Tam piekło twe, gdzie serce twoje
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Egmont bardzo konsekwentnie podszedł do tematu zbiorczych edycji „Hellblazera” – w lipcu otrzymaliśmy trzeci, ostatni tom autorstwa Jamesa Delano. To właśnie ten Brytyjczyk stworzył postać Johna Constantine’a od podstaw – opierając się na kilku podstawowym założeniach Alana Moore’a. W życiu ulicznego maga z Liverpoolu skończył się pewien etap – zobaczymy dziś jak to wyglądało.
Poprzedni tom zawierał kilkuodcinkową „Maszynę strachu” – powszechnie uznawaną za najlepszą opowieść o naszym bohaterze, jaką napisał James Delano. A dwa ostatnie odcinki tego tomu rozpoczęły kolejną historię – John Constantine wprowadza się do tajemniczego domostwa swego starego przyjaciela i odkrywa tam przerażające tajemnice. Okazuje się, że kumpel Johna współpracuje z groźnym seryjnym mordercą znanym jako Domator – trzeci tom „Hellblazera” kontynuuje tę opowieść.
Omawiany dziś album zawiera dwanaście ostatnich zeszytów „Hellblazera” runu Jamesa Delano (wydanych między kwietniem 1990 a kwietniem 1991 roku), pojedynczy odcinek napisany przez Delano trzy lata później, zaraz po zakończeniu runu jego następcy (czyli Gartha Ennisa) oraz cztery odcinki specjalne z 2000 roku wydane poza główną serią – „Hellblazer. Zła krew”. Trzeci tom jest zdecydowanie najmroczniejszym, najpoważniejszym i chyba najtrudniejszym w odbiorze spośród tych autorstwa Delano. Zaczynamy od pojedynku Constantine’a z Domatorem – bohater, który z łatwością pokonywał demony i nie bał się stawić czoła piekielnym mrokom, robi teraz w gacie ze strachu. John jest przerażony, fajtłapowaty – nie potrafi się obchodzić z bronią, ogląda się ciągle za siebie i brak mu pewności siebie. James Delano kreuje postać Domatora w naprawdę sugestywny, przyprawiający o ciarki na plecach sposób – w tych pozbawionych pierwiastka nadnaturalnego odcinkach umiejętnie gra popkulturową fascynacją seryjnymi mordercami, ich brutalnością i irracjonalnością. Udziela się to oczywiście również naszemu bohaterowi, których chyba nigdy nie był aż tak bezradny.
A zaraz potem, praktycznie do samego końca runu Delano, zajmować się będziemy psychiką, umysłem, motywacjami i przeszłością Johna Constantine’a. John wraca do znanych z poprzedniego albumu kobiet – Marge i jej obdarzonej dziwnymi, paranormalnymi umiejętnościami córki o imieniu Mercury. Razem odbywają podróż przez Stany Zjednoczone – a John w międzyczasie odbywa bardzo trudną, bolesną i dość przerażającą podróż w głąb samego siebie. Już wcześniej, zanim zapijaczony, śmierdzący i załamany John dotarł do swych przyszłych towarzyszek, mogliśmy zobaczyć, w jakich relacjach pozostawał John ze swoim ojcem. Bohater rozlicza się z przeszłością na naszych oczach – widzimy rzeczy trudne, brzydkie, wstrząsające, ale również i magnetyzujące, nie pozwalające oczu odwrócić. Nastoletnia Mercury widzi w Johnie dokładnie to, co jej matka, tylko nie boi się nazywać rzeczy po imieniu.
John Constantine w finałowych odcinkach runu Jamesa Delano jest „statkiem plag”, roznosicielem zarazy zła, człowiekiem upadłym, tonącym w depresji i alkoholu. Tylko, że tym razem piekłem nie są inni ludzie, lecz on sam – „tam piekło twe, gdzie serce twoje”. Mamy tu kilka prawdziwych komiksowych perełek – „Serce małego chłopca” opowiadające o problemach ośmioletniego i niekochanego Johna; dwuczęściową, ekstremalnie brutalną historię o pewnym chłopaku maltretowanym przez ojca, czy wreszcie mocno rozbudowujące (i gmatwające) „mitologię” „Hellblazera” odcinki ostatnie, w których dowiadujemy się o nowych faktach z czasów pierwszych lat życia Johna. Jest jeszcze znakomity, wydany po trzyletniej przerwie odcinek „W innej części piekła” – jeden z najdziwniejszych i najlepszych, jakie Delano napisał.
James Delano jest gadatliwy jak nigdy wcześniej. Mnóstwo jest tu tekstu, całe ściany narracji przytłaczającej kadry – cechy charakterystyczne komiksów „tamtych czasów” są tu aż nazbyt widoczne. Ale napisane jest to tak, że akurat w tym przypadku to zaleta – autor umiejętnie pogłębia i tak bardzo mroczny klimat komiksu. Odcinki zamykające run Delano, te w których Constantine zażywa mnóstwo grzybów psychodelicznych i dociera do prawdy o swojej przeszłości, czyta się wyjątkowo trudno – nawet z odpowiednim nastawieniem. To jest naprawdę mocna rzecz – zwłaszcza, że ostatni czterdziesty odcinek ilustruje nikt inny jak Dave McKean. Powściąga on nieco swoje artystyczne zapędy i nie serwuje tak skrajnego odlotu jak chociażby w „Azylu Arkham”, ale jego „znaki handlowe” możemy rozpoznać bardzo szybko.
McKean to jednak tylko jeden odcinek. Pozostałe rysują Ron Tiner, Steve Pugh i Sean Phillips (jest jeszcze jakiś jeden czy dwóch innych grafików, ale nie ma nawet co o tym pisać). Jest tak, jak było wcześniej – dość przeciętnie. Tiner i Pugh rysują jak zwykli wyrobnicy tamtych czasów, bez przykładania wagi do scenografii, twarzy swych bohaterów – głównie konsekwencji w ich przedstawianiu. Trochę lepszy jest Sean Phillips, jeszcze nie tak dobry jak chociażby w wydanym już w Polsce dwuczęściowym „Śpiochu”, ale obiecujący. Wszyscy panowie trzymają się jednak pewnych zasad runu Delano – jest surowo, nieco umownie, brudno i chropowato. Mrocznie.
I wtedy dla odmiany dostajemy „Złą krew” z 2000 roku, którą zilustrował Philip Bond. Jakże inny jest to komiks od wszystkich wcześniejszych. Mamy rok 2025, John Constantine skończył właśnie siedemdziesiąt dwa lata (jak wiecie, bohater ten starzeje się w komiksach w czasie rzeczywistym). Monarchia chwieje się w posadach, zaraz dojdzie do Rewolucji Brytyjskiej czy czegoś tam podobnego. Kilku monarchistów zawiązuje spisek mający na celu utrzymanie status quo, a we wszystko wplątuje się oczywiście John i pewna jego znajoma. Dużo (czarnego) humoru, szybka akcja, bardzo odmienne od poprzednich rysunki i zupełnie inne klimaty. Tak właśnie powrócił do „Hellblazera” Delano po dziewięciu latach – jest weselej, ale nadal mocno politycznie. Wątków społecznych i obyczajowych autor nie porzucił bowiem nigdy – oprócz szczegółowej i nieco psychodelicznej wiwisekcji wnętrza i psychiki Johna Constantine’a, nadal znajdziemy u Delano jego poglądy na świat i politykę. Mocno lewicowe, jednoznaczne, wyraziste, wyłożone kawa na ławę i nieco zamknięte na jakikolwiek dialog.
W maju 1991 roku wyszedł czterdziesty pierwszy numer „Hellblazera”, otwierający jedną z najsłynniejszych opowieści o Johnie Constantine – „Niebezpieczne nawyki”. Ale to już znamy – Garth Ennis otworzył wtedy nowy rozdział w serii. A Egmont już w listopadzie zaprezentuje nam kolejnego autora, który pisał „Hellblazera” – otrzymamy pierwszy (prawdopodobnie z trzech) zbiorczy tom autorstwa Mike’a Careya, który w 2002 roku przejął pałeczkę od Briana Azzarello. Naprawdę jest na co czekać.
Tytuł: Jamie Delano. Hellblazer. Tom 3
Scenariusz: Jamie Delano
Rysunki: Ron Tiner, Mark Buckingham, Sean Phillips, Dean Motter, Steve Pugh, Philip Bond
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Tytuł oryginału: The Hellblazer #28-33, #35-40, #84, Hellblazer Special: Bad Blood #1-4
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: lipiec 2022
Liczba stron: 488
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788328156371
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz