niedziela, 15 czerwca 2025

Matka Noc

Wyszczerbione koła zębate

A oto ciąg dalszy moich wycieczek w czytelniczą przeszłość sprzed założenia bloga. Wracam do Kurta Vonneguta po raz trzeci i ponownie dochodzę do wniosku, że była to znakomita decyzja. Zanim pojawiła się genialna „Rzeźnia numer 5” zapadła „Matka Noc” – mroczna siła istniejąca w umysłach wszystkich ludzi uniemożliwiająca im jasne i klarowne myślenie. 

Wydaje mi się, że Vonneguta owa ciemność się nie imała. Oto trzecia powieść i trzecie zdecydowanie klarowne i jasne wyłożenie myśli przewodniej. W „Pianoli” mieliśmy słynny cytat: „Krok wstecz po obraniu złego kierunku jest krokiem we właściwą stronę” a w „Syrenach z Tytana” czytaliśmy, że Malachiasz Constant był „ofiarą ciągu przypadków, jak każdy”. W „Mother Night”, już w samej przedmowie Kurt Vonnegut Jr. napisał: „Jest to jedyny z moich utworów, którego morał znam. Nie uważam, że to jakiś wspaniały morał, po prostu przypadkiem go znam. Jesteśmy tym, kogo udajemy i dlatego musimy bardzo uważać, kogo udajemy”. Ten cytat znajdziemy praktycznie w każdej recenzji i analizie omawianej dziś powieści – autor bardzo tak mocno ukierunkowuje jej odbiór, że wręcz nie da się tego cytatu pominąć.


Głównym bohaterem „Matki Nocy” jest Howard W. Campbell Jr., który w 1961 roku siedzi w więzieniu dla nazistowskich zbrodniarzy w Jerozolimie i oczekuje na proces. Ma bardzo dużo czasu – siłą rzeczy zatem rozpamiętuje własne życie i wszystkie wydarzenia, jakie doprowadziły go ostatecznie do miejsca, w którym się znajduje. Howard (rocznik 1912) był Amerykaninem, który wraz ze swoimi rodzicami przeniósł się w dzieciństwie do Niemiec podnoszących się po Wielkiej Wojnie. Gdy nad krajem zawisło widmo nazizmu rodzice ewakuowali się do Ameryki, ale Howard został – niemiecka żona, kariera dramatopisarza, dobre życie przeważyły. Nasz bohater został zwerbowany – i to podwójnie. Goebbels uczynił go największym anglojęzycznym propagandystą radiowym III Rzeszy, a tajemniczy agent amerykańskiego wywiadu zaproponował mu grę na dwa fronty. Howard w zakamuflowany sposób przekazywał tajne informacje wrogom Rzeszy, choć oficjalnie był skrajnym antysemitą, nazistą i nawoływał do nienawiści rasowej. Po wojnie traci żonę, ucieka do Stanów Zjednoczonych i zaszywa się gdzieś w malutkim mieszkanku, próbując żyć w nowej rzeczywistości. Gdy tożsamość Howarda zostaje ujawniona opinii publicznej jego życie gwałtownie przyspiesza. Biali amerykańscy suprematyści wynoszą go na piedestał, Izraelczycy próbują sami wymierzyć mu sprawiedliwość a wysoko postawieni rodacy oczywiście nie pamiętają, żeby jakikolwiek Campbell był tajnym agentem. Nic dziwnego, nie wolno przecież pamiętać takich rzeczy – oto cena bycia szpiegiem.


Zamknięty w izraelskim więzieniu Howard nie liczy już na ratunek – ba, nie jest przekonany czy na niego zasługuje. Nie wie już w zasadzie kim był, kim jest teraz i dlaczego stał się takim a nie innym człowiekiem. Na pytanie amerykańskiego agenta: „Czy myśli pan o tym co się dzieje w Niemczech? Hitler, Żydzi i to wszystko?”, Howard odpowiada: „Nie mam na to żadnego wpływu, więc nie myślę o tym”. Tak jakby nic nie zależało od niego, jakby ukształtowały go okoliczności zmieliły żarna historii. Ale tylko „tak jakby” – Vonnegut pisze, że jeden człowiek nie zmieni historii jako takiej (poza małymi wyjątkami), bo wszystkie pojedyncze przekonania i decyzje giną w jednym uśrednionym nurcie, bo „wszystko się sumuje”. Ale nie powinno się tłumaczyć tym własnej indolencji i konformizmu. I każde działanie, nawet tylko na pokaz i w imię „większego dobra” ma swoje konsekwencje. Campbell tak mocno wczuł się w swoją rolę, że nie ma już większego znaczenia, że był agentem. Taka bardzo udawał, że w ostatecznym rozrachunku – nie udawał. 


Dopiero po latach zdał sobie sprawę, że został wykorzystany jak świnia w rzeźni, że „znaleziono zastosowanie dla każdego kawałka, nawet dla kwiku”. Wstrząsająca rozmowa z ojcem, chyba najważniejsza w całej książce tylko to potwierdza. Howard mówi: „Ta część mnie, która chciała głosić prawdę, została przerobiona na wytrawnego łgarza!” – wielkie poczucie winy doprowadza go do takich, a nie innych decyzji pod koniec powieści. Oto mały człowiek stojący naprzeciw nadciągającego walca historii. Walca sterowanego przez jeszcze mniejszych, cynicznych ludzi, będących wyszczerbionymi kołami zębatymi wielkiego mechanizmu. Według Vonneguta umysły zwolenników totalitaryzmu są właśnie jak takie uszkodzone tryby, przeskakujące w przód w tych miejscach, gdzie się wyszczerbiły. Czyli pomijają niewygodne fakty – te niepasujące do przyjętej narracji.

Vonnegut jak zwykle pisze prostym, bezpośrednim językiem pozbawionym jakichkolwiek metafor i niepotrzebnych dygresji. Kawa na ławę – przekaz jest jak prosty, że zrozumie go większość odbiorców – oczywiście z wyłączeniem tych z uszkodzonymi kołami zębatymi.


Tytuł: Matka Noc
Autor: Kurt Vonnegut
Tłumaczenie: Lech Jęczmyk
Tytuł oryginału: Mother Night
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Wydawca oryginału: Fawcett Publications/Gold Medal Books
Rok wydania: 2019
Rok wydania oryginału: 1962
Liczba stron: 272
ISBN: 9788381167482

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz