Tu kończy się cynizm a zaczyna mistycyzm
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Dwa zbiorcze tomy „Hellblazera” od Egmontu poświęcone będą odcinkom napisanym przez Paula Jenkinsa. Dziś pierwszy z nich – cofamy się do roku 1995, do czasów zaraz po odejściu samego Gartha Ennisa. John Constantine ma czterdzieści dwa lata i jest w tym miejscu swojej „kariery”, w którym wchodził w wyjątkowo intensywne relacje z mieszkańcami Piekła. Garth Ennis pozostawił bowiem Jenkinsowi sporo możliwości w tym temacie – żal było z nich nie skorzystać.
Jenkins skorzystał zarówno ze spuścizny Gartha Ennisa, jak i Jamesa Delano, czyli dwóch twórców poprzedzających jego czasy. Run Ennisa zakończył się znakomitym, przełomowym „Łajdakiem u piekła bram” – wielkim pojedynkiem z Pierwszym z Upadłych (nie ostatnim zresztą) i wielką traumą Johna Contantine’a (również nie ostatnią). Garth Ennis przed odejściem ładnie po sobie posprzątał i dał kilka możliwości Jenkinsowi, ale w zasadzie nie narzucił mocno żadnej wiodącej narracji, tak aby jego następca miał pełną swobodę i – w razie czego – wsparcie. Omawiany dziś pierwszy tom „Hellblazera” zawiera oczywiście połowę runu Jenkinsa – odcinki od 89 do 107 z lat 1995-1996.
Nowy scenarzysta od samego początku zaznaczył, że wątki polityczno-społeczne, tak ochoczo i intensywnie wykorzystywane przez Jamesa Delano, będą również podstawą w jego opowieściach. John Constantine udaje się na mistyczną podróż do aborygeńskiego „Marzenia”, aby tym samym skomentować ingerencję białych ludzi w starodawną kulturę pierwotnych mieszkańców Australii, a potem szybko wraca do Zjednoczonego Królestwa, ogarniętego społecznymi protestami przeciwko zaostrzeniu prawa karnego forsowanemu przez konserwatystów. Te dwa otwierające zbiór odcinki to James Delano pełną gębą – ale mniej makabryczny, bardziej poetycki i niedosłowny. Następująca po nich pięcioczęściowa „Masa krytyczna” to z kolei nawiązanie do epoki Gartha Ennisa i wprowadzenie kilku ważnych, obecnych później przez dłuższy czas, postaci. Pomniejszy demon Buer pożerający dusze małych dzieci chce przypodobać się Pierwszemu z Upadłych, nadal kipiącemu nienawiścią do Constantine’a po wydarzeniach poprzedzających nadejście Jenkinsa i zawiązuje intrygę przeciwko naszemu bohaterowi. Jenkins pisze historię w stylu Ennisa, ale – znowu – jest ona nieco mniej dosłowna, nie tak mocna i obrazoburcza.
Te krótkie rozliczenia z dziedzictwem pozostawionym przez poprzedników nie zamykają oczywiście tematu. Trzeci scenarzysta będzie przemycał elementy z przeszłości serii do swojego runu przez cały czas, ale tuż po „Masie krytycznej” zacznie budować swoją własną wersję Johna Constantine’a. Szczególnie istotnym wydaje się jubileuszowy setny odcinek serii, w którym Pierwszy z Upadłych odsłania przed Constantine’em zapomniane tajemnice jego dzieciństwa i bardzo trudnej relacji z nieżyjącym już ojcem. John Constantine odbywał będzie dosłownie podróż do wnętrza siebie w poszukiwaniu utraconych, wypartych elementów osobowości. Egzorcyzmy, przypowieści, duchy z czasów wojny, symboliczne wyprawy w głąb jaźni – niby to wszystko już znamy i widzieliśmy w „Hellblazerze”, ale w wydaniu Jenkinsa wygląda to trochę inaczej.
Przede wszystkim zdecydowanie mniej tu akcji, a więcej symboliki, wewnętrznych monologów Johna (tu warto uprzedzić czytelnika – nikt przed ani po Jenkinsie nie kazał tyle gadać Johnowi i to głównie do samego siebie) i takiej trochę sandmanowskiej estetyki. Nowy autor nie stawia tak bardzo na brutalność, dosadność, grozę i obrazoburczość jak jego poprzednicy – woli niejednoznaczność, magię, swego rodzaju oniryczność. „Tu kończy się cynizm a zaczyna mistycyzm” jak możemy przeczytać w jednym z odcinków. Rozpoczynamy największą jak od tej pory podróż do wnętrza jaźni Johna Constantine’a i choć to mocno symboliczna, momentami zbyt przegadana wycieczka, to warto ją odbyć. To tu Constantine zaczyna bardzo szybko dojrzewać (choć jest już po czterdziestce).
Warto zwrócić uwagę jeszcze na dwie rzeczy. Piekło jakie zaprezentował najpierw Garth Ennis a potem Paul Jenkins jest trochę inne niż to, które znamy z „Sandmana” czy „Lucyfera”. Zwróćcie też uwagę na to, że wbrew pozorom Pierwszy z Upadłych z „Hellblazera” i o wiele lepiej nam znany Lucyfer to zupełnie inne istoty. Pierwszy z Upadłych jest najstarszą kreacją Obecności (odpowiednika Boga w DC Comics) strąconą na dno piekieł za pychę. Wkrótce dołączyli do niego Drugi oraz Trzeci tworzący razem pierwszy Triumwirat. Lucyfer jest dopiero czwarty, ale najpotężniejszy i najpopularniejszy – z mocą niemal równą Bogu. Mylące jest to bardzo dla niewtajemniczonego czytelnika – ale takie są właśnie niezbadane drogi, jakimi krążą scenarzyści DC Comics.
Po drugie – już w pierwszym zbiorczym tomie „Hellblazera” Jenkinsa widać, że to ogólnie pojęta „angielskość” będzie na tapecie w przyszłości. Jenkins wprowadza do komiksu bardzo dużo angielskich (dokładnie tak, „angielskich”, nie po prostu „brytyjskich”) motywów, zarówno historycznych, społecznych jak i kulturowych. Autor postawił ponoć warunek – akcja wraca ze Stanów Zjednoczonych do Anglii, nawet kosztem niższej sprzedaży. Pisał o tym wszystkim, co interesowało go w jego ojczystej kulturze – jest Abaton i Jack w Zieleni, ale również skrajnie konserwatywny rząd i londyńscy kibole (świetny odcinek numer 101). W drugim tomie, który wydany zostanie przez Egmont w 2025 roku, pojawi się jeszcze więcej angielskiego folkloru, legend i mitów. Run Paula Jenkinsa nie jest najłatwiejszy w odbiorze, ale w tym przypadku powinno nas to zdecydowanie motywować.
Tytuł: Hellblazer. Paul Jenkins. Tom 1
Scenariusz: Paul Jenkins
Rysunki: Sean Philips, Pat McEown, Al Davison
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Tytuł oryginału: Hellblazer #89-107
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics, DC Vertigo
Data wydania: lipiec 2024
Liczba stron: 512
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328162297
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz