Recenzja powstała przy współpracy z portalem Szortal i została tam pierwotnie zamieszczona.
Gdyby z okładki pierwszego tomu „Fear Agent” wyciąć postać faceta w okularach i wkleić w jego miejsce wielkiego, muskularnego, czarnowłosego barbarzyńcę, otrzymalibyśmy grafikę pasującą do dowolnego tomu przygód Conana. Nowa seria, rozpoczęta właśnie przez Non Stop Comics, jest pod kilkoma względami podobna do twórczości Roberta E. Howarda – ale zamiast pulpowego fantasy spod znaku magii i miecza otrzymujemy pulpowe science fiction. Musimy jeszcze wyrzucić patos, dołożyć trochę humoru i wymienić niezłomnego Cymmeryjczyka na zapijaczonego antybohatera zmagającego się z traumami przeszłości.
Głównym bohaterem komiksu jest Heath Huston, ostatni z „bandy teksańskich twardzieli, znanych jako Agenci Strachu”, czyli grupy żołnierzy zajmującej się eksterminacją zagrożeń płynących z przestrzeni kosmicznej. Agentów już nie ma, a jedyny pozostały przy życiu członek tej ekipy podróżuje samotnie przez wszechświat, łapiąc jakieś przypadkowe fuchy. Właściwie to nie jest tak całkiem samotny – za towarzyszy ma gadającą sztuczną inteligencję o imieniu Annie oraz butelczynę bourbona o imieniu Jim Beam. Masę butelczyn – bez nich nie jest w stanie iść na akcję. Właśnie jedną totalnie schrzanił – nie dość, że nie zlikwidował plemienia małpoludów, zagrażających płacącej mu wiosce, to doprowadził jeszcze do tego, że agresorzy puścili ową wioskę z dymem. Wszystko dlatego, że poszedł na akcję trzeźwy.
Ale nic to, trzeba pędzić na kolejną misję – do pewnego „pawilonu handlowego”, z którym urwał się kontakt. Ten gigantyczny kosmiczny odpowiednik ziemskiej stacji benzynowej, połączonej z barem chili, szybko okazuje się miejscem, gdzie znowu rozpleniły się jakieś paskudne obce szkodniki. Tylko że tym razem Heath zostanie wplątany w taką akcję, w jakiej jeszcze nigdy nie brał udziału. Wraz z odnalezioną na miejscu ponętną Marą odkrywa wielki spisek rasy Dresseńczyków, którzy biorą na celownik Ziemię. Ale się dzieje! Walczymy z wielkimi, mackowatymi potworami rodem z Providence; zewsząd wyskakują gadające mózgi w słoikach najróżniejszych rozmiarów i kolorów; ktoś nas bez przerwy klonuje (hurra! nowa wątroba!) a potem uśmierca nasze kopie; statki kosmiczne przelatują przez rozmaite portale wte i wewte w czasie; trafiamy na planety opanowane przez roboty strzelające laserami z oczu albo śmierdzące, galaretowate organizmy; a odniesione rany opatrują nam wielkie humanoidy – jedne włochate jak kuzyni Trolli ze świata Troy, a inne śliskie jak kuzyni Abe’a Sapiena z Biura Zadań Paranormalnych i Obrony.
Autor scenariusza, Rick Remender, jak sam stwierdził w jednym z wywiadów, postanowił doprowadzić do renesansu science fiction w komiksie. Według niego najlepszym okresem tego gatunku były lata pięćdziesiąte dwudziestego wieku, kiedy na ekranach kin królowały takie hity jak chociażby „The Forbidden Planet” czy „It Came from Outer Space!”. Nie będę tu wydawać sądów na temat jakości filmów ze Złotej Ery science fiction, zwłaszcza, że w zalewie tandety naprawdę można było trafić na prawdziwe perełki. Zwrócę uwagę na jedną rzecz – te proste fabularnie i czasem infantylne historie były wtedy niesamowicie popularne, a niektóre z nich stały się po latach prawdziwie kultowe. Remender, poprzez „Fear Agenta”, chce wrócić do tamtych czasów – uciec jak najdalej od obszarów fantastyki okupowanych chociażby przez mocno naukowe podejście Petera Wattsa czy Stanisława Lema i skoczyć prosto w te rejony, gdzie króluje pędząca na złamanie karku akcja, przygoda, świetlne miecze i totalna rozwałka. „Chcemy przywrócić scence fiction na właściwe mu miejsce” – dość kontrowersyjne stwierdzenie, prawda?
Plany planami – a jak wyszło? Całkiem nieźle. „Fear Agent” miał być komiksem powstałym z połączenia „Bucka Rogersa”, „Flasha Gordona”, „Barbarelli” i – uwaga! – „Ćmy barowej” (nawiasem mówiąc, młody Mickey Rourke nadawałby się idealnie do roli Heatha Hustona). No i jest taki, a dodatkowo przywodzi na myśl również nowsze twory popkultury, nieaspirujące do niczego więcej ponad dostarczenie porządnej rozrywki. „Gwiezdne wojny”, „Piąty element”, „Valerian”, „Strażnicy galaktyki”, „Lanfeust w kosmosie” – to wszystko tu jest, a nawet jeszcze więcej. Pełno tu również komedii – według Remendera obowiązkowej w tej wesołej odmianie fantastyki naukowej. I choć nie jest ona tak wysublimowana i pythonowska, jak w „Autostopem przez galaktykę”, które autor często podaje za wzór, to jak najbardziej daje radę. Rewelacyjne są też rysunki, oddające w pełni ducha pulpowej science fiction – dynamiczne i przebojowe, ale jednocześnie szczegółowe i dopracowane.
Rick Remender to kolejny, po Robercie Kirkmanie, twórca komiksowy, który w pierwszych latach dwudziestego pierwszego wieku rozwinął swoje umiejętności w wydawnictwie Image Comics – miejscu, gdzie zawsze ważniejsza była autorska swoboda i radość towarzysząca tworzeniu niż wyniki finansowe. Dobrze, że powstała taka kuźnia talentów – miejmy nadzieję, że polscy wydawcy nadal będą regularnie sięgać po efekty jej pracy.
Tytuł: Fear Agent. Tom 1
Scenariusz: Rick Remender
Rysunki: Tony Moore, Jerome Opena
Tłumaczenie: Marta Wiktoria Bryll
Tytuł oryginału: Fear Agent vol.1
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Wydawca oryginału: Image Comics
Data wydania: marzec 2019
Liczba stron: 248
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788381107792
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz