sobota, 17 listopada 2018

Ciemna strona księżyca

Poza limes

W lipcu tego roku Wydawnictwo IX wznowiło powieść „Ciemna strona księżyca” Grzegorza Gajka. Autor w przedmowie przybliża proces jej powstawania – okazuje się, że wylądowała na jakiś czas w szufladzie i to nie ona stała się jego wydawniczym debiutem. Wspomina o tym, jak w trakcie budowania świata powieści i zarysowywania fabuły, pisał dodatkowe opowiadania o jej bohaterach – zostały one dołączone do najnowszego wydania. Mocno pogłębiają one charakterystyki bohaterów oraz ich motywacje, a dodatkowo, co najważniejsze, rzucają dodatkowe światło na fabułę – a zdawać się ona może, zwłaszcza po zbyt pobieżnym czytaniu, nieco enigmatyczna.

„Ciemna strona księżyca” to science fiction z elementami grozy, czyli rodzaj literatury rzadko obecnie spotykany na polskim rynku. Rzecz dzieje się „na krańcu poznanego wszechświata”, w układzie planetarnym Empireum. Ostatnia planeta układu, gazowy gigant o tej samej nazwie, uważana jest za najbardziej przerażające i niepojęte miejsce w całym kosmosie. W jej atmosferze dochodzi do niebywałych anomalii nazywanych Aniołami Kartezjusza a wokół globu rozciąga się tak zwana „strefa ciszy”, gdzie nie działa żadna elektronika. Statki kosmiczne, które nieopatrznie wlatują do owej strefy, znikają, aby pojawić się znienacka po kilku dniach lub tygodniach z ludźmi-warzywami na pokładzie – bełkoczącymi i robiącymi pod siebie. „Limes”, stacja kosmiczna orbitująca wokół księżyca Empireum wejdzie niedługo w ową „strefę ciszy”. Większość jej mieszkańców została już ewakuowana, a ci którzy pozostali, czekają na czteroosobową ekspedycję z Ziemi. Celem wyprawy jest wyjaśnienie zagadki planety.

Pierwszym badaczem jest, wyrastający na głównego bohatera powieści, Iulius Decymber, inkwizytor wysłany przez Kościół. „Empireum” oznacza przecież w grece siedzibę Bogów, miejsce pełne ognia i światła – być może tam Iulius znajdzie odpowiedzi na pytania ostateczne. Problemem jest jednak to, że inkwizytor już dawno utracił swoją wiarę. Drugim członkiem ekipy jest Kris Kord, pułkownik armii w stanie spoczynku, zmagający się z niewyobrażalnymi traumami przeszłości. Jest też Brena Tiers, pani naukowiec, lustrzane odbicie Iuliusa, osoba, która paradoksalnie jest najbardziej otwarta na nadnaturalne tłumaczenia tajemnic planety. I wreszcie Ionas Atawafis, poeta, który był już kiedyś w pobliżu Empireum i doświadczył jego wpływu. Każdy z bohaterów jest inny, każdy inaczej podchodzi do celu podróży, każdy zadaje inne pytania i ostatecznie, każdy znajduje zupełnie inne odpowiedzi.


Fabuła przywodzi oczywiście na myśl „Hyperiona” Dana Simmonsa. Czwórka pielgrzymów rusza na spotkanie z Nieznanym, opowiadając historie ze swojej przeszłości. Trzeba jednak zauważyć, że „Ciemna strona księżyca” o wiele bardziej przypomina to, co pisał najważniejszy polski twórca science fiction – Stanisław Lem. Grzegorz Gajek nie kryje fascynacji i tego, że inspirował się twórczością autora „Fiaska”, jednak nie jest w żadnym wypadku jego epigonem. Udało mu się zrobić rzecz na pierwszy rzut oka karkołomną – wszedł bowiem w polemikę z pewnymi ideami Lema, przeciwstawiając jego ściśle materialistycznemu podejściu do tematów poznania, swoją mistyczną, oderwaną od naukowej metody, alternatywę. W „Edenie” Lem wysłał na obcą planetę naukowców, gdzie spotkali owo Nieznane – jedyną uniwersalną i wspólną platformą porozumienia dla wszystkich istot wszechświata była nauka. W powieści „Solaris”, której echa przenikają „Ciemną stronę księżyca” nieustannie, człowiek ponosi całkowitą porażkę, przykładając swą antropocentryczną, racjonalną, naukowo stanowioną miarę do istoty rzeczy. Resztki Edenowego optymizmu wyparowały. 

Grzegorz Gajek znajduje w Lemowych ideach miejsce dla mistyki, metafizyki i religii – szuka odpowiedzi ostatecznych poprzez zadawanie pytań językiem nieograniczonym nauką i racjonalnością. W swojej bardzo kameralnej opowieści, pcha przedstawicieli ludzkości na samą granicę poznania, za owo limes, gdzie może czekać objawienie i boskość, ale równie dobrze Ikarowy ogień, totalna pustka i obezwładniający strach. Być może Empireum to piekło, zupełnie jak w filmie „Ukryty wymiar” w reżyserii Paula W.S. Andersona, który również przychodzi na myśl podczas lektury powieści. Bohaterowie skonfrontowani zostają z bezmiarem kosmosu, siedzą zamknięci w przyprawiającej o klaustrofobię metalowej puszce, za ścianą której rozciągają się biliony kilometrów próżni. Ciemności i koszmaru. Obszaru, w którym tak naprawdę może pojawić się wszystko to, co nie jest ograniczone ich wyobraźnią. Wszyscy ulegają koszmarnym fantasmagoriom, ciężkim majakom, które być może wcale majakami nie są. Nie wytrzymują kontaktu z pustką, z absolutnym brakiem czegokolwiek. Nie wytrzymują tak naprawdę kontaktu ze swoim wnętrzem, odartym z łupin narosłych przez lata rozwoju w warunkach cywilizacji.


Pierwszym, najstarszym uczuciem pierwotnego, samoświadomego człowieka, którego doznawał w kontakcie z rzeczywistością, była groza. Nasz gatunek, funkcjonujący jeszcze wtedy na skraju człowieczeństwa, uciekał od niej poprzez tłumaczenie świata poprzez zadawanie Wielkich Pytań. Samo założenie, że Wielkie Odpowiedzi istnieją, nawet jeśli było zupełnie bezpodstawne, przeganiało strachy. Powstała cywilizacja, cynicznie odżegnująca się od potrzeby szukania tychże odpowiedzi. A teraz ludzie przyszłości wyrwani ze strefy racjonalności i wysłani poza limes, wracają znowu na krawędź człowieczeństwa. Pytania są wciąż te same, a ludzie obciążeni wielowiekowym doświadczeniem, inteligentnie wątpiący i niby przewyższający swoich jaskiniowych przodków, są o wiele bardziej przekonani o braku odpowiedzi. Groza zatem powraca – pierwotna, nieopisana, wręcz numinotyczna. Dopiero wtedy przechodzimy prawdziwy test swego człowieczeństwa, dopiero wtedy okazuje się, kim jesteśmy naprawdę.

Gajek nie udziela odpowiedzi na owe Wielkie Pytania, oczywistym jest przecież, że nie potrafi ich udzielić nikt. Nie znaczy to, że one nie istnieją – kto wie, być może udzielane są w języku, którego zrozumienie na zawsze pozostanie poza naszym zasięgiem. Może w środowisku oczyszczonym z nadmiarowego cywilizacyjnego szumu, jesteśmy w stanie usłyszeć niewyraźny ich pogłos, szept kosmosu. A może tak naprawdę słyszymy sami siebie, zamknięci z własną świadomością w idealnej komorze deprywacyjnej. Pustka wypełnia nasze wnętrza, a my, broniąc się przed paraliżującym horror vacui, wypełniamy ją w rewanżu. Przerażenie wywołane zetknięciem się z nieznanym, wymagające mistycznego oswojenia, jest u Gajka wspólną cechą nie tylko wszystkich ludzi, ale prawdopodobnie wszystkich istot we wszechświecie. To jest jeszcze jeden, dodatkowy komentarz do Lema, który poddawał w wątpliwość istnienie takich wspólnych cech. 

„Ciemną stronę księżyca” należy czytać z muzyką Pink Floyd w tle. Widać, że autor zna i uwielbia ich twórczość. Roger Waters wraz z ekipą ilustrowali już kiedyś podróż człowieka na drugi koniec wszechświata – niesamowity, prawie półgodzinny, utwór „Echoes” miał wybrzmiewać podczas psychodelicznego tripu głównego bohatera „Odysei kosmicznej 2001” dopóki Stanley Kubrick nie wycofał się z tego pomysłu. Tytuł książki jawnie nawiązuje do najbardziej chyba rozpoznawalnej płyty Pink Floyd z 1973 roku. Jak czytać powtarzające się w powieści wersy z utworu „Brain Damage” i jak dopełniają one fabułę? Sprawdźcie sami.



Tytuł: Ciemna strona księżyca
Autor: Grzegorz Gajek
Wydawca: Wydawnictwo IX
Data wydania: lipiec 2018
Liczba stron: 376
ISBN: 9788395061011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz