niedziela, 3 maja 2020

Mister Miracle

Więzień istnienia

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

„Mister Miracle” ze scenariuszem Toma Kinga, wydany w styczniu w egmontowym cyklu „DC Deluxe”, jest w mojej ocenie jednym z najlepszych komiksów superbohaterskich, jakie możemy obecnie kupić na naszym rynku. I podobnie jak w znakomitym „Visionie” tego samego autora nie chodzi w nim o superbohaterstwo sensu stricto. Oto opowieść o „największym eskapiście świata”, który zapragnął dokonać ucieczki ostatecznej.

Historia bohatera znanego jako Mister Miracle sięga początków lat siedemdziesiątych. Amerykański Kodeks Komiksowy nie był już tak bezwzględnie respektowany, infantylna Srebrna Era odeszła w zapomnienie, a Detective Comics szukało pomysłów na nowe, dojrzalsze serie. Jedną z najważniejszych inicjatyw rodzącej się właśnie Brązowej Ery był tak zwany „Czwarty Świat” legendarnego Jacka Kirby’ego. Kirby dopiero co opuścił Marvela i wrócił do DC, któremu zaoferował trochę niewykorzystanych pomysłów z czasów, gdy pracował nad „Thorem”. Zajął się budową obszaru uniwersum DC opartego na science fiction, mitologii, religii, podaniach biblijnych i motywach Odwiecznej Walki Dobra ze Złem w bezkresnych międzygwiezdnych przestrzeniach. Wymyślił dwie planety powstałe z rozpadu wielkiego świata rażonego swego rodzaju „ragnarokiem” – piękną, zieloną i żyzną Nową Genezę oraz spaloną, wyjałowioną i martwą Apokolips. Pozostają one w niestabilnym sojuszu – władcy wzięli wzajemnie swoich synów jako zakładników, co miało być gwarancją pokoju. Orion, syn Darkseida z Apokolips, mieszka na Nowej Genezie, natomiast Scott Free, syn Wielkiego Ojca, przebywa w strasznym sierocińcu „Babci samo Dobro” na zniszczonej i przerażającej planecie. Poznaje tam inną bohaterkę–boginię, Big Bardę, w której zakochuje się z wzajemnością i z którą udaje mu się ostatecznie uciec na Ziemię. Ucieczka ta stała się pierwszą z wielu późniejszych, będących sensem życia naszego bohatera. Scott Free, po przybyciu na naszą planetę, stał się „Misterem Miracle”, superbohaterskim Harrym Houdinim i następcą swojego ziemskiego mentora – Thaddeusa Browna, cyrkowca, który nauczył go sztuki ucieczek. A Ziemia zdobyła tym samym kolejnego obrońcę.


"Mister Miracle vol.1" #1, kwiecień 1971

„Czwarty świat” nie był inicjatywą, która przetrwała długie lata – Jack Kirby w 1976 roku wrócił do Marvela. Z trzech jej flagowych tytułów („New Gods”, „Forever People” i „Mister Miracle”) przetrwał dłużej tylko ten ostatni – w latach siedemdziesiątych DC wydało dwadzieścia osiem odcinków tego tytułu. „Mister Miracle” ukazywał się od tamtego czasu nieregularnie w kolejnych seriach – drugiej pod koniec lat osiemdziesiątych na fali pokryzysowej Mrocznej Ery i trzeciej, raptem kilkuodcinkowej w roku 1996. Omawiana dziś, zamknięta, dwunastoczęściowa opowieść ze scenariuszem Toma Kinga i rysunkami Mitcha Geradsa jest już czwartą i jak na razie ostatnią. Wydana w Stanach Zjednoczonych między październikiem 2017 a styczniem 2019 roku, pojawiła się przed miesiącem w Polsce.

Scott Free, mieszka w Ameryce ze swoją ukochaną Big Bardą. Znany jest jako „największy eskapista świata”, który wydostanie się z każdej pułapki. Akcja komiksu rozpoczyna się od „ucieczki ostatecznej”, czyli próby wymknięcia się samej śmierci. Scott, uratowany w ostatniej chwili przez żonę, dochodzi do siebie po nieudanej próbie samobójczej. Tymczasem z Nowej Genezy napływają niepokojące wieści. Darkseid, Pan Apokolips, wszedł w posiadanie Równania Antyżycia – formuły, za pomocą której może zdobyć kontrolę nad każdą żywą istotą pozbawiając ją wolnej woli, co równoznaczne jest tak naprawdę odebraniem jej sensu życia. Mister Miracle i Big Barda zostają wezwani na Nową Genezę, aby pomóc Orionowi (następcy Wielkiego Ojca) w walce z siłami Darkseida. Cały komiks to naprzemienne wyprawy bohaterów na wielką, epicką, typowo superbohaterską wojnę w odległych zakątkach kosmosu oraz ich powroty do codziennego życia na Ziemi. Prosta fabuła, prawda?

"Mister Miracle vol.4" #1, październik 2017

Otóż nic nie jest tu proste. „Coś jest nie tak ze światem. Coś jest ze mną bardzo nie tak” – powtarza Mister Miracle, wyczuwając, że bierze udział w jakimś absurdalnym, odrealnionym ciągu zdarzeń, z którego nie jest w stanie się uwolnić. Nie potrafi udowodnić ani podważyć prawdziwości swoich doświadczeń. Scott widzi osoby, których nie powinno być a także zauważa dziwne, nienaturalne zmiany w otaczającej go rzeczywistości. Mister Miracle i Big Barda – patetyczni bogowie, kolorowo ubrani, jakby wycięci z komiksów sprzed półwiecza, latający po kosmosie, biorący udział w komiksowych bitwach są jednocześnie normalną parą, borykającą się ze swoją codzienną egzystencją na Ziemi. Płacą rachunki, chodzą do pracy, zasypiają zmęczeni przed telewizorem i wychowują dziecko. Z czasem te dwa, skrajnie kontrastujące ze sobą, plany narracyjne przenikają się coraz bardziej, walcząc nieustannie o swoją nadrzędność – stają się jednocześnie bardzo prawdziwe i bardzo umowne. Świat Scotta Free rozsypuje się na kawałki, choć niewykluczone, że rozsypuje się umysł.


Tom King stworzył dzieło, które wymyka się prostej interpretacji – przede wszystkim tej, która przychodzi do głowy wszystkim wyjadaczom popkultury, wychowanym na lynchowskich fugach dysocjacyjnych i snach na jawie. Scenarzysta przyznał, że genezą komiksu był jego koszmarny pobyt w szpitalu, podczas którego doznał ataku paniki, wrażenia odrealnienia rzeczywistości i porażającego przypuszczenia, że już nie ucieknie takiemu postrzeganiu świata. Że już na zawsze zostanie w nim uwięziony. Mamy depresję, ból egzystencji i pułapkę, z której nie sposób się uwolnić – istnienie. Nawet mimo powtarzającego się ciągle „mogę zawsze uciec”.

„Darkseid jest” – ten czarny, przyprawiający o ciarki, kadr z białym napisem pojawia się regularnie w komiksie, podpowiadając czytelnikowi, jaką ścieżkę interpretacyjną powinien obrać. „Jesteś tym, co uważasz za prawdziwe. Lub fałszywe” – pokrętna filozofia, która okazuje się podstawą do zrozumienia fabuły, sugeruje jeszcze jedno. Ważniejsze od ustalenia prawdziwości lub fałszywości zdarzeń staje się orzeczenie, dlaczego w ogóle mamy tu do czynienia z tak niejasną ontologią zdarzeń, postaci, obiektów i scenografii. Wielką rolę odgrywa tu fragment piątego odcinka, w którym Scott i Big Barda rozmawiają o Kartezjuszu, Bogu i „boskim obliczu” – pojęciu, które staje się kolejną, kompulsywnie powtarzaną mantrą w komiksie. W obliczu faktu, że jego bohaterowie to bogowie, rozważania Rene Descartesa nabierają nowego, zaskakującego znaczenia. I wbrew pozorom każdy fragment fabuły i każda strona są ważne – powracające motywy, kadry, mantry, momenty, w których Mister Miracle zdejmuje lub zakłada maskę, momenty, w których uaktywnia się „tuba teleportacyjna” na Nową Genezę oraz samo pojęcie Równania Antyżycia.


A tak ponad tą całą złożoną symboliką, „Mister Miracle” okazuje się ostatecznie opowieścią o człowieku na krawędzi – mistrzu ucieczek, który posunął się o jeden występ za daleko. To komiks o radzeniu sobie z codziennością, egzystencją po traumach, podnoszeniu się z podłogi po życiowych ciosach i zmaganiu się z samym faktem „bycia”. Mister Miracle jest więźniem istnienia tak samo jak każdy z nas. I podobnie jak my wszyscy ma swojego Darkseida, z którym musi się uporać. Jego „superbohaterstwo” nie polega na byciu kimś „ekstra” i nie mają tu znaczenia jego nadludzkie (ba, boskie) moce. Jest herosem, bo zmaga się ze zwykłymi problemami, żyje mimo świadomości, że „Darkseid jest” i mimo wszystko wie, dlaczego żyje.

Za rysunki odpowiada Mitch Gerads, który zastosował tu patent znany ze „Strażników” Alana Moore’a. Każda strona to dziewięć kadrów jednakowej wielkości w układzie trzy na trzy (z kilkoma wyjątkami). Grafik przyznał, że tak rygorystyczna konstrukcja opowieści była zamierzona – czytelnik nie ma zastanawiać się nad formą i znaczeniem układu kadrów, tylko skupić się wyłącznie na opowiadanej historii. Takie podejście do lektury akcentuje kolejne świetne zagranie autorów – „Mister Miracle” to tak naprawdę narracja pierwszoosobowa. To opowieść Scotta Free, który (przyjrzyjcie się dobrze) jest obecny w komiksie przez cały czas. Nie ma ani jednej sceny bez głównego bohatera, a głos trzecioosobowego „konferansjera”, który kończy każdy odcinek – właśnie na modłę starych komiksów Jacka Kirby’ego – tylko podkreśla ten fakt. Czytelnik nie widzi niczego, czego nie widzi Mister Miracle – to skrajnie subiektywna relacja, bardzo niejednoznaczna, symboliczna i, co tu dużo mówić, po prostu genialna.


„Mister Miracle” dorobił się już w sieci wielu pochwalnych peanów, porównujących jego klasę ze wspomnianym już „Visionem”, który wygrał esensyjny plebiscyt na najlepszy komiks 2019 roku. Tom King ma szansę wygrać ten plebiscyt dwa razy z rzędu – piszę to, choć zdaję sobie sprawę, że do końca roku jeszcze daleko. Pamiętajcie tylko, że jest to komiks, który należy przeczytać przynajmniej dwukrotnie – ponowna lektura uderza w czytelnika ze zdwojoną siłą.


Tytuł: Mister Miracle
Scenariusz: Tom King
Rysunki: Mitch Gerads
Tłumaczenie: Marceli Szpak
Tytuł oryginału: Mister Miracle
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Detective Comics
Data wydania: styczeń 2020
Liczba stron: 320
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328196209

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz