niedziela, 15 marca 2020

Top 10

Komiks nadmiaru

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

„Top 10” Alana Moore’a nie zawiera żadnych poważnych, filozoficznych treści. Nie próbuje nawet aspirować do miana wielkiego, ponadczasowego dzieła, czyli takiego statusu, jakie zupełnie mimowolnie osiągnęło kilka jego wcześniejszych powieści graficznych. „Top 10” to bezpretensjonalna rozrywka i zabawa gatunkiem – najzabawniejszy i najlżejszy w przekazie komiks „Maga z Northampton”.

Lata osiemdziesiąte, które Alan Moore przepracował w większości dla Detective Comics były nieustającym pasmem sukcesów. Powstały wtedy takie tytuły jak „Saga o potworze z bagien”, „Strażnicy”, „Zabójczy żart” czy „V jak vendetta” – żeby wspomnieć tylko te najważniejsze. Wielki komiksowy moloch nie szanował jednak swojej kury znoszącej złote jaja i po serii nieporozumień oraz niesprawiedliwych decyzji stracił Alana Moore’a. Był rok 1989 i Brytyjczyk postanowił poszukać własnej drogi. Zajął się komiksem niezależnym – najbardziej znane dzieła z tego okresu to bardzo głośne i kontrowersyjne „Prosto z piekła” oraz oskarżane o pornografię „Zagubione dziewczęta”. Długo jednak poza mainstreamem nie pozostał – w 1992 roku do Alana Moore’a odezwał się nikt inny jak Jim Lee.


Przy okazji „Pajęczych lat Todda McFarlane’a” pisaliśmy o tym, jak doszło do wielkiej ucieczki siedmiu twórców z wydawnictwa Marvel i założenia przez nich „Image Comics” – miejsca, gdzie niedocenieni i ambitni komiksiarze mogliby w końcu realizować siebie a nie finansowe potrzeby gigantów. Każdy z nich założył swoje własne, mini-wydawnictwo powiązane z „Image” – nazywane potem „imprintami”. Jim Lee założył „Wildstorm”, gdzie święcił triumfy swoim niesamowicie popularnym i krytykowanym jednocześnie tytułem „Wild C.A.T.S.”, w którym wielkość kostiumów głównych bohaterek była odwrotnie proporcjonalna do tempa akcji i ilości eksplozji. „Wildstorm” stał się z czasem niezależnym tworem, który zaczął mocno się rozrastać i rozglądać się za nowymi twórcami. Jednym nich stał się właśnie Alan Moore, szukający – podobnie jak wielka siódemka z „Image” – swego miejsca poza podwójnym układem dwóch komiksowych olbrzymów. Zanim jednak Moore związał się z „Wildstormem” pisał po prostu dla „Image” jako całości przedsięwzięcia.

Alan Moore uzasadniał swój powrót do mainstreamu tym, że chciał wyjść naprzeciw potrzebom czytelników początku lat dziewięćdziesiątych. Uznał, że czytelnik po prostu potrzebuje teraz komiksów praktycznie pozbawionych fabuły i z wielkimi całostronicowymi scenami akcji. Czemu by nie spróbować sił w czymś takim? Pisał typową superbohaterszczyznę spod znaku Jima Lee i Roba Liefelda – stemplując jednak te proste historie swoim specyficznym, lekko szalonym stylem. W 1999 roku założył swoje własne małe wydawnictwo – właśnie w ramach „Wildstormu” – i nazwał je nieskromnie „America’s Best Comics”. To właśnie tutaj wyszedł omawiany dziś „Top 10” oraz inne bardzo znane dzieła Moore’a – „Liga niezwykłych dżentelmenów”, „Tom Strong” czy „Promethea”. I wtedy wybuchła bomba – w wyniku spadających wyników finansowych „Wildstorm” zostaje sprzedane do Detective Comics. Oczywiście bez wiedzy Alana Moore’a. Nietrudno wyobrazić sobie jego reakcję, nawet wobec zapewnień Jima Lee o tym, że swoboda twórcza scenarzysty nie będzie zagrożona a znienawidzone wydawnictwo nie wywinie mu znowu brzydkiego numeru. Nie do końca się to potwierdziło, ale ogólnie rzecz biorąc Mag z Northampton nie został rozsierdzony na tyle, aby porzucić swoje nowo narodzone, komiksowe dziecko.


„Top Ten”, dwunastoczęściowa seria wydawana od września 1999 do października 2001 roku pod szyldem „America’s Best Comics”, powstała właśnie na bazie doświadczeń z komiksem superbohaterskim, zebranym przez Moore’a w latach dziewięćdziesiątych w „Image Comics”. Przenosimy się do Neopolis, wielopoziomowego, futurystycznego, przeogromnego Miasta, rozciągającego się na olbrzymie odległości we wszystkich kierunkach przestrzeni. Jak mówi blurb komiksu, Neopolis zbudowane zostało krótko po II wojnie światowej przez byłych nazistowskich naukowców, aby można było ulokować w nim rosnącą w zastraszającym tempie populację superbohaterów. Dokładnie tak – mieszkają tu głównie herosi i superłotrzy. Ale to nie wszystko – spotkamy tu kosmitów, zmiennokształtnych, androidy, bogów z najróżniejszych ziemskich (a może nie tylko) mitologii oraz superzwierzęta. Wielka bitwa między ultramyszami i hiperkotami, w której nie sposób nie dopatrzeć się rewelacyjnych nawiązań do gatunku (kotami dowodzi „Galactopuss”), jest jednym z najzabawniejszych fragmentów serii.

Mieszkańcy miasta funkcjonują nieprzerwanie w swoim pełnym superbohaterskim rynsztunku i ani na chwilę nie wychodzą z roli. Muszą żyć i borykać się z takimi samymi problemami jak my – odbierają swoje superdzieci ze szkoły, latają do pracy, przyjmują agentów nieruchomości w swoich tajnych, bojowych jaskiniach i chodzą do supersupermarketu. Nie prowadzą w ogóle tej „zwykłej”, szarej egzystencji – ona z założenia nie ma racji bytu. Supermoce są wszechobecne, więc spowszedniały – laserowy wzrok służy do podgrzewania hot doga a nie do walki ze złem. W gargantuicznym kotle, jakim jest Neopolis, panuje nieokiełznany kosmopolityzm, który wyszedł już z ograniczeń jednej rasy – współistnieją tu niezliczone gatunki istot, wyznań, orientacji seksualnych, cielesnych form i światopoglądów. Nic dziwnego zatem, że w takim rozgardiaszu wyewoluował wirus STORM, zamieniający chorego w bezkształtną masę mięsa, kości, zębów, włosów, pazurów, płytek rogowych i czegoś tam jeszcze.


Mimo tak rozbuchanej scenografii nie sposób nie zauważyć, że Neopolis to po prostu karykatura dobrze znanego nam świata. Tam również kwitnie nietolerancja i uprzedzenia – mamy do czynienia z „gatunkizmem”. To nie ludzie o innym kolorze skóry czy wyznaniu są prześladowani, lecz inne gatunki lub po prostu roboty. Gdy w komiksie pojawia się inteligentny android z wmontowaną SI, od razu zdobywa pogardliwe miano „blaszaka” – choć on sam woli, gdy nazywa się go „ferroamerykaninem” lub „postorganicznym”. Alan Moore pokazuje nam nasze własne przywary i problemy używając całkowicie nierealistycznych i mocno umownych scenografii. Ba, sama Ziemia z Neopolis istnieje w jednym z równoległych wszechświatów, do których można podróżować – możemy na przykład odwiedzić świat, w którym Cesarstwo Rzymskie nigdy nie upadło i do dziś jest jedynym imperium.

„Top 10” to nazwa jednego posterunków policyjnych w mieście. Komiks opowiada po prostu o przygodach superbohaterskich policjantów zmagających się na co dzień ze zbrodnią w swoim rewirze, a także, wzorem telewizyjnych seriali policyjnych, ze swoimi prywatnymi życiami. No ale co to są za policjanci! Główna bohaterka, Robin „Toybox” Slinger, to geniusz techniki, używający podczas akcji hiperzaawansowanych gadżetów; sierżant Cezar Kemlo, czyli gadający pies poruszający się imitującym człowieka egzoszkielecie; Jackie Kowalski, półmaterialna kobieta-zjawa; Wanda Jackson o pseudonimie „Synestezja” (ciekawe jaką ona mogła mieć moc?); John „Król Paw” Corbeau, którego wszyscy podejrzewają o satanizm; „Girl One”, która kontroluje i steruje swoją pigmentacją; Irma Wornow, czyli chodząca artyleria; Jeff Smax – supersiłacz z niezniszczalną skórą; Elektryczny Pete, gatunkofob kontrolujący energię elektryczną; „Pustynny Diabeł” – kowboj z gigantycznymi dwunastostrzałowcami; Micro-Maid, pani patolog, nurkująca w zwłokach po uprzednim pomniejszeniu swej postaci; czy w końcu Joe Pi, czyli wspomniany już „blaszak”. A to i tak nie wszyscy. Zresztą nie mniej ciekawi są ich przeciwnicy. Mamy „Mglistego macacza”, niewidzialnego zboczeńca, którego ofiarą padło już kilka kobiet. Jest też szalona wersja Kuby Rozpruwacza – zbrodniarz nazywany roboczo „Wagą”. Jest gangster Ernesto Gograh, czyli humanoidalny troll (albo ork – w sumie nie wiadomo) i jego ojciec-pijak wielkości Godzilli, który nosi sześciopak złożony z… cystern; prostytutki-superbohaterki; gangi złożone z superłotrów (albo i z rzekomych supernohaterów) a nawet międzygalaktyczna gwiazda porno przywodząca na myśl potwory z Mitologii Cthulhu.


„Top 10” to po prostu dwunastoodcinkowy serial policyjny ze wszystkimi cechami przynależnymi temu gatunkowi. Mamy tu wszystkie klisze z tego rodzaju telewizyjnych produkcji – policjant-gbur o skrywanym, przyjaznym usposobieniu; policjanci połączeni w pary, którzy oddaliby życie za partnera; hermetyczne, grubo ciosane żarty; wzajemne docinki, śmichy, chichy; nagłe wezwania (na przykład na zadymę wywołaną przez Super Świętego Mikołaja albo do nieszczęśliwego, śmiertelnego wypadku w knajpie dla bogów); miłostki i zauroczenia w pracy; trudna relacja z partnerem „z przeszłością”; policyjne bary i najróżniejsze scenki rodzajowe z życia posterunku. Wszystko dokładnie jak z podręcznika – tylko, że w roli głównej mamy trykociarzy w obcisłych rajtuzach i ich bardzo ekstrawaganckich przeciwników. Niby mało to poważne, ale sprawy jakimi zajmują się superpolicjanci wcale zabawne nie są. Na pierwszy plan wysuwa się wątek najnowszej inkarnacji Kuby Rozpruwacza (to w jaki sposób Alan Moore nawiązał tu do swojego własnego komiksu o mordercy z dziewiętnastowiecznego Londynu woła o brawa), tajemniczego, radioaktywnego narkotyku oraz grupy superbohaterów podejrzanej o bardzo poważne nadużycia wobec najsłabszych i najbardziej niewinnych członków społeczeństwa. Trzy, wzajemnie przeplatające się główne wątki urozmaicane są mniejszymi – pozwala to na ekspozycję praktycznie wszystkich bohaterów serii oraz tym bardziej nadaje komiksowi cechy serialowego „procedurala”. Tu nie ma głównych bohaterów – jest nim cały posterunek, a nawet całe Neopolis. Przeszarżowane, krzykliwe, pstrokate, przeładowane szczegółami i ciągłymi „easter eggami”, które stąd i zowąd wypadają z jego zakamarków na czytelnika. „Top 10” to komiks nadmiaru, szalony rollercoaster bez hamulców.


Dwunasty odcinek „Top 10” zamknął oczywiście najważniejsze wątki, ale w taki sposób jak zamykane są w ostatnich odcinkach serialowych sezonów. Znaczy – nic nie stoi na przeszkodzie, aby historię kontynuować. Tak też się stało – zaraz po zakończeniu „Top 10” Alan Moore siadł do jego spin-offa, już całkowicie świadomie na pensji z Detective Comics. Od października 2003 do maja 2004 roku wychodzi „Smax” – historia z jednym najbardziej charakterystycznych funkcjonariuszy Top 10 w roli głównej. W 2005 wychodzi z kolei „Top 10. The Forty-Niners” – tym razem nie w odcinkach, lecz w postaci ponad stustronicowej powieści graficznej. Poznajemy początki Neopolis i dziesiątego posterunku – jak tytuł wskazuje akcja dzieje się w 1949 roku. Scenariusze do obydwu spin-offów napisał oczywiście Alan Moore a rysowali graficy z głównej serii – „Smaxa” Zander Cannon” a „The Forty-Niners” Gene Ha. Pod koniec roku 2006 rozpoczyna się pięcioczęściowa kontynuacja „Top 10”, zatytułowana „Top 10. Beyond the Farthest Precint” a w grudniu 2008 kolejna, również pięcioczęściowa – „Top 10. Season Two”. Obie miniserie tworzone były już bez udziału Alana Moore’a, zajętego innymi pozycjami swojego „America’s Best Comics”. Ot chociażby kontynuacjami znakomitej „Ligi niezwykłych dżentelmenów”.

Tytuł: Top 10
Scenariusz: Alan Moore
Rysunki: Gene Ha, Zander Cannon
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Tytuł oryginału: Top 10
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: America’s Best Comics. Wildstorm. Detective Comics.
Data wydania: maj 2017
Liczba stron: 348
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328119932

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz