czwartek, 11 września 2025

Rzeźnia numer pięć

Zdarza się

„Rzeźnia numer pięć” jest chyba najbardziej znaną powieścią Kurta Vonneguta. Jest też jedną z najlepszych. Bombardowanie Drezna w lutym 1945 roku wyryło trwały ślad w pamięci młodego, dwudziestodwuletniego jeńca wojennego – gdy ćwierć wieku później był już uznanym pisarzem, postanowił przepracować starą traumę przez opisanie tamtych doświadczeń. Ale nie było to jego jedynym celem, zagadnienia poruszane w „Rzeźni numer pięć” są nieco szersze.

„Wszystko to zdarzyło się mniej więcej naprawdę” – jak mówi pierwsze zdanie powieści. Vonnegut pisze o swoich doświadczeniach wojennych, ale w bardzo specyficzny sposób – pojawia się jako pierwszoosobowy narrator tylko w pierwszym i ostatnim rozdziale powieści, a we wszystkich pomiędzy opisuje perypetie niejakiego Billy’ego Pilgrima, fajtłapowatego chłopaka ze Stanów Zjednoczonych. Billy, w wyniku obowiązkowego poboru wojskowego, trafił do Luksemburga w czasach niemieckiej kontrofensywy w Ardenach, został schwytany na tyłach wroga przez nazistowskich żołnierzy, wylądował w obozie jenieckim dla Sowietów, aby w końcu chować się przed alianckim bombardowaniem Drezna w tytułowej, nie działającej już od kilku lat rzeźni z numerem 5 nad drzwiami. Vonnegut wszystko to przeżył osobiście, ale przeniesienie swoich własnych doświadczeń na fikcyjną postać pozwoliło mu wpleść do fabuły istotny wątek fantastyczny i filozoficzny.


„Rzeźnia numer pięć” złożona jest z króciutkich fragmentów, z których każdy jest swego rodzaju anegdotą z życia Pilgrima i – co ważne – nie są one ułożone chronologicznie. Jak mówili Tralfamadorianie: „Wiadomości te nie mają ze sobą żadnego szczególnego związku, ale autor dobrał je starannie w ten sposób, aby widziane jednocześnie składały się na obraz piękny, zaskakujący i głęboki. Nie ma początku, środka ani końca, nie ma sensacyjnej fabuły, morału, przyczyn ani skutków. My cenimy w naszych książkach głębię, jaką daje jednoczesne oglądanie wielu pięknych momentów życia”. Kim są Tralfamadorianie? Jednego z tych kosmitów już poznaliśmy w „Syrenach z Tytana” – rozbił się na Tytanie i uknuł spisek mający na celu dostarczenie mu brakującej części do statku kosmicznego. Tralfamadorianie powracają z hukiem w „Rzeźni numer pięć” i zdradzają czytelnikom w jaki sposób postrzegają rzeczywistość. Istnieją w piątym, dodatkowym wymiarze i naszą czterowymiarową, einsteinowską czasoprzestrzeń postrzegają tak, jak opisywał to Philip K. Dick w starszej od „Rzeźni…” o trzy lata powieści „Teraz czekaj na zeszły rok”. Widzą każdego człowieka tak, jakbyśmy my postrzegali łańcuch górski z narodzinami na jednym końcu masywu i śmiercią na drugim. „Wszyscy jesteśmy istotami zastygłymi w bursztynie” mówią Tralfamadorianie i porywają Pilgrima, kiedy jest już statecznym optykiem i ma żonę, a jego córka właśnie wyszła za mąż. Od tej pory sam Billy jest „wypadnięty z czasu”, może przenosić się do dowolnego etapu swego życia, w pełni świadomy tego, że wszystko jest już z góry ustalone, a on sam nie jest w stanie niczego zmienić. Może tylko doświadczać. Co z wolną wolą? – pytacie. A no nic, nie istnieje. „Ziemia jest jedyną planetą, na której wspomina się o czymś takim jak wolna wola” – mówią kosmici.


Czy Vonnegut czytał Dicka? Zapewne – wszak Kilgore Trout, jego powracający co chwila bohater drugoplanowy (w następnej powieści będzie pierwszoplanowym), niespełniony pisarz tandetnych powieści science fiction, to jawne nawiązanie do autora „Teraz czekaj na zeszły rok”. Dick pisał w swej powieści o samej naturze czasoprzestrzeni, powątpiewał w istnieje czegoś takiego jak przeszłość i przyszłość, widział w nich złudzenie naszego umysłu pragnącego zachować choćby pozory ciągłości swego istnienia. Billy Pilgrim odkrywa, że pojęcia te nie mają żadnego znaczenia, bo żyjemy w skrajnie deterministycznym świecie, w którym wszystko jest z góry ustalone i niemożliwe do zmiany. Człowiek rodzi się, żyje miotany od wydarzenia do wydarzenia, potem umiera. Zdarza się („So it goes” w oryginale). Fraza ta występuje w powieści ponad sto razy – zawsze tam, gdzie w fabule pojawia się wątek śmierci. Jest to chyba najbardziej znana fraza twórczości Vonneguta w ogóle – podkreślająca jej nadrzędną ideę fatalizmu, nieodwracalności, braku wolnej woli.

Chaos narracyjny jest celowy – potęguje tylko wrażenie braku jakiegokolwiek związku przyczynowo - skutkowego między poszczególnymi epizodami w życiu Billy’ego. Jest ono, tak jak życie innych ludzi, ciągiem bezsensownych zdarzeń, a każdy z nas jest więźniem rzeczywistości. Wojna pozbawia ludzi osobowości, zamienia ich w szare masy pełne głów i kończyn – tym bardziej odziera ludzi z indywidualności i sprawczości. Mamy tu do czynienia z biernym nihilizmem, pogodzeniem się z nieodwołalnym losem i nieuchronnością śmierci. Zdarza się. Co można zatem w ogóle robić? Unikać cierpienia, płynąć na fali dziejów i może czasem, jakimś dziwnym zrządzeniem losu uniknie się najgorszego. Można też nieustannie uciekać w fantazje, w których władamy nad rzeczywistością – jak we fragmencie z odwróconym biegiem czasu i antybombardowaniem miasta.


Czy Pilgrim został naprawdę porwany przez kosmitów, czy wszystko sobie wymyślił? Nie ma to tak naprawdę żadnego znaczenia. Bez wątpienia cierpiał na straszliwy szok pourazowy, z którego nigdy nie wyszedł. Może wszyscy żyjemy w podobnym szoku od samego dnia narodzin i tylko niektórym z nas udaje się uciec z kieratu rzeczywistości – nie ulec normom społecznym, prawnym czy obyczajowym. Pilgrim poszedł na wojnę, bo pobór był obowiązkowy, trafił do niewoli, bo jego oddział przegrał bitwę, potem się ożenił, bo społeczeństwo od niego tego wymagało, w końcu umarł, bo sama rzeczywistość go na to skazała. Zdarza się.

„Rzeźnia numer pięć” nazywana się powieścią antywojenną. Sam autor jednak już na jej początku poddaje w wątpliwość tę klasyfikację. Jak sam pisze nie da się napisać książki antywojennej, tak samo jak nie da się stworzyć powieści antylodowcowej. Lodowce zawsze były i zawsze będą, można je tylko opisywać. Takoż i wojny – największe zło naszej cywilizacji, jednak nieusuwalne i nieuniknione. Vonnegut widzi w niej bezsens tak absolutny, że tylko farsa i tragikomedia może dobrze opisać jej ideę. Wojna wypala ludzi od środka, zabiera im wszystko i pozostawia wydrążone skorupy – pozbawione siły, sprawczości i chęci do życia.

Uniwersum Vonneguta ma się dobrze. W omawianej dziś powieści pojawiają się nawiązania nie tylko do „Syren z Tytana” (Tralfamadorianie oraz krewni państwa Rumfoordów), ale i do „Kociej kołyski” (postać Kilgore’a Trouta), „Niech pana Bóg błogosławi, panie Rosewater” (główny bohater leży w tym samym szpitalu co Pilgrim i dyskutuje z nim o życiu) oraz „Matki Nocy” (Howard W. Campbell przybywa do Drezna ze swoją nazistowską propagandą). Gdyby się uprzeć można by znaleźć też punkt wspólny z „Pianolą” – miejsce narodzin Billy’ego Pilgrima. W następnej książce zjemy „Śniadanie mistrzów” serwowane przez Kurta Vonneguta, będącego wówczas u szczytu swych literackich możliwości.




Tytuł: Rzeźnia numer pięć
Autor: Kurt Vonnegut
Tłumaczenie: Lech Jęczmyk
Tytuł oryginału: Slaughterhouse-Five, or The Children’s Crusade: A Duty-Dance with Death
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Wydawca oryginału: Dell Publishing
Rok wydania: 2018
Rok wydania oryginału: 1969
Liczba stron: 240
ISBN: 9788381164924

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz