Artykuł został opublikowany pierwotnie na portalu Esensja w cyklu „Na rubieżach rzeczywistości”.
„Trzy stygmaty Palmera Eldritcha” zaliczane są do najbardziej złożonych, skomplikowanych i zarazem najlepszych powieści Philipa K. Dicka. Jest to też jeden z jego wyjątkowo osobistych utworów, w którym próbował mierzyć się z własnymi, głęboko skrywanymi lękami. Dick wspominał, że ta książka po napisaniu przerażała go tak bardzo, że nie potrafił do niej wrócić, aby wykonać autorską korektę. Dziś spotkamy się z istotą, którą niektórzy mogą nazwać Bogiem. A inni Szatanem.
Zaczniemy jednak od pewnego opowiadania, które wyszło drukiem w czasopiśmie „Amazing” w 1963 roku. „In the Days of Perky Pat” (w Polsce opowiadanie to ukazało się pięciokrotnie i za każdym razem miało inny tytuł – ostatnio był to „Czas wesołej Pat” z „Raportu mniejszości”) opowiada o resztkach ludzkości, które, zamiast próbować odbudować Ziemię po wojnie nuklearnej, bawią się lalkami w stylu Barbie, wspominając w ten sposób „utracone życie” i realizując swoje eskapistyczne potrzeby. Dick wykorzysta ten wątek fabularny w nieco zmienionej formie w przyszłości, właśnie w „Trzech stygmatach Palmera Eldritcha” – ocaleli z zagłady będą tutaj kolonistami na Marsie a ich eskapizm pełnił będzie nieco inną funkcję.
„In the Days of Perky Pat” napisane zostało w słynnej, dickowej „szopie”, w której on sam uciekał od świata i pisał powieść za powieścią. Pewnego dnia, w drodze do swojego azylu, Dick doznał przerażającej wizji, bardzo podobnej do tej opisanej wcześniej w „Kosmicznych marionetkach”. „Szedłem sobie kiedyś wiejską drogą do mej szopy, mając przed sobą osiem godzin pisania w całkowitej izolacji od reszty ludzkości: spojrzałem w niebo i zobaczyłem twarz. To znaczy nie widziałem jej w pełnym tego słowa znaczeniu, była tam jednak i to nie ludzka – raczej jako uosobienie zła doskonałego. (***) Twarz była ogromna; wypełniała ćwierć nieba. Zamiast oczu miała puste szczeliny; metalowa, okrutna – najgorsze zaś, że to był Bóg.” Dick upatrywał źródeł tej wizji w swoim dzieciństwie, kiedy to ojciec opowiadał mu o koszmarach pierwszej wojny światowej, zakładając przy tym metalową maskę gazową, której mały Philip najzwyczajniej się bał. Wizja ta wynikać też mogła z głębokiego kryzysu wiary i religijności, który trapił wówczas autora. W sumie mogło jej też wcale nie być. Bóg-Ojciec-Demon – takie strachy można było wyegzorcyzmować tylko poprzez tworzenie literatury. „Trzy stygmaty Palmera Eldritcha” wychodzą w 1965 roku nakładem wydawnictwa „Doubleday” (debiut Dicka pod egidą tego wydawcy) i zostają nominowane do Nebuli w kategorii „najlepsza powieść”.
Philip K. Dick znowu umieszcza akcję w świecie przyszłości i jak zwykle są to czasy zbyt bliskie, aby przedstawione w fabule nowinki techniczne i zdobycze cywilizacji miały szanse zaistnieć w rzeczywistości. Autor odcina się tym samym od większości twórców science fiction tego okresu i traktuje ten gatunek wybitnie instrumentalnie – ważniejsza jest idea jako taka, a nie rekwizyty. Świat jest na krawędzi zagłady klimatycznej – potworne upały wygnały ludzkość do specjalnie chłodzonych budynków i stały się przyczyną przymusowych zsyłek części populacji na Marsa. Koloniści żyją w strasznych warunkach, które nie poprawią się, dopóki ci nie zaprzestaną uciekać od rzeczywistości we wspomnienia „poprzedniego życia” i stawią czoło realiom swego nowego domu (sytuacja analogiczna do tej z „Czasu wesołej Pat”). Sposobem na zachowanie zdrowych zmysłów jest specjalny, nielegalny halucynogen o nazwie „Can-D”. Przenosi on umysły zażywających go „Marsjan” na wspólną płaszczyznę egzystencji, gdzie wcielają się oni w postacie wzorowane na lalkach – tak, dokładnie takich jak we wspominanym opowiadaniu. Z każdej takiej podróży trzeba jednak wrócić – obudzić się w prowizorycznym baraku ze wzrokiem wlepionym w domek dla lalek z Waltem i Pat w środku. Przyjmowanie narkotyku i rozbudowa zestawów „Perky Pat” staje się stylem życia kolonistów i ich uzależnieniem.
Can-D i miniaturowe światy lalek dostarczane są na Marsa przez monopolistę – firmę „P. P. Layuot” z niejakim Leo Bulero na czele. Bulero jest „baniogłowym” – człowiekiem poddanym procesowi przyspieszonej ewolucji w jakichś podejrzanych niemieckich laboratoriach – ma lepiej rozwinięty mózg, szybciej myśli i ma po prostu wysokie IQ. Mimo wszystko ma problemy – ONZ zatrzymało wielką dostawę Can-D i czeka, aż Bulero przyzna się do przemytu; jego zastępca, jasnowidz Barney Mayerson dostał niechciane powołanie na komisję przed przymusową zsyłką na Marsa, a dodatkowo na rynku pojawiła się konkurencja zarówno dla „Perky Pat” jak i Can-D. „Connie Towarzyszka” i „Chew-Z” (gwarantujący rzekomo doznania znacznie przewyższające to, co oferuje produkt Bulero) pojawiają się w sprzedaży za sprawą tajemniczego Palmera Eldritcha, który dziesięć lat wcześniej wyleciał w kierunku Proximy Centauri, a teraz wrócił na Ziemię i ukrywa się przed mediami. Nikt nie go nie widział i nikt nie wie, gdzie dokładnie przebywa. Leo Bulero rusza do konfrontacji – dodatkowo dopinguje go fakt, iż jeden z jego prekognitów przewidział zabójstwo Eldritcha z ręki Bulero. Co takiego Eldritch przywlókł z układu Proximy? Czym jest „Chew-Z” i jak działa? I czy Palmer Eldritch to ten sam człowiek co dziesięć lat temu, czy może jakiś obcy, nieznany byt, który zawładnął podróżnikiem?
Spotkanie Palmera Eldritcha i Leo Bulero na księżycu – jak pisał Stanisław Lem w eseju „Philip K. Dick, czyli fantomatyka mimo woli” z „Fantastyki i futurologii” – powoduje, że „wybuch halucynatoryczny rozsadza akcję, która się już z niego nie pozbiera”. Bulero otrzymuje potężną dawkę Chew-Z i zostaje uwięziony w świecie własnych rojeń, fantazmatów i koszmarów, a gdy już udaje mu się wydostać – nie ma gwarancji, że udało mu się naprawdę. Stopniowo okazuje się, że nie ma ucieczki od Chew-Z, zaczynamy żyć w pułapce bez wyjścia, a wszystkie postacie spotkane na drodze są tylko naszymi (czy aby na pewno?) kreacjami. Leo Bulero (a także później Barney Mayerson) dochodzą do straszliwej prawdy – cała ta rzeczywistość kontrolowana jest przez Eldritcha Palmera. To on odpowiada za każdy element świata, do którego „przenoszą się” zażywający jego narkotyk – on sam, niczym panteistyczne bóstwo, wypełnia rzeczywistość. „Trzy stygmaty Palmera Eldritcha” są pierwszym, poważnym zwrotem Philipa K. Dicka ku tematom religii i wiary – co potem regularnie powtarza się w jego twórczości.
Czym jest Can-D? Dla kolonistów „akt przeniesienia” do świata Perky Pat jest wejściem na wyższy poziom egzystencji, przejściem przez bramy raju. Jednocześnie nietrwałość tego doświadczenia i konieczność powtarzania rytuału czyni z wyimaginowanego świata pewien nieosiągalny ideał. Największe pytanie, które nurtuje i dzieli Marsjan, dotyczy tego, czy zażycie Can-D naprawdę przenosi ich do świata Perky Pat, czy też jest zwykłą iluzją, zbiorową halucynacją. Wszystko tutaj pozostaje w kwestii wiary – narkotyczna sesja, niczym chrześcijańska Eucharystia, jest tu religijnym obrządkiem ze swego rodzaju transsubstancjacją. Bóg, życie wieczne w ciałach Walta i Pat, Eden – wszystko to jest przesunięte w domenę wiary i symboli. Koloniści obcują z niedościgłym ideałem, a nie z jego faktyczną realizacją.
Philip K. Dick stwierdził, że wszystkie religijne rytuały, są pewnym buforem poznawczym, sposobem na pośredni kontakt z Absolutem. Kontakt bezpośredni (a takim miała być w jego rozumieniu wizja metalowej twarzy na niebie), czyli odarcie człowieka z filtrów, przez które doświadcza rzeczywistość, może skończyć się tylko jednym – nieskończoną grozą i utratą zmysłów.
Czym jest zatem Chew-Z? Kim jest Palmer Eldritch? Maksymą jego firmy, sprzedającej „Connie towarzyszkę” i zalegalizowany przez ONZ narkotyk, było „Bóg obiecuje życie wieczne, my je dajemy”. Chew-Z przenosi człowieka do świata, w którym egzystować będzie po wsze czasy, podczas gdy w świecie rzeczywistym nie minie nawet ułamek sekundy. Eldritch mówi, że ludzie będą mogli wieść życie za życiem, wcielać się w postać jaką będą chcieli, będą mogli „być owadem, nauczycielem fizyki, jastrzębiem, pierwotniakiem, małżem, ulicznicą w Paryżu w roku 1904”. Będą mogli też kreować elementy tego świata wedle własnej woli, będą Bogami we własnych solipsystycznych bańkach. Ale prawda jest taka, że z takiego świata nie ma już ucieczki. A pozorna swoboda reinkarnacji i kreacji okazuje się kolejnym złudzeniem, bo to Palmer Eldritch jest jedynym i niepodzielnym władcą uniwersów Chew-Z. Eldritch, niczym Bóg George’a Berkeleya, śni cały świat, a ludzie są jego ofiarami skazanymi na wieczne cierpienie i pozbawionymi wolnej woli. Ofiary tego „boga” przyjęły komunię nie wymagającą aktu wiary, nie mają do czynienia z ideałem, lecz z jego ułomną – bo tylko taka jest możliwa – realizacją.
To, według Dicka, jest największym koszmarem jaki można sobie wyobrazić. Pomysł istoty, która niepodzielnie panuje nad wykreowanym przez siebie światem i więzi w nim innych, zawarł już wcześniej w „Oku na niebie”, ale dopiero w „Trzech stygmatach…” przedstawił jego dojrzałą, choć jeszcze nie ostateczną postać. Nigdy nie wiemy, kiedy Palmer Eldritch pojawia się w powieści we własnej postaci. Jest głosem z odbiornika, numerkiem w szpitalu, wyimaginowaną małą dziewczynką, psem z rozwolnieniem – a w końcu trzema stygmatami (metalowe, wielkie zęby, sztuczna ręka i straszne oczy bez źrenic), które zaczynają się objawiać w każdej osobie „zamieszkującej” świat Chew-Z. Eldritch jest wszędzie, „rozrasta się niczym oszalałe zielsko”, jest właścicielem światów, mrocznym bogiem, nieśmiertelnym bytem przebywającym poza czasem i uosabiającym „absolutne, nieskończone zło” – tak właśnie Philip K. Dick widzi Boga urzeczywistnionego, sprowadzonego na ziemię ze świata ideałów i wiary.
Palmer Eldritch jest tu kreowany na gnostyckiego demiurga, co Dick w pełni uświadomił sobie dopiero po latach, kiedy zaczytywał się w gnozie i dojrzewał do napisania trylogii Valis. Demiurg stworzył niedoskonały świat, związał go z materią i wypełnił swoją nieustającą, niechcianą obecnością. Nie ma jak się jej pozbyć, nie ma żadnych sakramentów, które stanowiłyby bufor pomiędzy ludźmi a nim. Jest to bezpośrednie obcowanie z bogiem, ciągła dieta z jabłek zerwanych z Drzewa Poznania Dobra i Zła. Jesteśmy manekinami zawiadywanymi przez zły byt – on nas wypełnia, jest nami a my nim. Bóg w świecie ideałów, określany przez rytuały i sakramenty, niedostępny i żyjący naszą wiarą jest Bogiem, którego można kochać. Bóg urzeczywistniony i nie potrzebujący naszej wiary przeraża – jako istota daleka od ideału, wszechmocna, wszechobecna a mimo to samotna i „oszalała z nudów”, nie jest w stanie wzbudzić w ludziach innego uczucia niż numinotyczny wstrząs. Takimi dokładnie bytami o boskich pretensjach są chociażby Wielcy Przedwieczni z twórczości Howarda Phillipsa Lovecrafta. Takim urzeczywistnionym bogiem może być każda istota, która w oczach ludzi spełnia powyższe założenia – tak też widzi ją Philip K. Dick, który utożsamia w końcu Palmera Eldritcha z niepoznawalnym, przekraczającym nasze zrozumienie bytem z okolic Proxima Centauri. Kosmita – Bóg Prawdziwy jest tutaj jednocześnie Szatanem.
Zakończenie powieści daje jednak nadzieję – Dick wierzy w człowieka. Barney Mayerson uświadamia sobie czym jest Chew-Z, postanawia żyć na Marsie i nie zażywać już nigdy żadnego narkotyku. Leo Bulero wierzy, że nawet w tak tragicznym położeniu znajdzie drogę i uratuje ludzkość. A najciekawsze w tym wszystkim jest to – co też podkreślał sam autor – że pokonać zło może każdy, nie tylko Superman czy inny nadczłowiek uosabiający same dobre cechy. Leo Bulero nie jest przecież szlachetnym facetem, jest pełen wad i grzechów. Ale jest człowiekiem – to najważniejsze. Drogą, którą wskazuje pod koniec jest rozwój – prymitywny umysł, jak to podkreśla powieść, „łatwo myli nieczystych z świętymi”, taki lud można omotać bez problemu i stać się jego „bogiem”. Ludzkość w trakcie rozwoju ma co raz większe szanse na zdemaskowanie fałszywych bóstw i proroków. Stąd nadzieja w zakończeniu – Bóg nie powinien istnieć inaczej niż w blasku ognia platońskiej jaskini. Stanisław Lem w przywoływanej już „Fantastyce i futurologii” pisał, że domeną Dicka jest rozpad świata – prędzej czy później jego uniwersa padają rażone entropią i obłędem. Autor „Trzech stygmatów…” unicestwia całe światy, ale jego bohaterowie wychodzą z tych przygód cało. Bije z tego optymizm – zagłada świata nie niesie za sobą zagłady człowieka.
„Trzy stygmaty Palmera Eldritcha” powstały z bardzo intensywnego strachu, z uczucia wszechogarniającej samotności, a groza nie jest tu wprowadzona na użytek czytelnika i fabuły, lecz jest wynikiem literackich egzorcyzmów – niczym ektoplazma wypływa z najgłębszych zakamarków duszy autora. Była to jego najpoważniejsza jak do tej pory mistyczna wyprawa w głąb samego siebie. Palmer Eldritch to fikcyjna postać, która uosabia dopiero dojrzewające lęki autora. Dick bał się, że nasz świat jest tylko iluzoryczną rzeczywistością, wykreowaną przez ułomne, złe bóstwo a za nią kryje się świat prawdziwy. Bał się, że pewnego dnia usłyszy pukanie do drzwi, za którymi stał będzie Palmer Eldtritch. W powieści tej znajdziemy też wspomniane już gnostyckie tropy w twórczości – to po nich dotrzemy w końcu do „Bożej inwazji”. Dick po piętnastu latach w swojej słynnej „Egzegezie” dokonał samodzielnie rozbioru „Trzech stygmatów…” i wtedy dopiero w zinterpretował ją po gnostycku. Może w trakcie jej pisania jeszcze sobie tego nie uświadamiał. Do gnozy w końcu dotrzemy, a po drodze czeka nas jeszcze kilka przystanków – najbliższy na „Innej Ziemi”.
Tytuł: Trzy stygmaty Palmera Eldritcha
Tytuł oryginalny: The Three Stigmata of Palmer Eldritch
Autor: Philip K. Dick
Tłumaczenie: Zbigniew A. Królicki
Wydawca: Rebis
Data wydania: czerwiec 2012
Rok wydania oryginału: 1965
Liczba stron: 296
ISBN: 9788375109221
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz