Artykuł został opublikowany pierwotnie na portalu Esensja w cyklu „Na rubieżach rzeczywistości”.
„Człowiek z wysokiego zamku” jest pierwszym arcydziełem Philipa K. Dicka. Książka ta, wydana w październiku 1962 roku, z okładką sugerującą powieść głównego nurtu, zdobywa rok później najważniejszą literacką nagrodę fantastyczną – Hugo za najlepszą powieść. Dla autora było to potwierdzeniem ignorowanego cały czas przeczucia, że spełni się twórczo nie w mainstreamie, lecz w fantastyce właśnie.
W 1961 roku Dick siedział w domu i nie pisał. Zaczytywał się Jungiem i tekstami taoistycznymi – szczególnie mocno zgłębiał prastarą „I ching”, czyli starożytną, chińską „Księgę przemian” pełniącą od wieków rolę generatora wróżb. Dick radził się wyroczni co do własnego życia, ale był tak zirytowany dwuznacznością jej wyroków oraz dowolnością interpretacji, że postanowił „naprawić ją” i napisać powieść, w której fabuła rozwidlałaby się według wskazań Księgi. Tak naprawdę był to jedyny sposób, ponieważ Dick miał tylko wymyślone nazwisko jednego z bohaterów (Pan Tagomi) oraz wiedział, że chce napisać o Ameryce podbitej przez nazistów i Japończyków – ale poza tym nie miał nic. To Księga miała kreować opowieść. Dodatkowym bodźcem do napisania książki była chęć ucieczki od rodzinnego biznesu żony – domowa fabryczka biżuterii (motyw jakże istotny w powieści) nie była wymarzonym sposobem na życie. I tak, odosobniony w małej chatce, którą zwał „szopą”, interpretując jeden heksagram za drugim, napisał „Człowieka z wysokiego zamku”. Alternatywna historia Stanów Zjednoczonych, w której przegrały Drugą Wojnę Światową, była wówczas doskonałą unią „dwóch królestw” – głównonurtowej, „poważnej” literatury i tej spychanej ciągle na drugi plan i lekceważonej fantastyki. To w tym drugim królestwie Philip K. Dick zasiadł na tronie.
Wydawnictwo Putnam wydało książkę, jako nie do końca zdefiniowaną gatunkowo, z opisem: „Elektryzująca powieść o naszym świecie, jakim mógłby być”. Może byłby taki, gdyby Druga Wojna Światowa skończyła się klęską aliantów w 1947 roku. W powieści mamy rok 1962, a świat jest podzielony pomiędzy Japonię i III Rzeszę. W szczególności Stany Zjednoczone – zachodnie wybrzeże (z San Francisco, gdzie toczy się akcja), należące do japońskich Pacyficznych Stanów Ameryki, oddzielone jest od wschodniej, niemieckiej części kraju strefą niczyją, przez którą biegną Góry Skaliste. Niemcy dokonali eksterminacji ludności Afryki, zepchnęli Słowian do Azji, czyli „tam, gdzie ich właściwe miejsce”, osuszyli Morze Śródziemne i zamienili je w żyzną krainę (fantazja jak z „Astronautów” Stanisława Lema) i opętani ideą permanentnego powiększania swego Lebensraum, rozwijają nowoczesne technologie i ruszają na podbój planet Układu Słonecznego. Ich motorem jest idealizm i sen o potędze. Ich sojusznicy sprzed kilku lat nie mogą czuć się bezpieczni, zimna wojna wisi w powietrzu.
Bezdusznej i zdehumanizowanej germańskiej maszynerii Dick przeciwstawia o wiele bardziej „ludzką” i humanitarną twarz Japończyków. Azjatyccy okupanci, przynosząc swoją wschodnią kulturę, wzorce zachowań i interpretacji rzeczywistości są jednocześnie żywo zainteresowani tym, co ma do zaoferowania podbity kraj. W Stanach Zjednoczonych panuje wielki boom na stare amerykańskie wytwory ręcznego rzemiosła, antyki i precjoza, w których zaklęty jest duch Ameryki z czasów poprzedzających tragiczną wojnę. Japońscy obywatele Stanów Zjednoczonych przybierają angielskie imiona, przyjmują styl ubierania się, zachowań a jednocześnie praktykują niewolnictwo i – co najważniejsze – wprowadzają do powszechnego użycia Księgę Przemian. Podejmowanie jakichkolwiek poważnych działań po japońskiej stronie Gór Skalistych, bez wyroków I ching, zdaje się praktycznie niemożliwe.
W takim oto świecie żyją bohaterowie „Człowieka z wysokiego zamku”. Pan Robert Childan, służalczy konformista, prowadzi sklep „Amerykańskie Rzemiosło Artystyczne” i handluje starymi antykami. Jego klient, wysoko postawiony japoński urzędnik Ministerstwa Handlu, pan Tagomi czeka na gościa ze Szwecji, tajemniczego pana Baynesa, którego przyjazd jest nadzieją na zdobycie nowinek technologicznych, pozwalających na choć minimalne poprawienie konkurencyjności japońskiego przemysłu. Sam Baynes okazuje się zupełnie kimś innym – to zerwany z łańcucha członek Abwehry, który wykorzystuje Tagomiego, aby spotkać się z enigmatycznym panem Shinjiro Yatabe, czyli generałem Tedeki w przebraniu. Frank Frink, Żyd udający anglosasa, żyjący w strachu przed ekstradycją do Rzeszy, walcząc o przyjęcie go z powrotem do pracy w firmie Wyndhama-Matsona, odkrywa, że jego pracodawca odpowiada za masową produkcję fałszywych przedmiotów udających stare, oryginalne amerykańskie wyroby. Juliana, żona Frinka żyjąca z nim w separacji, zaczytuje się (podobnie jak połowa populacji Pacyficznych Stanów Ameryki) w książce niejakiego Hawthorne’a Abendsena, pod tytułem „Utyje szarańcza”. Poznany w barze Włoch, weteran walk w północnej Afryce, niejaki Joe Cinnadella, namawia ją na wspólną podróż do Denver, po odrobinę wolności. Wycieczka ta jednak zmienia się w walkę o życie – Joe też skrywa tajemnicę swojej tożsamości.
I wreszcie sam Hawthorne Abendsen, nazywany „człowiekiem z wysokiego zamku” z racji plotki o tym, że ukrywa się przed dybiącą na jego życie III Rzeszą w prawdziwej fortecy. Oczywiście to tylko nieprawdziwe pogłoski, „wysokim zamkiem” jest zwykły mały dom jakich pełno na przedmieściach wielkich miast. Jego powieść, napisana również z pomocą wyroczni I ching, jest zakazana na terenach kontrolowanych przez Niemców. Opowiada bowiem niewiarygodną historię o tym, jak to Państwa Osi przegrały wojnę z aliantami. Nie jest to bynajmniej nasza, dobrze nam znana wersja dziejów – tutaj ZSRR, podobnie jak w rzeczywistości Abendsena, również dostał tęgie lanie (co za prztyczek w komunistyczny nos od samego Philipa K. Dicka!), a dwoma mocarstwami światowymi zostały Stany Zjednoczone i Wielka Brytania. „Utyje szarańcza” ma niezwykłą, magnetyczną siłę – wszyscy ludzie ją czytający podświadomie przeczuwają, że świat w niej opisany jest prawdziwszy od tego, w którym sami egzystują. Czy to oznacza, że Dick znowu powątpiewa w ontologiczne podstawy świata i daje temu wyraz w literaturze?
Akurat w tej powieści nie chodzi o śledztwo w sprawie rzeczywistości i nie skupiamy się na problemie z ontologią w sensie dosłownym. Poruszane jest tutaj trochę inne zagadnienie. Geniusz „Człowieka z wysokiego zamku” polega na wykorzystaniu tego, krążącego wciąż po twórczości Dicka, motywu i uczynienie z niego wielkiej przenośni, metafory, za którą kryje się głęboka filozofia. Jest ona oderwana od swej „przyrodniczej” domeny i osadzona mocno w ludzkiej umysłowości, z której wynika nasza moralność, etyka i po prostu człowieczeństwo. Dick bierze na tapetę politykę, socjologię, tradycję, historię i naszą skłonność do szybkiego przymykania oczu na prawdę i do życia w kłamstwie.
W powieści mamy do czynienia z fałszem w wielu aspektach życia. „Oryginalne” antyki oferowane przez Childana to podróbki pochodzące z fabryki Wyndhama-Matsona. Czym różni się pistolet z czasów wojny secesyjnej od jego podróbki? Tym, że tkwi w nim kawałek historii, że był na polu bitwy „w tamtych czasach”. Fizycznie – niczym, ma dokładnie te same właściwości. Rozróżnienie pomiędzy autentykiem a falsyfikatem jest zatem tylko kwestią umowy społecznej, wystąpieniem subiektywnych, niemierzalnych niczym oprócz ludzkiego chciejstwa, wartościami. Jest istotne tylko dla ludzi żyjących złudzeniami, takimi jak wszyscy klienci pana Childana – na przykład młode japońskie małżeństwo Kasoura. Ludzie nie są tym za kogo się podają – Baynes, Cinnadella, Fink, Yatabe w sposób dosłowny. Childan, Tagomi, Abendsen, małżeństwo Kasoura postępują na zewnątrz zupełnie inaczej niż czują w środku. Childan kłania się w pas Japończykom i gardzi nimi w myślach. Tagomi gra twardego aparatczyka totalitarnej władzy a w duchu dostrzega zło istniejące w rzeczywistości, nieusuwalne z niej z powodu oczu szczelnie zamkniętych konformizmem i strachem. Abendsen, ten mityczny pisarz na nieosiągalnym, półrealnym Olimpie, jest zwykłym facetem z przedmieścia, który nawet nie wierzy w sens własnej kreacji. I wreszcie pan i pani Kasoura, udający Amerykanów, ale nie rozumiejący tego, że w oczach takich ludzi jak Childan wyglądają jak puste, farbowane skorupy. Jedyną prawdziwie autentyczną osobą wydaje się Juliana Frank, która odegra najważniejszą rolę w końcówce powieści.
W największym jednak fałszu żyją całe narody. Rządy totalitarnych państw składają się z szaleńców przymykających oko na prawdę, pomijają rzeczywistość i organizują życie obywateli wokół abstrakcyjnych haseł. Fałsz hitlerowskich przemówień, który całe rzesze ludzi traktowały jak drogowskaz, spowodował, że Niemcy (ale i również Japończycy) jako naród zaczęli żyć w bańce własnych wyobrażeń o świecie. Ideologia zniekształciła rzeczywistość, pojawiły się pretensje do boskości, przekonanie o własnej wyjątkowości. Japończycy i Niemcy żyją na obcej ziemi, nie w swojej kulturze, nie pasują do zastanej sytuacji, zachłystują tym egzystencjalnym ersatzem w imię pustych, fałszywych sloganów. A przecież historia kiedyś i tak zmiażdży wszystko, nie pozostawi kamienia na kamieniu i wszystkich uczyni ofiarami.
Philip K. Dick, poprzez losy bohaterów swej powieści, mówi, że dopóki nie chcemy patrzeć, nie widzimy. Wszystkie te kłamstwa i falsyfikaty istnieją, ponieważ im na to pozwalamy. I tutaj znowu wracamy do I ching, do tej szczególnej roli jaką pełniła Księga w powieści i życiu samego autora. Powiedział on w jednym z wywiadów, że nigdy nie spotkał się z tak wielkim stekiem bzdur, jak w czasach, gdy zasięgał rady wyroczni. To, co mówi I ching, przypomina podszepty Grimy „Smoczego języka” z trylogii Tolkiena lub bełkot królewskiego dworu z „Nowych szat cesarza” Andersena. Ta starożytna księga jest tu nie tyle kłamliwym doradcą co lizusem, który przytakuje nam w każdej sprawie. Ona nie mówi prawdy ani nie kłamie, pozwala nam tyko usprawiedliwić nasze własne, tchórzliwe decyzje i wybory moralne przed samymi sobą. Każdy bohater powieści, korzystając z I ching w sposób doraźny i utylitarny, pogłębia tylko fałsz rzeczywistości, w której żyje i zamyka oczy. A cała powieść Dicka traktuje przecież o etyce bohaterów i konsekwencji takiego a nie innego ich postępowania.
Dopiero, gdy zdamy sobie z tego sprawę i zechcemy uciec od złudzeń oraz wziąć odpowiedzialność za swoje czyny, zaczynamy widzieć świat prawdziwy. Nie zniekształcony propagandowymi hasłami i konformistyczną akceptacją zła. Pan Tagomi mówi, że „zło to jest część nas. Składnik świata. Otacza nas, przenika nasze ciała, umysły, serca. Dlaczego? Jesteśmy jak ślepe krety. Ryjemy w ziemi po omacku obmacując świat nosem. Nie wiemy nic. Odczułem to… teraz nie wiem, dokąd iść. Tylko wyć ze strachu. Uciekać”. Sposobem na zło jest znalezienie wewnętrznej siły, która nie pochodzi z Księgi, lecz z serc i umysłów ją czytających. Nie użytkowa interpretacja jej wyroków, lecz intuicyjne poznanie własnej „wewnętrznej prawdy” daje nam odpowiedź, z której na początku nie zdajemy sobie sprawy. Dokonał tego, zupełnie nieświadomie, Hawthorne Abendsen, pisząc powieść „Utyje szarańcza”, która okazała się ewokacją jego (ale i większości zniewolonej populacji) ukrytych pragnień, marzeń i nigdy głośno niewypowiedzianej prawdy.
Taką wewnętrzną prawdę znajdują też inni bohaterowie. Childan mówi w końcu co myśli, Tagomi znajduje siłę, aby postąpić wbrew poleceniom przełożonych. Symbolem otwarcia oczu jest przedmiot wykonany przez Franka Finka, stanowiący swego rodzaju odpowiednik wisiorka w kształcie ryby, pod wpływem którego sam Philip K. Dick dozna słynnej iluminacji, nazwanej „2-3-74”, dwanaście lat po wydaniu „Człowieka z wysokiego zamku”. Pan Tagomi pod jego wpływem otwiera oczy i przeżywa traumatyczne objawienie, które uświadamia mu, w jak gigantycznym fałszu żył przez czas i jaką „wartość” ma ideologia, której się podporządkował. Jego „alternatywny świat” to sublimacja wyrzutów sumienia. I ostatecznie Juliana Frank, jedyna osoba z otwartymi oczami, jedyna, która poprawnie zrozumiała pod koniec powieści znaczenie heksagramów I ching.
„Człowiek z wysokiego zamku” jest moralitetem, który wykorzystuje instytucję „historii alternatywnej” nie po to, aby zastanawiać się „co by było, gdyby…”, lecz, aby za pomocą wielkiej metafory wyartykułować pewną autorską „wewnętrzną prawdę” na tematy ponadczasowe.
Tytuł: Człowiek z wysokiego zamku
Tytuł oryginalny: The Man in the High Castle
Autor: Philip K. Dick
Tłumaczenie: Lech Jęczmyk
Wydawca: Rebis
Data wydania: sierpień 2011
Rok wydania oryginału: 1962
Liczba stron: 336
ISBN: 9788375105681
Wreszcie się dowiedziałam, o co chodzi w tej powieści. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńInterpretacji jest wiele. Tak jak wiele jest wróżb i nie mam na myśli, tylko "Księgi przemian". W powieści na pewno zawarta jest jedna prawda o dualizmie natury ludzkiej. Ja czytając, ją skupiłem się na aspekcie fałszu. Występującego nie tylko w świecie zewnętrznym, ale także i wewnątrz człowieka. Historia jest dla autora tylko interpretacją nie rzeczywistością. Co świadczy o jego "szaleństwie" w sensie zaburzeń poznawczych. Amfetamina, której to rzekomo nadużywał autor była według mnie większą inspiracją niż wróżby.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.