Suprawielki pantechnobarok
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Świat, w którym toczy się akcja „Incala”, jednego z najbardziej znanych komiksów Alejandro Jodorowsky’ego, zaczął się bardzo szybko rozrastać już w kilka lat po premierze przygód Johna Difoola. Dziś zajmiemy się odrażającymi i przerażającymi tajemnicami Zakonu Technokapłanów, o którym czytaliśmy w każdym dotychczasowym komiksie „Jodoverse”.
Pierwszym rozszerzeniem świata „Incala” był sześcioczęściowy prequel całej awantury – „Przed Incalem” wydany między 1988 a 1995 rokiem. Pisał oczywiście Alejandro Jodorowsky, ale rysował następca i naśladowca Moebiusa – jugosłowiański grafik Zoran Janjetov, który sam mówił o sobie, że będzie „bardziej moebiusowski niż sam Moebius”. Janjetov zaraz po ukończeniu prac nad „Przed Incalem” zaangażowany został do kolejnego wielkiego przedsięwzięcia – chilijski scenarzysta postanowił znów wyłożyć swoje teorie na temat postępującego rozwoju technologii i domniemanych zagrożeń, jakie za sobą niesie. Wszystko to w formie opowieści o dziejach niejakiego Albino, bękarta i wyrzutka w dzieciństwie oraz najpotężniejszego Technokapłana jaki kiedykolwiek istniał w dorosłym życiu. Seria „Les Technopères”, czyli rzeczeni „Technokapłani”, wydawana była w Polsce przez Egmont w latach 2002-2006, więc niemal równolegle do premier frankofońskich. Po jedenastu latach prawa przejęło wydawnictwo Scream Comics i wydało dwa tomy zbiorcze, zawierające po cztery odcinki każdy – odpowiednio w 2017 i 2019 roku.
Akcja „Technokapłanów” toczy się w bliżej nieokreślonej przyszłości – trudno właściwie ją umiejscowić względem wydarzeń „Incala” czy „Kasty Metabaronów”. Znajdujemy się w odległym zakątku wszechświata i wraz z Albino, Najwyższym Technokapłanem, przemierzamy kosmos w poszukiwaniu Galaktyki Obiecanej. Albino towarzyszy jego małe, rozumne zwierzątko imieniem Tinigrifi oraz pięćset tysięcy „pantechnosów” – uciekinierów ze świata owładniętego nieokiełznanym progresem technologicznym i żarliwych wyznawców Albino. Mistrz obiecuje swym podopiecznym Nowy Świat, „w którym więzi międzyludzkie ważniejsze będą od technologii”. Albino i Tinigrifi zabijają czas wspomnieniami całego wspólnie spędzonego życia – Jodorowsky, podobnie jak w przypadku dwóch gadających robotów z „Kasty Metabaronów”, zanurza się głęboko w retrospekcje protagonisty i w każdym odcinku stosuje podobny schemat. A więc – krótki wgląd w aktualną sytuację na statku kosmicznym „Paleomojżesza” Albino, wspomnienie coraz mniej odległych w czasie wydarzeń z „kariery” Najwyższego Technokapłana oraz nakreślenie tragicznych dziejów jego rodziny, szukającej swego miejsca w skrajnie nieprzyjaznym świecie. W ostatnich dwóch odcinkach mamy złamanie schematu – wątki się zazębiają, a cała fabuła wpada w końcu do wspólnego „strumienia”, ale w gruncie rzeczy schemat nie znika całkowicie.
Kim tak właściwie jest Albino? Bękartem, owocem gwałtu kosmicznych piratów na młodej, kilkunastoletniej Panepie, przyszłej Wyroczni na Świętej Asteroidzie. Panepa została zhańbiona przez cały oddział najeźdźców i pozostawiona sama sobie. Po dziewięciu miesiącach rodzi trojaczki – szaroskórego Almagro, białoskórego Albino i czerwonoskórą (i czwororęką) Onyx. Każde dziecko ma innego ojca – traf chciał, że są nimi członkowie samej pirackiej wierchuszki. Panepa dorasta i poprzysięga zemstę – serię okrucieństw zaczyna od własnych dzieci, czyli Albino i Onyx, faworyzując jednocześnie najstarszego i najsilniejszego Almagro. Albino w ostatniej chwili udaje się wydostać z matni – Panepa wysyła go do Technoprzedszkoły Don Massimo „położonej na skraju miasta-satelity Laurii, w starej dzielnicy o wąskich uliczkach i mrocznych, tajemniczych zaułkach”. I tak zaczyna się wielka podróż Albino do wnętrza samego siebie oraz jego koszmarny rozwój osobowy – nieludzkie „bildungsroman”. Technoprzedszkoła jest bowiem tylko pierwszym etapem na drodze do doskonałości – każde kolejne miejsce jest co raz większym wyzwaniem dla naszego bohatera.
„Uczyłem się kłamać, zdradzać, oszukiwać, wyłudzać, kraść, wyzyskiwać i niszczyć innych dla garści kublarów! Wszystko po to, aby zostać dobrym Technokapłanem” – jak widać Albino zostaje bardzo szybko odarty z dziecinnych złudzeń. Cywilizacja „pantechno”, swoisty religijny kult szybko rozwijającej się technologii uwięził wszystkich mieszkańców świata w koszmarnym uścisku – nie ma w nim miejsca na jakiekolwiek ludzkie odruchy i bezinteresowne dobro. Widać to nie tylko w wątku Albino, który trafia kolejno do takich miejsc jak Szkoła Penitencjarna na Nohope, Planeta Games, Planeta Katów Alkattraz, czy w końcu Technowatykan, ale i w opowieści o jego rodzinie. Panepa, a wraz z nią Almagro i Onyx trafiają w pułapkę zastawioną przez kosmicznych piratów, następnie się z niej wydostają, organizują przewrót pałacowy i przemierzają galaktykę w poszukiwaniu zemsty, miłości, wolności i jakiegokolwiek celu w życiu. Po drodze są świadkami całkowitego upadku moralnego resztek ludzkości – sami również dają najgorsze przykłady z możliwych. Ich wątek łączy się z wielką krucjatą Albino, który, po przybliżeniu czytelnikowi wypadków, prowadzących do objęcia przez niego Najwyższego stanowiska w Zakonie Technokapłanów i zdobycia wręcz niewyobrażalnej potęgi fizycznej i psychicznej, zaczyna wreszcie realizować swą (paleo)mojżeszową misję.
„Technokapłani” nie są fabularyzowanym przedstawieniem filozofii Jodorowsky’ego, nie są jego autorskim krzykiem – są wręcz ogłuszającym, przesadzonym i nad wyraz agresywnym wrzaskiem. Światem rządzi kult techno – religia, której wyznawcy dosłownie czczą technologię. Kult ten, uosabiany przez Technokapłanów, z Suprawielkim Technopapieżem na czele oraz oddziałami bezlitosnych Katów, niszczy wszelkie zalążki indywidualności, więzi międzyludzkich, empatii, bezinteresowności, duchowości i wolności. Nie może istnieć nic niepodporządkowanego tejże religii i nie ulegającego gwałtownemu rozwojowi technologicznemu. Mały Albino naiwnie marzył o tym, że może zostać słynnym na cały świat kreatorem gier komputerowych, wzmacniających ludzkiego ducha i kreujących fikcyjny co prawda, ale zbawienny świat, do którego będzie można uciec z koszmarów techno. Jego ponadprzeciętne zdolności zostają szybko zauważone przez władze Zakonu i tylko pomoc zwirtualizowanego Świętego Severo de Loyozy nie tylko pozwala piąć się naszemu bohaterowi w górę hierarchii, lecz zwyczajnie przeżyć.
Alejandro Jodorowsky od zawsze krytykował rozwój cywilizacji, w którym technologia jest ważniejsza od duchowości. W „Technokapłanach” daje całkowity upust swym obawom, pisząc komiks w dużej części niezrozumiały, przeszarżowany fabularnie, naiwny i łopatologicznie tłumaczący czytelnikowi, co autor ma na myśli. Postacie są tu dosłownie „papierowe” – głośno recytują tezy swego demiurga, który powołał je do życia i z subtelnością pędzącego pociągu mówią, że techno jest be, a duch i natura są ok. Teoretycznie mamy do czynienia z science fiction, ale tak po prawdzie tylko ze sztafażem tego gatunku. Nie ma tu bowiem żadnych reguł fizyki, chemii, mechaniki, czy wręcz psychologii, logiki i zwykłego łańcucha przyczynowo skutkowego, których Jodorowsky by nie złamał. Podobnie jak w „Kaście Metabaronów”, wydarzenia „Technokapłanów” dzieją się „bo tak” – tak, jak je wyśnił czy wylosował w jakimś „scenariuszowym bingo” chilijski artysta. Czasem trudno uwierzyć, że mamy do czynienia z żywymi ludźmi (bo przecież takimi są wg założeń fabularnych) a nie z figurkami o losowo generowanych zachowaniach. Panepa, Almagro i Onyx są katami i ofiarami sami dla siebie, potem wspólnie przyjmują te role względem ich własnych oprawców, nie uczą się na błędach i zdają się nie pamiętać tego, co robili i mówili jeszcze wczoraj. Syndrom sztokholmski jest wrodzoną cechą każdej postaci w komiksie – bo tak.
I to zło. Wszechobecne, przytłaczające, ciągle przypominające o sobie, absurdalne i groteskowe. Każde kolejne miejsce, do którego trafia Albino na swej drodze ku oświeceniu jest gorsze od poprzedniego. Każdy rozdział kończy się tak: „Hipokryzja planety Games była tylko kroplą w porównaniu z oceanem perfidii Alcattraz, technoseminarium Katów!” albo: „Alkattraz był przy Gromie niczym owca przy wilku. Nie przypuszczałem na jakich potwornych, nieludzkich, chorych, krwiożerczych, obłędnych fundamentach zbudowano „święty” przemysł techno-technoski”. Wszyscy mieszkańcy uniwersum Jodorowsky’ego są sadystami, zwyrodnialcami i okrutnikami. Morderstwa, gwałty, kastracje (Chilijczyk nie byłby sobą, gdyby nie wykastrował kogoś na co dziesiątej stronie) – po prostu bestialstwo wszystkich wobec wszystkich bez większego uzasadnienia. Ba, sam Albino staje się w pewnym momencie postacią niezwykle wątpliwą moralnie – cena, jaką świat musi zapłacić za uzyskanie przez niego doskonałości jest przecież zdecydowanie zbyt wysoka.
Jodo puszcza cugle nie tylko w temacie przemocy, seksu i okrucieństwa. Całkowicie swobodnie poczyna sobie z naukowymi podstawami wykreowanego świata, czego nawet nie stara się ukrywać. Znamy pojęcie technobełkotu, prawda? W 1996 roku, amerykański fizyk Alan Sokal opublikował w pewnym szanowanym periodyku artykuł tak absurdalny i wypełniony nieprawdziwymi, wymyślonymi na poczekaniu teoriami i nic nie znaczącym żargonem, że z miejsca wywołał skandal w naukowym środowisku. „Sprawa Sokala” była przykładem na to, że większość ludzi spoza tego środowiska nie odróżnia „technobełkotu” od prawdziwego naukowego tekstu. Cóż ten Sokal–Jodorowsky tu wyprawia! Mamy neopsychiczne multilasery, systemy paninformatyczne, miecze spintroniczne, funkcjonowanie pro-mentalne, zjednoczenie z tetrakano-supermonoblokiem, wszczepienie do mózgu triprocesora biofonicznego 5040 i całą masę przedrostków dodawanych bez większego ładu i składu – paleo-, pan-, supra-, techno-. Znamy je doskonale z wcześniejszych komiksów, ale zaskakuje nas fakt, że w „Technokapłanach” Jodorowsky stracił całkowicie nad nimi kontrolę. Zresztą nie tylko nad nimi, lecz nad całokształtem „naukowym”: „Musiałem zatrzymać czas używając moich mocy zmysłowych. Unieruchomiłem materię, uzyskałem prędkość psychiczną większą od prędkości światła i dzięki niej przedostałem się do magicznego momentu, w którym nic się nie dzieje. Energia rozdzieliła się na niezliczone kwiaty nie-życia i kwiaty nie-śmierci. Tu spotkałem się z moim wirtualnym mistrzem, wielkim inżynierem, świętym Severo De Loyozą”.
Jednocześnie odjeżdża też w totalny barok w opisach sfery duchowej: „Każdej nocy po godzinach spędzonych na bezużytecznej nauce, zamykałem się z moją longkosmiczną fulgą konsolą systemu M’Gar, z którą ustanawiałem połączenie kora mózgowa–robothalamus, zmieniając mój punkt widzenia pantechno, fałszywy i ograniczony, aby zastąpić go wzniosłą prawdą rzeczy. Fuzja z potężną fulgo sprawiała, że wykraczałem poza własną indywidualność. Czułem, że moje ciało było częściowym wyrażeniem mojej siły życiowej i umysłowej…”. Materia jest rzeczą urojoną, czas jest iluzją. Jedyna rzeczywistość to świadomość człowieka. Tak, my znowu zdajemy sobie sprawę, że Jodorowsky już o tym pisał, ale nigdy, po prostu nigdy nie dorzucił tak mocno do pieca jak tutaj.
„Technokapłani” są komiksem absolutnej przesady i barokowego szaleństwa narracyjno-światotwórczego. Nie da się przejść obok niego całkowicie obojętnie – jak żaden do tej pory oddziela przygodnych czytelników od hardkorowych fanów Chilijczyka. Swoje trzy grosze dorzuca również grafik, który w porównaniu z „Przed Incalem” wypada raczej niekorzystnie. Nie mam zarzutów do scenografii, bo nie jest ona tu aż tak ważna – to postacie wychodzą tu Janjetovovi dość przeciętnie. Tak, jakby wydostały się z gabinetu figur woskowych i napędzane bliżej nieokreśloną siłą, deklamowały idee boga-scenarzysty. Nie bez znaczenia są tu również komputerowo generowane kolory autorstwa Freda Beltrana (to on zajął się już całkowicie rysunkami do „Megalex”, czyli kolejnej serii pobocznej „Jodoverse”), który wespół z Janjetovem, tak jakby w zgodzie z linią interpretacyjną Chilijczyka, z rozmysłem generują świat zdehumanizowany, nieludzki, sztuczny i mechaniczny.
Fanom Jodorowsky’ego nie muszę polecać „Technokapłanów” – znajdą tu swego mistrza podniesionego do n–tej potęgi. Reszta odbije się jak od ściany – czujcie się ostrzeżeni.
Tytuł: Technokapłani
Scenariusz: Alejandro Jodorowsky
Rysunki: Zoran Janjetov, Fred Beltran
Tłumaczenie: Kuba Pisarkiewicz
Tytuł oryginału: Les Technoperes
Wydawnictwo: Scream Comics
Wydawca oryginału: Les Humanoïdes Associés
Data wydania: wrzesień 2017, maj 2019
Data wydania oryginału: 1998-2006
Liczba stron: 212, 196
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 240 x 320
Wydanie: I
ISBN: 9788365454577, 9788366291072
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz