Kevin Smith - W pogoni za Amy
Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Esensja w cyklu "Do sedna".
„Jeśli to zadurzenie, to prawdziwa miłość by mnie zabiła”
W trzecim filmie Kevin Smith powraca w pewnym stopniu do tego, za co doceniono jego debiutanckich „Sprzedawców”. Rezygnuje z głupkowatych żartów i slapsticku, tak bardzo obecnych w „Szczurach z supermarketu”, na rzecz komedii o nieco innym, dość poważnym wydźwięku. „Chasing Amy” pojawia się w kinach w styczniu 1997 roku.
Holden McNeil jest dwudziestokilkuletnim rysownikiem z New Jersey. Razem ze swoim kumplem, Bankym Edwardsem, tworzy komiks „Bluntman and Chronic”, oparty na prawdziwym życiu niejakiego Jaya i Cichego Boba – dwóch cwaniaków handlujących prochami na ulicach. Holden zakochuje się w dziewczynie poznanej na jednym z konwentów komiksowych – Alyssa Jones również rysuje i pochodzi z jego rodzinnego miasta. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie pewien szkopuł – Alyssa woli dziewczyny, a w dodatku ma za sobą naprawdę bujną przeszłość erotyczną. Holden w porównaniu z nią jest seksualnym nowicjuszem i grzecznym chłopcem. O dziwo, dziewczyna odwzajemnia uczucia chłopaka. Banky, któremu nagły związek przyjaciela jest najwyraźniej nie w smak, próbuje uświadomić Holdenowi, że prędzej czy później ten będzie cierpiał. Alyssa robiła i widziała rzeczy, o których oni nawet nie słyszeli – co z tego, że udało jej się przełamać i związać z heteroseksualnym facetem?
„W pogoni za Amy” to w pierwszej kolejności komedia, choć zupełnie inna niż poprzedzające ją „Szczury…”. Większość żartów i dialogów dotyczy głównie seksu (czy raczej „pieprzenia” albo „zapinania z dwóch stron”), stereotypów damsko-męskich, orientacji seksualnych i najróżniejszych zahamowań i uprzedzeń – nie tylko związanych z odmiennymi preferencjami płciowymi, ale również rasowymi. Smith wali z grubej rury, nie zna pojęcia politycznej poprawności, nie zastanawia się, czy którakolwiek grupa odbiorców zostanie urażona i zacznie domagać się usunięcia filmu z kin (serwisów streamingowych w 1997 roku nie było). Bohaterowie filmu klną, piją, używają naprawdę dosadnych określeń, nie szanują niczyich uczuć, palą na potęgę w każdym możliwym miejscu i jak mówi Banky „szepczą prosto we wrażliwe uszka całego świata”. I właśnie to bezkompromisowe podejście jest największym atutem filmu.
Chłopaki są zgodni co do tego, że utrzymują ich „grubasy i chudzielcy nieuprawiający seksu”, podejrzewają, że „lesbijska miłość to tylko wygłupy, bo każda kobieta marzy o porządnym bzykanku z facetem” i w sumie „rozumieją gejów-mężczyzn” – przecież bez penetracji nie ma mowy nie tylko o utracie dziewictwa, ale i o seksie w ogóle. Spotkanie z Alyssą wywraca im światopogląd do góry nogami i choć teoretycznie „wszystko jest spoko”, to jednak nie jest. Problemy Banky’ego, które pod koniec filmu znajdują niejednoznaczne, choć podejrzanie logiczne, uzasadnienie, to nic w porównaniu z tym, co przeżywa Holden.
Bohater jest na pewno bardzo szczery w swoich uczuciach – pompatyczna przemowa w samochodzie, na który leją się strumienie deszczu i w którym Alyssa czuje się trochę jak w pułapce, jest przesadzona i przerysowana nie tylko poprzez treść i formę ale i z powodu tego czym kieruje się Holden. Podobnie jest z późniejszą aferą podczas meczu hokejowego, która przeradza się następnie w żenujący spektakl wieńczący cały film. Kochający na zabój chłopak, mimo oczywistych dobrych chęci, stawia zawsze siebie na pierwszym planie i próbuje cały świat podporządkować swoim problemom, zahamowaniom, wątpliwościom i uczuciom. To kolejny „typowy bohater Kevina Smitha” – młody, dorosły mężczyzna, który chowa w środku niedojrzałego, niepewnego i egocentrycznego dzieciaka. Nie podziałała na niego nawet przemowa Cichego Boba, który wrócił do swej roli mędrca ze „Sprzedawców” i wygłosił chyba najlepszy filmowy monolog w swej karierze. Holden zrozumiał jego nauki o wiele za późno – bo ostatecznie zrozumiał. Dotarło to do niego po czasie – dopiero wtedy, gdy musiał jeszcze raz wytłumaczyć sobie całą zastaną rzeczywistość „na obrazkach i ludzikach”, zranić ponownie Alyssę (ale i również Banky’ego) i spalić resztki mostów.
„W pogoni za Amy” to komedia – mądra, czasem wesoła, głównie smutna, dość wulgarna i bezpośrednia. Dokładnie taka, jaka miała być. Opowiada o w sumie porządnym kolesiu, który nie chce tak naprawdę być macho. Tylko, że mu to nie wychodzi – jak to mądrze podsumował jeden z jego rozmówców: „każdy facet chce być jak Marco Polo” – chce być pierwszy. Holden nie potrafi budować domu na stepach, które zbrukane zostały kopytami koni setek tysięcy Hunów i Mongołów – nawet jeśli pani na włościach, tłumaczy mu, że to były tylko „najazdy eksperymentalne”, za przyzwoleniem. Kevin Smith nie potępia jednak Holdena. Patrzy na niego z sympatią – jako na reprezentanta pokolenia, do którego sam reżyser również należał. A wnioski z obserwacji tych wszystkich erotomanów-gawędziarzy każe wyciągać samodzielnie.
Holden McNeil jest dwudziestokilkuletnim rysownikiem z New Jersey. Razem ze swoim kumplem, Bankym Edwardsem, tworzy komiks „Bluntman and Chronic”, oparty na prawdziwym życiu niejakiego Jaya i Cichego Boba – dwóch cwaniaków handlujących prochami na ulicach. Holden zakochuje się w dziewczynie poznanej na jednym z konwentów komiksowych – Alyssa Jones również rysuje i pochodzi z jego rodzinnego miasta. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie pewien szkopuł – Alyssa woli dziewczyny, a w dodatku ma za sobą naprawdę bujną przeszłość erotyczną. Holden w porównaniu z nią jest seksualnym nowicjuszem i grzecznym chłopcem. O dziwo, dziewczyna odwzajemnia uczucia chłopaka. Banky, któremu nagły związek przyjaciela jest najwyraźniej nie w smak, próbuje uświadomić Holdenowi, że prędzej czy później ten będzie cierpiał. Alyssa robiła i widziała rzeczy, o których oni nawet nie słyszeli – co z tego, że udało jej się przełamać i związać z heteroseksualnym facetem?
„W pogoni za Amy” to w pierwszej kolejności komedia, choć zupełnie inna niż poprzedzające ją „Szczury…”. Większość żartów i dialogów dotyczy głównie seksu (czy raczej „pieprzenia” albo „zapinania z dwóch stron”), stereotypów damsko-męskich, orientacji seksualnych i najróżniejszych zahamowań i uprzedzeń – nie tylko związanych z odmiennymi preferencjami płciowymi, ale również rasowymi. Smith wali z grubej rury, nie zna pojęcia politycznej poprawności, nie zastanawia się, czy którakolwiek grupa odbiorców zostanie urażona i zacznie domagać się usunięcia filmu z kin (serwisów streamingowych w 1997 roku nie było). Bohaterowie filmu klną, piją, używają naprawdę dosadnych określeń, nie szanują niczyich uczuć, palą na potęgę w każdym możliwym miejscu i jak mówi Banky „szepczą prosto we wrażliwe uszka całego świata”. I właśnie to bezkompromisowe podejście jest największym atutem filmu.
Chłopaki są zgodni co do tego, że utrzymują ich „grubasy i chudzielcy nieuprawiający seksu”, podejrzewają, że „lesbijska miłość to tylko wygłupy, bo każda kobieta marzy o porządnym bzykanku z facetem” i w sumie „rozumieją gejów-mężczyzn” – przecież bez penetracji nie ma mowy nie tylko o utracie dziewictwa, ale i o seksie w ogóle. Spotkanie z Alyssą wywraca im światopogląd do góry nogami i choć teoretycznie „wszystko jest spoko”, to jednak nie jest. Problemy Banky’ego, które pod koniec filmu znajdują niejednoznaczne, choć podejrzanie logiczne, uzasadnienie, to nic w porównaniu z tym, co przeżywa Holden.
Bohater jest na pewno bardzo szczery w swoich uczuciach – pompatyczna przemowa w samochodzie, na który leją się strumienie deszczu i w którym Alyssa czuje się trochę jak w pułapce, jest przesadzona i przerysowana nie tylko poprzez treść i formę ale i z powodu tego czym kieruje się Holden. Podobnie jest z późniejszą aferą podczas meczu hokejowego, która przeradza się następnie w żenujący spektakl wieńczący cały film. Kochający na zabój chłopak, mimo oczywistych dobrych chęci, stawia zawsze siebie na pierwszym planie i próbuje cały świat podporządkować swoim problemom, zahamowaniom, wątpliwościom i uczuciom. To kolejny „typowy bohater Kevina Smitha” – młody, dorosły mężczyzna, który chowa w środku niedojrzałego, niepewnego i egocentrycznego dzieciaka. Nie podziałała na niego nawet przemowa Cichego Boba, który wrócił do swej roli mędrca ze „Sprzedawców” i wygłosił chyba najlepszy filmowy monolog w swej karierze. Holden zrozumiał jego nauki o wiele za późno – bo ostatecznie zrozumiał. Dotarło to do niego po czasie – dopiero wtedy, gdy musiał jeszcze raz wytłumaczyć sobie całą zastaną rzeczywistość „na obrazkach i ludzikach”, zranić ponownie Alyssę (ale i również Banky’ego) i spalić resztki mostów.
„W pogoni za Amy” to komedia – mądra, czasem wesoła, głównie smutna, dość wulgarna i bezpośrednia. Dokładnie taka, jaka miała być. Opowiada o w sumie porządnym kolesiu, który nie chce tak naprawdę być macho. Tylko, że mu to nie wychodzi – jak to mądrze podsumował jeden z jego rozmówców: „każdy facet chce być jak Marco Polo” – chce być pierwszy. Holden nie potrafi budować domu na stepach, które zbrukane zostały kopytami koni setek tysięcy Hunów i Mongołów – nawet jeśli pani na włościach, tłumaczy mu, że to były tylko „najazdy eksperymentalne”, za przyzwoleniem. Kevin Smith nie potępia jednak Holdena. Patrzy na niego z sympatią – jako na reprezentanta pokolenia, do którego sam reżyser również należał. A wnioski z obserwacji tych wszystkich erotomanów-gawędziarzy każe wyciągać samodzielnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz