niedziela, 8 grudnia 2019

Czarna Orchidea

Roślinny kryzys tożsamości

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.


Dzisiaj Neil Gaiman. „Czarna orchidea” jest jego pierwszym komiksem napisanym dla Detective Comics. Autor „Amerykańskich bogów” dał tu upust swojej fascynacji „Sagą o potworze z bagien” Alana Moore’a, dzięki której w ogóle został scenarzystą komiksowym. No i pojawia się znowu Dave McKean – jeszcze sprzed niesamowitego „Azylu Arkham”. Panowie stworzyli dzieło, które bezpośrednio utorowało drogę jednemu z najważniejszych komiksów w dziejach – „Sandmanowi”.

Gaiman poznał McKeana w 1986 roku, podczas podróży na jakiś kolejny konwent komiksowy. Szybko nawiązali współpracę – jej efektem miała być antologia „Bright New British Anthology Comic”, która ostatecznie nigdy nie została wydana. W międzyczasie szukali szczęścia u wydawców (również amerykańskich) – ich prace zostały docenione przez Paula Gravetta, redaktora popularnego w Wielkiej Brytanii magazynu komiksowego „Escape”. Gravett zaproponował im napisanie kilkustronicowego komiksu na dowolny temat. W efekcie powstało dzieło pięćdziesięciostronicowe, które w zamyśle Gaimana, miało dotrzeć przede wszystkim do osób, które w ogóle nie czytają komiksów. „Violent Cases” wychodzi w czerni i bieli w 1987 roku (wstęp napisał sam Alan Moore) i zostaje zauważone za oceanem. Oniryczna opowieść narratora (łudząco podobnego do samego Gaimana), który wygrzebuje z mroków pamięci wspomnienia swego magicznego i zarazem niepokojącego dzieciństwa, przetarła szlaki do międzynarodowej kariery obydwu twórców.



Dla Karen Berger, ówczesnej redaktorki Detective Comics i inicjatorki późniejszego imprintu „DC Vertigo”, „Drastyczne przypadki” były zapowiedzią talentu. Neil Gaiman otrzymał zadanie – należy wziąć starą, przykurzoną już postać Detective Comics i opowiedzieć jej historię na nowo. Na poważnie, w dojrzały i wymagający sposób. Wybór padł na Czarną Orchideę, superbohaterkę, która nie miała do tej pory nawet własnej serii i sporadycznie pojawiała się w komiksach DC. Za stronę graficzną miał odpowiadać oczywiście Dave McKean, który z początku był zawiedziony takim wyborem. Grafik liczył na przejęcie opuszczonej właśnie przez Alana Moore’a „Sagi o potworze z bagien” i zaprezentowanie rozbuchanych scenografii przyrody (na przykład amazońskiej dżungli). Jak się potem okazało „Czarna Orchidea” dała mu tę szansę.

Kim była Czarna Orchidea? Postać ta została wymyślona przez Sheldona Meyera w 1973 roku i pojawiła się w lipcowym numerze „Adventure Comics” (dokładnie w tym samej antologii trzydzieści cztery lata wcześniej debiutował pierwowzór gaimanowskiego „Sandmana”, czyli noirowo-steampunkowy detektyw Wesley Dodds). Bohaterka była wyjętą spod prawa pogromczynią przestępców, obdarzoną nadludzką siłą, umiejętnością latania i idealnego kamuflażu – upodabniała się do dowolnej napotkanej osoby. Najczęściej było tak, że Czarna Orchidea wiązała i kneblowała swoją „ofiarę”, aby potem zająć jej miejsce i rozprawić się z łotrami. Gdy bohaterka wykonała swoje zadanie znikała bez śladu, a przy „oryginale” znajdowano czarną orchideę jako wizytówkę. Czarna Orchidea pojawiła się w trzech numerach „Adventure Comics” z 1973 roku a jej kolejne występy były bardzo sporadyczne – kilka numerów „Phantom Stranger”, obowiązkowy udział w „Kryzysie na Nieskończonych Ziemiach”, kilka w „Suicide Squad” czy „Blue Devil”. Nigdy nie wyjaśniono kim naprawdę jest, jak się nazywa, skąd pochodzi i jak zdobyła swoje moce. Zrobił to dopiero Neil Gaiman.


Autor „Sandmana” poszedł dokładnie tą samą drogą, którą przemierzał jego idol cztery lata wcześniej. Alan Moore odebrał swemu potworowi z bagien człowieczeństwo, czyniąc go konglomeratem mchów, porostów, błota i zgniłej bagiennej roślinności, któremu tylko roiło się, że jest Alecem Hollandem. Czarna Orchidea według Gaimana, jest wynikiem eksperymentu przeprowadzonego przez pewnego naukowca, Philipa Sylviana. Sylvian studiował kiedyś botanikę razem z Pamelą Isley (późniejszą antagonistką Batmana – Poison Ivy) oraz wspomnianym Hollandem i jego przyszłą, tragicznie zmarłą żoną, Lindą. Ich profesorem był Jason Woodrue, którego czytelnicy „Sagi o potworze z bagien” dobrze znają jako diabolicznego Floronic Mana. Tak jak Alec Holland marzył o wynalezieniu sposobu przyspieszenie wzrostu roślin i rozwiązanie problemu głodu na świecie, tak Sylvian zapragnął stworzyć nowy rodzaj człowieka – oddychającego dwutlenkiem węgla i produkującego tlen, zupełnie jak rośliny. Eksperyment Sylviana przyniósł oczekiwane owoce dopiero gdy doszło do pewnej tragedii. Jego dawna miłość, Susan Linden, uciekła od swojego przerażającego męża Carla Thorne’a, bandziora pracującego dla samego Lexa Luthora i znalazła schronienie w domu naukowca. Thorne morduje Susan, aby nie mogła przeciwko niemu zeznawać – ale w końcu i tak ląduje w więzieniu. Zrozpaczony Sylvian łączy DNA ukochanej z człekokształtnymi roślinami hodowanymi w swoim ogrodzie-laboratorium i tak rodzi się Czarna Orchidea. Jest to roślinna istota, z wchłoniętą osobowością i wspomnieniami nieżywego człowieka – dokładnie tak, jak u Alana Moore’a. Neil Gaiman wprowadził w ten sposób kolejnego człowieka–roślinę do uniwersum DC po Potworze z Bagien, Floronic Manie i Poison Ivy.


To właśnie ta postać pojawiała się w wymienianych wcześniej starszych komiksach Detective Comics. I to ją zastajemy na samym początku komiksu Gaimana podczas infiltracji zbrodniczej działalności Lexa Luthora. Podszywając się za sekretarkę, panią Halliwell, Czarna Orchidea próbuje dotrzeć do samego serca Lexcorpu i dorwać wielkiego szefa. Zostaje niestety zdemaskowana i zamordowana już na pierwszych stronach – ginie w eksplozji budynku, w zgliszczach którego strażacy znajdują tylko jej zwęglone, roślinne ciało. Osobowość Susan Linden wraca do laboratorium Sylviana, gdzie formuje się druga Czarna Orchidea (główna bohaterka komiksu Neila Gaimana, nazwana potem Florą Black) oraz jej kolejny (już trzeci!) odpowiednik w niedojrzałym jeszcze, dziecięcym ciele, nazywający siebie „Suzy”. Dwie nowe hybrydy nie wiedzą kim są, skąd się wzięły, po co istnieją i gdzie się znajdują – mają tylko niewyraźnie wizje pochodzące z wspomnień Susan Linden. Ruszają zatem w świat po odpowiedzi. Muszą na siebie uważać – ich tropem ruszają oddziały Lexa Luthora, który chce po prostu posiadać te dwie istoty, tak jak posiada całe Metropolis. Florę i Suzy ściga również wspomniany Carl Thorne, który wyszedł właśnie z więzienia i zrobi wszystko, aby wymazać resztki wspomnień o swojej zdradzieckiej żonie.


Neil Gaiman i Dave McKean wysyłają bohaterki w magiczną, fantasmagoryczną i nieco przerażającą podróż. W poszukiwaniu Poison Ivy i Jasona Woodrue’a, którzy mogą przecież udzielić więcej informacji o naturze Czarnej Orchidei, trafiają do Azylu Arkham; spotykają Batmana, który kieruje je na luizjańskie bagna; rozmawiają z samym potworem z bagien; aż w końcu docierają do amazońskiej dżungli, gdzie prymitywne, indiańskie plemiona widzą w nich boginie. Kogo w nich widzimy my? Ludzi? Superbohaterki? Sztuczne byty, w których osobowość nie żyjącego już człowieka podtrzymywana jest w niezrozumiały sposób przez nieznane życiowe procesy? Siły natury, które tylko przypadkowo są rozumne? Żywiołaki przyrody z kryzysem tożsamości? „Ty nie jesteś Susan. Nigdy nią nie byłaś. Jesteś niczym” – mówi Carl Thorne, co dodatkowo utrudnia definicję ontycznego statusu „bohaterek”, dokładnie tak samo jak miało to miejsce w „Sadze o potworze z bagien”. Różnica jest estetyczna – potwór był dosłownie potworny, natomiast Orchidee są piękne. Alan Moore utworzył swym przełomowym dziełem pewien obszar do działania dla przyszłych autorów, a Neil Gaiman bardzo skwapliwie ten fakt wykorzystał. Bardzo mądrze wpasował się w uniwersum Detective Comics, pisząc komiks superbohaterski, który nie do końca nim jest. Pozostając reprezentantem gatunku, rozsadza jego ramy i łamie jego dotychczasowe zasady.


Z jednej strony mamy fabułę mocno osadzoną w realiach superbohaterskiego świata. Mamy Metropolis z Lexem Luthorem; Gotham z Batmanem; Azyl Arkham, w którym widzimy Jokera, Riddlera, Szalonego Kapelusznika, Two Face i Poison Ivy (swoją drogą świetna wprawka dla McKeana, który krótko po „Czarnej Orchidei” zaczął rysować „Arkham Asylum”). Z drugiej jednak strony Gaiman zabija bohaterkę już na początku komiksu, a jej następczynię czyni zagubioną, słabą istotą, która nie używa przemocy w świecie, gdzie przemoc właśnie jest na porządku dziennym. Autorzy, zgodnie z założeniami Mrocznej Ery, idą pod prąd czytelniczym oczekiwaniom zarówno w treści jak i w formie – podążanie drogą Moore’a, niejednoznaczna, oniryczna narracja i w końcu idealnie do tego dopasowana warstwa graficzna, przesuwają „Czarną Orchideę” w obszar mitów, baśni i symboli.

To jest cecha charakterystyczna twórczości Neila Gaimana – wziąć banał i ubrać go w mit. Bierzemy superbohaterkę z infantylnych komiksów DC z lat siedemdziesiątych i wplatamy jej postać w pewną większą całość, mitologizujemy jej pochodzenie i samą istotę. Neil Gaiman, jeszcze przed rozpoczęciem prac nad „Czarną Orchideą”, napisał nawet pewien esej („Notes Toward a Vegetable Theology”), gdzie zaczął spisywać swego rodzaju nieformalną kosmologię i mitologię „ludzi–warzyw” w uniwersum DC. Chciał uporządkować pewne sprawy i zrobić podłoże pod ewentualne poszerzanie tego zagadnienia w przyszłości. Echa tejże, tworzonej naprędce mitologii, widać wyraźnie chociażby w krótkim, komiksowym opowiadaniu ze zbioru „Dni pośród nocy”. „Drzewa jak bogowie” z rysunkami Mike’a Mignoli to wewnętrzny monolog Jasona Woodrue (wspomnianego już „Floronic Mana”), który analizuje wierzenia i mitologie różnych ludów Ziemi przez pryzmat wpływu jaki miała na nie Zieleń – rozumna siła, która łączy wszystkie roślinne formy życia na ziemi w jednym, wspólnym planie egzystencji, gdzie tworzą swego rodzaju zbiorowy umysł.


Grafiki Dave’a McKeana są jak zwykle oszałamiające. Tak wyglądałby „Sandman”, gdyby McKean nie ograniczył się tylko do okładek. Angielski artysta zilustrował opowieść Gaimana w sposób idealny, jego prace doskonale pasują do zamysłu scenarzysty i potęgują siłę opowieści. Są one oczywiście nieco inne niż w słynnym „Azylu Arkham”. Dzieło Granta Morrisona powodowało nieustanne dreszcze i budziło strach – McKean postawił tam na mrok, surowe i surrealistyczne przestrzenie, używał też dużej ilości kolaży, wzorem Billa Sienkiewicza. „Czarna Orchidea” nie jest opowieścią grozy – to baśń dla dorosłych w estetyce snu, u podłoża której leży mityzacja superbohaterskiego podejścia do komiksowego medium. Estetyka świata ludzi, wielkomiejskiego zgiełku i biurowych wnętrzy utrzymana jest także w koszmarnej stylistyce – ale scenerie, w których dominuje przyroda, już nie. Luizjańskie bagna, czy amazońska dżungla eksplodują kolorami, sprawiając, że czasami zapominamy po prostu, że mamy do czynienia z komiksem a nie z malarskim dziełem.

Taka intensywna i odbiegająca od standardu wizja artystyczna była możliwa do realizacji tylko dlatego, że Czarna Orchidea była stosunkowo mało znaną bohaterką DC. Jedna z anegdot mówi, że sama Karen Berger nie wiedziała, o którą postać chodzi Gaimanowi, gdy ten zaproponował napisanie jej historii od nowa. Dopiero po „Czarnej Orchidei” mógł powstać „Azyl Arkham” – włodarze DC tak bali się klapy projektu Gaimana i McKeana, że chcieli wstrzymać wydawanie serii po pierwszym tomie i oddelegować McKeana do współpracy z Grantem Morrisonem. Na szczęście komiks udało się dokończyć a „Azyl Arkham” powstał nieco później. Neil Gaiman chciał nawet napisać kontynuację „Czarnej Orchidei” – projekt miał nosić roboczą nazwę „Black Orchard”, ale nigdy nie doszło do jego realizacji ze względu na niedostępność Dave’a McKeana. Co tu dużo gadać – bez niego nie miało to sensu.


We wrześniu 1993 roku wychodzi pierwszy odcinek nowej serii, zatytułowanej po prostu „Black Orchid”. Za scenariusz odpowiadał Dick Foreman, a za rysunki Jill Thompson i Rebecca Guay. Seria skończyła się po dwudziestu dwóch odcinkach śmiercią Flory Black, czyli Orchidei numer dwa – głównej bohaterki komiksu Gaimana. Na placu boju jako jedyna, pozostała trzecia inkarnacja, czyli mała (w sumie już nie, bo dorosła) „Suzy”, która sporadycznie pojawia się od tamtej pory w komiksach Detective Comics. Neil Gaiman nie pomagał w żaden sposób przy realizacji wspomnianej serii – nie miał na to głowy ani czasu. Tworzył swoje największe dzieło – „Sandmana”.


Tytuł: Czarna Orchidea
Scenariusz: Neil Gaiman
Rysunki: Dave McKean
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Tytuł oryginału: Black Orchid 1–3
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Vertigo
Data wydania: 2006
Liczba stron: 144 Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 832372816X

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz