czwartek, 9 lutego 2017

Rok 1984

Nie ma pigułki

Nie znalazłem jeszcze książki, która siłą oddziaływania na psychikę i sugestywnością wizji, choćby w małym stopniu zbliżyła się do tej powieści. Właśnie przeczytałem ją po raz trzeci na przestrzeni dwudziestu lat - i znowu, chyba nawet bardziej niż poprzednio, rozłożyła na łopatki. Być może są osoby, które po dokładnym przeczytaniu tej powieści i zastanowieniu się o czym właściwie ona traktuje twierdzą, że "Rok 1984" nie przeraża. Pytanie - czy aby na pewno zrozumiały o co chodzi? Kazamaty Ministerstwa Miłości, w których Winston Smith przechodzi swą reedukację w trzecim rozdziale powieści, to groza w stanie czystym. Ale jest to raczej groza intelektu, negacja zdrowego rozsądku, strach przed odebraniem człowieczeństwa i uczynieniem bezosobowym trybem w maszynie, groza likwidacji wszelkich przymiotów owo człowieczeństwo definiujących i odcięcia wszelkich podpór na których opieramy percepcję i interpretację rzeczywistości.

Winston Smith jest jak Neo z wiadomego filmu Wachowskich. Neo, który czuje coraz bardziej, że świat, w którym żyje nie może być naturalnym, zdroworozsądkowo ustalonym stanem rzeczy. Realia, w których przyszło żyć Winstonowi to świat całkowicie podporządkowany zasadom wdrożonym przez Partię, czyli bezosobowy, ale jednak zbudowany z ludzi twór, będący wynaturzeniem totalitarnych władz - komunistycznych bądź nazistowskich. Partia rządzi niepodzielnie jednym z trzech światowych mocarstw, Oceanią, na którą składają się obie Ameryki, Wyspy Brytyjskie, Australia i południowa połówka Afryki. Oceania uwikłana jest w ciągłą, celowo prowadzoną wojnę naprzemiennie z dwoma innymi supermocarstwami: Eurazją, będącą tak naprawdę Związkiem Radzieckim rozrośniętym do monstrualnych rozmiarów oraz Wschódazją, czyli Chinami Mao, które połknęły Azję południową i wschodnią.



Winston Smith pracuje jako urzędnik, zajmujący się korygowaniem roczników statystycznych, dokumentów, gazet, filmów, zdjęć tak aby zapisana na nich przeszłość była cały czas zgodna z linią polityki Partii, prowadzoną przecież w teraźniejszości, czyli wiecznie zmiennej rzeczywistości. Dostrzega coraz wyraźniej absurd świata w jakim żyje, ciągłe kłamstwa, które ludzie przyjmują za prawdę, ścisłą kontrolę każdego fragmentu życia, odebranie wszystkich możliwości samodzielnego decydowania o samym sobie, terror polegający na tym, że trzeba się pilnować, aby nie okazać emocji, czyli ludzkiej twarzy. Szykany te nie dotyczą wszystkich mieszkańców Oceanii, osiemdziesiąt pięć procent obywateli to tzw. prole, czyli mieszkańcy, którzy z powodu niskiej inteligencji i ograniczonego horyzontu myślowego, nie stanowią zagrożenia dla Partii. To te pozostałe piętnaście, czyli członkowie samej Partii, ludzie inteligentni, są przedmiotem jej zainteresowania. Bowiem największą przewiną jakiej może dopuścić się Winston Smith jest myślozbrodnia. Nie zabójstwo, nie seks, nie kradzież. Myślozbrodnia, czyli dopuszczenie takich myśli i snucie takich wniosków, które są niezgodne z oficjalnymi nakazami Partii.

Winston jednak nie może się powstrzymać, wewnętrzny bunt wobec zastanego porządku, emocje i miłość zaczynają targać nim coraz mocniej. Szuka uporczywie matrixowej czerwonej pigułki, chce wybić szybę, wyrwać kable, wyjść ze słoja, w którym więzi go wyższa siła. Realia opisane w Roku 1984 okazują się jednak matrixem odwróconym, matrixem Moebiusa, który ma tylko jedną stronę. Pigułki nie istnieją, świat, w którym żyje Winston to jest faktycznie matrixowy zbiornik na ciało, ale (uwaga!) nic poza tym zbiornikiem nie istnieje! Nie ma jak wyjść, bo nie ma DO CZEGO się udać, nie można wejść w pustkę. Cały świat Winstona to świat jak najbardziej realny i świat jedyny, a poza nim istnieją tylko marzenia o lepszej rzeczywistości, systematycznie niszczone przez złego demiurga, czyli samą Partię.

Orwellowska Partia to pierwsza struktura trzymająca władzę w historii świata w pełni świadoma tego, co jest prawdziwym celem tejże władzy. Partia nie chce powiększać swojego Liebensraumu, nie interesuje jej dobrobyt kraju, żadne tam bajania Marksa czy Engelsa. Dążenie do zdobycia władzy poprzez nazistów czy komunistów, było błędnie motywowane. Władza nie ma służyć jako środek do celu jakim jest ojczyzna równych sobie i bogatych obywateli.  To mrzonka pierwszej połowy XX wieku i rodzących się wtedy totalitaryzmów. Okazuje się, że dobre chęci, dopóki pozostają w świecie idei i mrugają na ścianach platońskiej jaskini są czymś z wszech miar pożądanym. Ale jak tylko podprowadzimy je Platonowi, gdy odwróci wzrok, okazują się piekielną kostką brukową - ludzie nie potrafią się ich trzymać w świecie realnym.


Władza jest celem sama w sobie. Można ją trzymać terrorem, tak jak trzymała średniowieczna inkwizycja, Stalin czy Hitler. Ale prawdziwa władza to nie tylko uzyskanie posłuszeństwa, to również ciągłe upokorzenie podwładnego, zadanie mu cierpienia i zmuszenie do lizania ręki trzymającej bat. Jest to oczywiście prawdziwy horror, zniewolenie i bieda, ale metoda ta pozostawia jedną, jedyną rzecz wolną. Ludzki mózg, ten ostatni kilkucentymetrowy obiekt, który jest indywidualną ludzką własnością, niedostępną władzy. To przez tę jedną, ostatnią instancję wolności, dziejowe wahadło trwa w swoim cyklicznym ruchu. Wahadło ścięło Hitlera, ścięło Stalina, w końcu zahaczy tez o północnokoreański skansen, chyba, że tylko Kim Dzong Un i jego najbliższa świta to jedyni nie-prole w całym kraju. Ideologia Partii ma jednak sposób na zatrzymanie wahadła, to właśnie ta metoda, której podatne jednostki ulegają na co dzień a oporne w podziemiach Ministerstwa Miłości, jest grozą największą, ostateczną. Dwójmyślenie.

Partia anulowała niezmienność przeszłości, która stała się palimpsestem, przepisywanym wciąż i wciąż na nowo. Istnieje rozciągnięta na nim wiecznie zmienna teraźniejszość, ciągle modyfikowana przez ludzi pokroju Winstona lub propagandę z Wielkim Bratem na sztandarach. Jeśli nagle Partia stwierdzi, że toczy wojnę z Wschódazją (pomimo, że toczyła jeszcze wczoraj z Eurazją) to po prostu staje się to powszechnie przyjętą wersją rzeczywistości. Nie tylko zmienia się suchy zapis w dokumentach, zmieniają się też zapisy w ludzkich umysłach i podobnie jak w Aegypcie Crowleya dzieje się tak, że mamy zupełnie nową rzeczywistość, a o starej zapominamy. Jeśli nie – popełniamy myślozbrodnię. Dwójmyślenie polega na umiejętności świadomej akceptacji tego, że przeszłość się zmieniła przy jednoczesnym nieświadomym wyparciu tego faktu w kolejnym kroku. Szczęśliwy ten, kto posiadł tę zdolność - oporny trafia w ręce Partii, która w przeciwieństwie do poprzednich totalitaryzmów nie wypala herezji publicznie, nie zabija myślozbrodniarzy. Ona ich leczy – cierpieniem, bólem, butem miażdżącym twarz, ostatecznie wizytą w pokoju 101. I nie ma takiej siły, która pozwoliłaby umysłowi pozostać nadal ostatnim wolnym od kajdanów elementem.


Obywatele Oceanii przestają być ludźmi, są tylko śrubkami, trybami, elementami kolektywu jakim jest Partia. Puste, wyczerpane bateryjki, ładowane co chwila Dżinem Zwycięstwa, Dwoma Minutami Nienawiści, przemówieniami Wielkiego Brata. A Partia idzie dalej, bo nie tylko przeszłość można zmienić. Mózg jest miejscem, gdzie znajduje się cała ludzka maszyna interpretacyjna, cały nasz świat. Skoro Partia ma nad nim niepodzielną władzę, może sprawić, że niebo będzie czerwone, ludzie zaczną lewitować, a Wielki Brat będzie na zawsze przytulał wątpiących do swej kochającej piersi. I to dlatego Winston pozostanie na zawsze w swoim słoju, jako element zbiorowego solipsyzmu. A nawet czegoś o wiele bardziej przerażającego - jest to solipsyzm na jawie bez możliwości wybudzenia się, kreowany na bieżąco przez okrutnego demiurga, który nie przewidział żadnych czerwonych pigułek. Świat Partii to rzeczywistość strachu, bólu, upodlenia, kaźni, braku miłości, przyjaźni, indywidualności, wolności i człowieczeństwa. Świat władzy.

I właśnie ta niemoc stanowi największą grozę w powieści Orwella. A całość przedstawiona jest tak dosadnie, z taką sugestywnością i dbałością o szczegóły, że dosłownie zapiera dech. Jest to jedna z książek, które według mnie każdy powinien przeczytać. 

Zdjęcia, które zamieszczam pochodzą z ekranizacji powieści, która miała premierę właśnie w 1984 roku. Film ten, w reżyserii Michaela Radforda, z genialnymi rolami Johna Hurta i Richarda Burtona jest filmem znakomitym. Nie dorównuje powieści, jej ciężko dotrzymać kroku. Ale obejrzenie tego filmu polecam również, o dziwo nie wypada blado przy książkowym pierwowzorze.


Tytuł: Rok 1984
Tytuł oryginalny: Nineteen Eighty-Four
Autor: George Orwell
Tłumaczenie: Tomasz Mirkowicz
Wydawca: Muza
Data wydania: 2014
Rok wydania oryginału: 1949
Liczba stron: 288
ISBN: 9788377583661

3 komentarze:

  1. Genialna recenzja! Po pierwszym zdaniu już wiedziałem że taka będzie.

    Napisałeś to co wszyscy powinni o tej książce wiedzieć! a ośmielę się wyrazić przypuszczenie, że właściwego sensu tej powieści większość osób po prostu nie rozumie - tak jak ja nie rozumiałem, gdy ją pierwszy raz przeczytałem. Do tej książki trzeba dorosnąć intelektualnie.

    Właściwie jeśli już musiałbym na siłę się do czegoś doczepić w recenzji (aby nie było tak, że tylko laurki piszę) to zdanie gdzie napisałeś:

    <<>>

    Nie. To nie jest wynaturzenie, ale wyższy stopień. I nie chodzi tu o wybór którego z totalitaryzmów, ale zarówno komunistycznych, nazistowskich, a także średniowiecznej inkwizycji. Wszystkiego jednocześnie. Jest taki fragment, gdzie O'Brien o tym mówi Winstonowi.

    Kurcze Marcin, ja od tej książki się chyba rzeczywiście nie uwolnię, zrobiłeś mi smaka aby ponownie ją przeczytać choć niedawno ją przerabiałem.

    Choć to smak przerażający...

    Grot

    OdpowiedzUsuń
  2. CHODZIŁO MI O TEN FRAGMENT, KTÓRY NAPISAŁEŚ;

    Realia, w których przyszło żyć Winstonowi to świat całkowicie podporządkowany zasadom wdrożonym przez Partię, czyli bezosobowy, ale jednak zbudowany z ludzi twór, będący wynaturzeniem totalitarnych władz - komunistycznych bądź nazistowskich.

    OdpowiedzUsuń
  3. O wybór mi nie chodziło, raczej o zaznaczenie, że nie ma znaczenia w sumie z jakim totalitaryzmem porównujemy. No i fakt, chodzi o spotęgowanie totalitaryzmu, wejście na wyższy poziom. Totalitaryzm zyskuje samoświadomość - wie po co jest.
    Książka opisująca działania Partii, którą czyta Winston i późniejsze "wykłady" O'Briena to coś niesamowitego. Podczas czytania włącza się odruchowy, zdroworozsądkowy bunt, przeciwko treści jaką przyswajasz - rzadko to spotykam w książkach.

    OdpowiedzUsuń