legacy” – po „Kompleksie Mesjasza” było to nieuniknione. Sam „Kompleks…” stanowił pierwszą część nieformalnej trylogii, w której skład weszły „Wojna Mesjasza” (2022 rok w Egmoncie) i wstrząsające „Second Coming”. Małe dziecko, o które tak zażarcie walczyły wszystkie frakcje, odegra w nich niebagatelną rolę.


Tytuł: X-Men. Punkty zwrotne. Kompleks Mesjasza.
Scenariusz: Ed Brubaker, Mike Carey, Peter David, Craig Kyle, Christopher Yost
Rysunki: Chris Bachalo, Humberto Ramos, Marc Silvestri, Billy Tan
Tłumaczenie: Weronika Sztorc
Tytuł oryginału: X-Men Milestones. Messiah Complex
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: grudzień 2021
Liczba stron: 344
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 180 x 275
Wydanie: I
ISBN: 9788328152045

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz