niedziela, 26 maja 2019

Marsjański poślizg w czasie

Kto tu jest chory?

Artykuł został opublikowany pierwotnie na portalu Esensja w cyklu „Na rubieżach rzeczywistości”.

„Marsjański poślizg w czasie” jest kolejną powieścią Philipa K. Dicka, w której mamy do czynienia z bohaterami cierpiącymi na poważną chorobę psychiczną. Miesiąc temu poznaliśmy Pete’a Gardena, który próbował uporać się z „Tytańskimi graczami”, dziś przeczytamy o Jacku Bohlenie i Manfredzie Steinerze, dwóch mieszkańcach kolonii na Marsie A.D. 1994. Dorosły człowiek z nawrotem schizofrenii i autystyczne dziecko – osoby nie potrafiące poprawnie interpretować bodźców napływających z otaczającego ich świata, czy może nadludzie?

Maszynopis „Marsjańskiego poślizgu w czasie” był gotowy już jesienią 1962 roku, a do potencjalnych wydawców trafił w czasie, gdy w księgarniach pojawił się „Człowiek z wysokiego zamku”. Jest to więc powieść napisana wcześniej niż „Tytańscy gracze” – jednak z powodów, nad którymi Philip K. Dick mocno ubolewał, ukazała się później. Pierwotny tytuł brzmiał „Goodmember Arnie Kott of Mars”, ale został odrzucony przez wydawców. W drugiej połowie 1963 roku powieść opublikowana została w odcinkach jako „All We Marsmen”, w magazynie „Worlds of Tomorrow”. Dopiero wydawnictwo Ballantine jako pierwsze wydało „Martian Time-Slip” w kwietniu 1964 roku.


Powieść porównywana była nieustannie z pierwszym arcydziełem Dicka i deprecjonowana z powodu swej rzekomo „czystej” przynależności gatunkowej. Wyrzucano ją z mainstreamu z powodu – wiadomo – rekwizytów i scenografii, ale także krytykowano jako science fiction, ponieważ wizja kolonii na Marsie za trzydzieści lat była całkowicie nierealna. Don Wollheim z wydawnictwa Ace Books mówił na przykład, że gdyby akcja książki toczyła się w 2094 a nie w 1994 roku – wydałby ją. „Marsjański poślizg w czasie” jest jednak powieścią, która, jak to często u Dicka bywa, traktuje rekwizyty science fiction bardzo instrumentalnie i nie dba zupełnie o wiarygodność naukową i techniczną – to nie są istotne rzeczy. Dick pisze znowu o człowieku i jego percepcji. Dlaczego zatem zdecydował się na umieszczenie akcji na Marsie?

Mars w powieści Philipa K. Dicka został skolonizowany, a obszar opanowany przez Ziemian przekształcony w miniaturową wersję naszej planety. Mamy tu małe osady zamieszkałe przez reprezentantów poszczególnych krajów – swego rodzaju „narody w pigułce”. Koloniści, niczym hiszpańscy konkwistadorzy, wyparli rdzennych mieszkańców Marsa, nazywanych Marborygenami (lub – w starszych wydaniach – Murzochidami). Ci marsjańscy „Indianie” skazani są teraz na nieustanną tułaczkę po bezkresnych pustyniach lub służbę u swych ziemskich panów. Na Marsie nie ma przemysłu i brakuje wody, zatem do rangi najważniejszych zawodów urastają te, które zajmują się wszelkiego rodzaju naprawami i konserwacją (tym para się wspomniany wcześniej Jack Bohlen) oraz hydrauliką. Arnie Kott, naczelny działacz Regionalnego Związku Robotników Wodnych Oddziału Czwartej Planety, ma jednak większe ambicje niż zarządzanie dystrybucją życiodajnych zapasów na Marsie. Jego zainteresowanie wzbudzają rozległe tereny w Górach Franklina Delano Roosevelta – martwe nieużytki, które nagle zostały wykupione przez tajemniczego inwestora z Ziemi. Spekulacja ziemią jest drogą do niewyobrażalnego bogactwa, więc umiejętność przewidywania opłacalności inwestycji byłaby kluczowa. Ale jak poznać przyszłość?


Cywilizacją na Marsie rządzi społeczny darwinizm. Wymuszają go skrajnie nieprzyjazne warunki środowiska i mocno ograniczone zasoby. Wartość człowieka mierzy się jego użytecznością dla ogółu, jego wkładem w rozwój marsjańskiego społeczeństwa. Powstają zatem specjalne obozy, do których zsyłane są jednostki chore, upośledzone na ciele i umyśle, jako te bezużyteczne. W jednym z takich obozów mieszka młody chłopak cierpiący na autyzm – Manfred Steiner. Żyje zamknięty we własnym świecie, nie nawiązuje absolutnie żadnego kontaktu z otoczeniem i nie potrafi mówić. Według najnowszej teorii szwajcarskich naukowców, autystycy po prostu inaczej postrzegają rzeczywistość – widzą nas jak pędzące z olbrzymią prędkością niewyraźne smugi. Ich „wewnętrzny zegar” działa tak wolno, że nie są oni w stanie nawiązać kontaktu z innymi ludźmi. Ale kto wie, być może Manfred potrafi przewidywać przyszłość, potrafi przesunąć (poślizgnąć) się w czasie? Arnie Kott postanawia wykorzystać umiejętności autystycznego dziecka, a specjalną komorę „spowalniającą bodźce” ma zbudować mu nikt inny jak Jack Bohlen. Okazuje się jednak, że Manfred samą swoją obecnością może wpływać na psychikę innych ludzi – zwłaszcza tych, którzy mieli już w przeszłości doświadczenia psychotyczne. Jack Bohlen zaczyna mieć nawroty objawów schizofrenii.

Podstawowym zagadnieniem, którym zajmuje się w tej powieści Philip K. Dick jest choroba psychiczna. Zadaje on sobie pytanie, czy aby na pewno osoby ze schizofrenią są „chore”? Czy schizofrenik, dlatego że widzi „inaczej”, powinien być nazywany „chorym”? A może to jakaś niezrozumiała premia, prezent od ewolucji? W ekstremalnie darwinowskim świecie Marsa inteligencja utożsamiana jest z umiejętnością korzystania z każdej nadarzającej się okazji do poprawienia swojego poziomu życia. Schizofrenia pozwala „widzieć więcej”, dostrzegać dodatkowe poziomy egzystencji – staje się wielkim bonusem od życia, który ujawnił się w pełnej krasie dopiero, gdy ludzkość wyemigrowała na Marsa. Etykietka szaleńca, przypinana schizofrenikom, wynika według Dicka z tego, że w warunkach życia na Ziemi, „chorzy” nie przystają do rzeczywistości stosunków międzyludzkich, które istnieją w określonej kulturze z określonymi wartościami. Umysły i wzorce postępowania ludzi „zdrowych” są w głównej mierze ukształtowane przez kulturę, wyuczone tak, aby zlewały się w jedną całość z ideałami całej populacji. Tak powstaje tradycja. Według autora powieści autyzm i schizofrenia są po prostu tłamszone naciskiem zewnętrznych zestawów interpretacji rzeczywistości – zwyczajnie nie przystają do norm. Tutaj, podobnie jak przy okazji „Oka na niebie”, przywołamy „Nagi Cel”, powieść Adama Wiśniewskiego-Snerga, w której dokonał on całkowitej relatywizacji tego, czym jest postrzegana rzeczywistość. Otóż jest ona wypadkową interpretacji wszystkich podmiotów w niej istniejących. Autystycy na Ziemi zatem to margines, ale autystycy na Marsie mogą mieć przewagę – w świecie radykalnie odmiennym od tego, z którego przybyli ich przodkowie, mogą tworzyć nowe wartości, nowe schematy. Być może na Marsie udałoby się spisać nową umowę ogólnoludzką w sprawie „co jest rzeczywiste?”


Adam Wiśniewski-Snerg musi być wspomniany przy okazji „Marsjańskiego poślizgu w czasie” również z innego powodu. W swej czwartej powieści, „Arce”, ukuł tak zwaną „Teorię bezpieczeństwa”. Według jej założeń, ludzie tak przekształcają bodźce odbierane przez zmysły, aby zapewnić sobie maksimum bezpieczeństwa. Zamykają się we własnych mikroświatach rojeń i wyparć, aby uniknąć zderzenia ze światem pełnym niepokojów i lęków. W powieści tej występują praktycznie sami „wariaci”, którzy na temat tego, gdzie są i co się wokół nich dzieje, mają zupełnie odmienne opinie – pojęcie „szaleństwa” staje się tu względne. Subiektywnie wszyscy są wariatami, obiektywnie – nikt nie jest. Dokładnie tak samo mówi Philip K. Dick, jednak widzi on jeszcze jedną, przerażającą konsekwencję umiejętności „widzenia więcej” – jakże odmienną od tej proponowanej przez Snerga. Schizofrenia może być też powrotem do pierwotnego sposobu postrzegania. Najlepiej opisuje ją wypowiedź Marborygena Helio, służącego Arniego Kotta: „Nie znamy celu życia, więc sposób istnienia jest ukryty przed oczami istot żywych. Kto wie, czy czasem schizofrenicy nie mają racji? Oni śmiało wyruszyli w trudną podróż, panie. Odwracają się od przyziemnych spraw, którymi można kierować i obrócić je ku użytkowi, a zwracają się do wnętrza, ku znaczeniu. Tam kryje się czarna dziura, otchłań bez dna”.

Schizofrenicy potrafią zobaczyć świat, który ulega podstawowej, najpotężniejszej sile we wszechświecie – entropii. Philip K. Dick, pisząc „Marsjański poślizg w czasie” posiłkował się pracami szwajcarskiego psychiatry Ludwiga Binswangera pod tytułem „Der Fall Ellen West” („Przypadek Ellen West”), która – według „Bożej inwazji” Lawrence’a Sutina – przeraziła autora. Nabytą wiedzę wykorzystał potem w swoim słynnym eseju „Schizophrenia & The Book of Changes” z 1965 roku oraz w legendarnej „Egzegezie”, o której porozmawiamy dopiero za jakiś czas. Świat, widziany oczyma autystyka, zaczyna tracić swą formę narzuconą przez „zdrowy”, ogólnie przyjęty, sposób postrzegania. Manfred Steiner żyje w straszliwym świecie-grobie, widzi rzeczywistość u kresu czasu i ludzi pożartych przez entropię, sprowadzonych tylko do bezładnych drgań bezrozumnej materii. „Pan Kott był workiem kości, brudnych, a jednak lśniąco wilgotnych. Jego głowa była czaszką, która pokryła się zielenią i ją gryzła. W jego wnętrzu pleśń stała się zgniłymi organami, w miarę jak coś je pożerało, by je uśmiercić”. Charakterystyczny dźwięk („ścierw, ścierw”) wydawany przez Manfreda, który „słyszy” on cały czas w „swoim” świecie i który zaczynają też wydawać inni ludzie pod jego wpływem, to symbol jeszcze innej entropii – erozji znaczeń i sensu języka oraz komunikacji, ich rozpad do bezładnej masy. Autyzm to „kurczenie się życia do postaci – ostatecznie – butwiejącego, wilgotnego grobu, miejsca, w którym nic się nie dzieje, terenu absolutnej śmierci”.


Philip K. Dick był wyjątkowo zadowolony z tej książki – tym bardziej dotknęło go chłodne przyjęcie ze strony wydawców. „Obnażyłem w niej podstawową strukturę wszechświata” – tak, według Sutina, mówił o jednej ze swoich najlepszych powieści. Wyszedł z założenia, że poznanie rzeczywistości absolutnej jest możliwe tylko wtedy, gdy wszystkie ludzkie kategorie doświadczeń czasu i przestrzeni zostaną zniszczone – a następnie, zupełnie jak w gnostyckim objawieniu, człowiek zostanie bezpośrednio skonfrontowany z rzeczywistością „bez filtra”. Lawrence Sutin nazywa „Marsjański poślizg w czasie” dziełem mistrzowskim – mamy tu pierwociny pomysłu „nakładania się” różnych poziomów percepcji i kształtowanie się idei, która wprost eksploduje w następnej dekadzie różowym promieniem i trylogią „Valis”.

Tytuł: Marsjański poślizg w czasie
Tytuł oryginalny: Martian Time-Slip
Autor: Philip K. Dick
Tłumaczenie: Mirosław P. Jabłoński
Wydawca: Rebis
Data wydania: marzec 2014
Rok wydania oryginału: 1964
Liczba stron: 336
ISBN: 9788378185055

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz