niedziela, 6 sierpnia 2023

Multiwersum. Część pierwsza

Pusta jest jego ręka!


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Komiksy związane z fabułami wykraczającymi poza główne uniwersum DC Comics, czyli meandrujące gdzieś po jego multiwersum (najlepiej jeszcze ze słowem „kryzys” w tytule), są zawsze wielkimi wydarzeniami. Dziś zajmiemy się takim właśnie komiksem (choć nie „kryzysowym”) – oto dzieło Granta Morrisona z epoki „The New 52” pod tytułem… „Multiwersum”!

Kiedyś, w radosnych latach poprzedzających Mroczną Erę Komiksu, to dopiero było Multiwersum… Rosło w nieokiełznany sposób, pączkowało, gdzie popadnie. Zrobił się taki bałagan, że musiał przyjść Marv Wolfman, „morderca wszechświatów” jak nazwał go Grant Morrison w „Animal Manie”, i wyciąć w pień wszystko co nadmiarowe, niepotrzebne i (już) niepopularne. Był rok 1986 – „Kryzys na nieskończonych Ziemiach” pozostawił przy życiu jeden komiksowy wszechświat, nazwany „Nową Ziemią”, złożoną z pięciu najważniejszych, „przedkryzysowych” wszechświatów. Multiwersum przestało istnieć. Mimo to, znowu zaczęły powstawać nieścisłości – w 1994 roku, crossover „The Zero Hour. Crisis in Time!” miał za zadanie „wygładzić” pewne niespójności czasowe i „poprawić” obowiązujące od 1986 roku nowe biografie superbohaterów. Ale wewnętrzne ciśnienie pchające „Nową Ziemię” ku kolejnemu rozmnożeniu rosło. Objawiało się ono między innymi w postaci pojawiających się co chwila opowieści nazywanych „elseworldami”. Były to historie, w których przenosiliśmy się na przykład o czterdzieści lat wprzód i sprawdzaliśmy co porabia Superman, czy też Batman – patrz „Kingdom Come” Marka Waida z 1996 roku. „Elseworldy” były zawsze poza kontinuum, zawsze jako pewna ciekawostka i zabawa w „co by było, gdyby…” i nigdy nie wpływały na główne uniwersum DC Comics. Do czasu…


W 1999 roku wydany został dwuczęściowy komis „The Kingdom” wspomnianego Marka Waida z rysunkami Ariela Olivettiego. Było to poszerzenie idei z „Kingdom Come” – to tu zaczęto się poważnie zastanawiać, jakby tu rzeczone „elseworldy” wpleść jednak jakoś w główną narrację DC. Z pomocą przyszedł nikt inny jak Grant Morrison i razem z Waidem ukuł pojęcie „Hiperczasu”, czyli pewnego „wytrychu” fabularnego mającego na celu połączenie różnych światów w jeden – albo przynajmniej sugestię, że można by się nad tym poważnie zastanowić. No i DC Comics zaczęło się zastanawiać. W 2005 roku Geoff Johns napisał „Nieskończony kryzys” i multiwersum powróciło, choć w nieco bardziej usystematyzowany, ograniczony do pięćdziesięciu dwóch wszechświatów, sposób. Nowo powstały multiświat pod żadnym pozorem nie powinien być kojarzony z tym istniejącym przed 1986 rokiem. Nowych uniwersów było dokładnie pięćdziesiąt dwa, tyle ile tygodni w roku – a jak wiemy, komiksy DC wychodzą co tydzień. Tylko niektóre z nich nawiązywały do światów sprzed „Kryzysu na nieskończonych Ziemiach” – jak chociażby Ziemia-X, czyli Ziemia-10, na której naziści wygrali wojnę, bo mieli na usługach swojego własnego Supermana (Overmana, Übermenscha). „Elseworldy” powstające po 1986 roku dostały swoje konkretne numery i „adresy” (świat „Kingdom Come” został Ziemią-22, świat „Czerwonego Syna” Ziemią-30, świat „Powrotu Mrocznego Rycerza” Ziemią-31 itd. itd.). Założenie było takie, że każdy z tych wszechświatów będzie całkowicie odseparowany od innych, pełen potencjału narracyjnego, a połączą się lub przenikną dopiero wtedy, kiedy będzie to miało sens. Sens ów pojawił się w 2008 roku podczas „Ostatniego kryzysu” Granta Morrisona, kiedy to straszliwy Monitor Mandrakk postanowił zniszczyć całe multiwersum. Nie udało mu się to, Superman uratował DC Comics i wszystko, przynajmniej z pozoru, wróciło do normy.


Włodarzom wydawnictwa znowu było jednak za mało. Wiadomo przecież, że „kryzysy” przyciągają czytelników i nakręcają sprzedaż. Ale ten, dopiero co zakończony miał być, zgodnie z tytułem, „ostatni”. W 2011 roku, tuż po bardzo obiecującym, wnoszącym nowe wątki i sprawiającym wrażenie nowego rozdania w DC Comics, „Najjaśniejszym dniu” wybuchła bomba. „Flashpoint” anihilował całe uniwersum DC Comics i ustanowił początek „The New 52” – świata DC, w którym mainstream komiksowy połączony został z do tej pory cały czas niezależnym „Wildstorm” a także „DC Vertigo”. Taki na przykład John Constantine, czy Morfeusz stali się pełnoprawnymi obywatelami świata DC. No właśnie – świata, czy „multiświata”? Widać, że szefostwo DC nie miało spójnego pomysłu na „The New 52”, nie miało jasnych, nieprzekraczalnych założeń. Grant Morrison na ten przykład został trochę z ręką w nocniku – od 2009 roku pracował wytrwale nad nowym, wielkim projektem nazwanym roboczo „The Multiversity” i mającym na celu objaśnienie czym dokładnie owo multiwersum jest. Co zatem oznaczał dla tego projektu „Flashpoint” i reset całego uniwersum? A no nic poza bałaganem, chaosem i kolejną przeszkodą. Wszystkie serie (w liczbie pięćdziesiąt dwa – nie inaczej) inicjatywy „The New 52” wystartowały od numeru „jeden” i mimo obietnic zupełnie nowego początku odwoływały się co jakiś czas do wydarzeń sprzed września 2011 roku. No to jak w końcu – restart, czy nie?! Pomysłodawcy „Nowego DC”, z „Wielkim Kreatorem” Danem Didio na czele, wili się jak piskorze pod gradobiciem pytań i nie powiedzieli jasno co z istniejącym od sześciu lat multiświatem. „Grant Morrison pisze wytłumaczenie, na pewno będziecie zadowoleni, musicie tylko trochę poczekać”.


Tylko, że sam Szalony Szkot wcale zadowolony nie był. Zmieniły się założenia, nowo powstała Ziemia „The New 52”, nazwana „Earth-Prime”, była czymś innym, niż ta przed „Flashpointem”. Tworzona mapa multiświata musiała przejść metamorfozę, musiała uwzględnić wchłonięcie Wildstorm i Vertigo, wszystkie wydarzenia i założenia sprzed „Flashpointu”, ideę „Czwartego świata” Jacka Kirby’ego, takie lokacje jak Niebo czy Piekło i w końcu Sferę Monitorów. Ostatecznie w październiku 2014 roku ukazał się pierwszy z dwóch odcinków „The Multiversity”. Drugi zaplanowano na czerwiec 2015 a między nie włożono siedem jednozeszytowych komiksów z akcją dziejącą się na różnych Ziemiach multiwersum. Cała historia nabrała cech wydanych dziewięć lat wcześniej „Siedmiu żołnierzy” Morrisona, gdzie pewna grupa nie znających się i nie spotykających przez cały czas herosów walczyła z jednym, kosmicznym zagrożeniem.


W „Multiwersum” zagrożenie jest jeszcze większe. Komiks opowiada o inwazji Możnowładców (w oryginale „The Gentry”), koszmarnych bytów spoza multiwersum na wszystkie światy wchodzące w jego skład. Możnowładcy są tu personifikacjami pewnych fabularnych idei narracyjnych, złych pomysłów, głupich decyzji edytorskich, wypaczonych planów – jak zwykle u Morrisona jest to mocno intertekstualne i metanarracyjne. Możnowładcy chcą zniszczyć multiświat infekując go nihilizmem, apatią, ignorancją i wybijając do nogi jego mieszkańców. Za ich inwazją stoi jeszcze potężniejszy, absolutnie przerażający byt zwany „Pustą Ręką”, do którego jeszcze wrócimy. Podstawowym narzędziem inwazji jest „nawiedzony komiks wydany podobno przez DC” o nazwie „Ultra Comics”. To właśnie ten przeklęty zeszyt czyta na samym początku Nix Uotan, ostatni Monitor zdegradowany do ludzkiej postaci i żyjący w swoim małym mieszkanku gdzieś na Ziemi. „Ultra Comics” przenosi Nixa Uotana na zdewastowaną, spaloną Ziemię-7 tuż po hekatombie urządzonej przez Możnowładców, gdzie zostaje przemieniony w absolutnie złego Supersędziego Światów, sprzymierzonego z najeźdźcami. Tymczasem wybrani herosi z wszystkich pięćdziesięciu dwóch światów zostają ściągnięci do „Domu Herosów”, międzywymiarowego obiektu istniejącego poza wszystkimi wszechświatami, ale „pływającego” razem z nimi w Posoce (wyjaśnienie później). Tam zawiązują sojusz i ruszają na wojnę z najeźdźcami. Wojna rozpoczyna się w pierwszym odcinku, kończy w drugim, a w międzyczasie odwiedzamy siedem światów DC Comics.


Każda z wizyt naznaczona jest wyraźnie nadciągającym niebezpieczeństwem z innego świata. „The Society of Super-Heroes” przenosi nas na Ziemię-20, wzorowaną na pulpowych komiksach z lat czterdziestych („Doc Savage”, „Dr Fate”, „Shadow”, „Spirit” – te klimaty). To właśnie tu Stowarzyszenie Superbohaterów stawić musi czoła Stowarzyszeniu Superzłoczyńców z Ziemi-40. Obydwa te wszechświaty cyklicznie „nakładają się na siebie” (przyjmując tę samą „wibrację”, ale o tym za chwilę) i równie cyklicznie dochodzi tu do wojny. Rysuje Chris Sprouse, facet idealny do tej roboty – to on wszakże rysował skrajnie pulpowego „Toma Stronga” Alana Moore’a, tez należącego przecież do multiwersum DC Comics. „The Just”, zilustrowane w sposób przypominający tabloidowe magazyny z celebrytami (to zasługa Bena Oliviera), prezentuje nam Ziemię-16. Młode pokolenie superbohaterów nie ma nic do roboty – Superman, Batman i reszta ekipy tak bardzo „wyleczyli” świat z wszelkiego zła, że następcy nudzą się jak mopsy. Ale do czasu, bo nagle pojawia się tajemniczy „Ultra Comics” i przynosi ze sobą szaleństwo.


„Pax Americana”, z genialnymi jak zwykle rysunkami Franka Quitely’ego, jest pastiszem „Strażników” Alana Moore’a (narracyjnie, graficznie, ideowo i konstrukcyjnie). Jesteśmy na Ziemi-4, zaludnionej przez oryginalnych bohaterów „Charlton Comics”, na których wspomniani „Strażnicy” byli wzorowani. Fabuła tego odcinka cały czas się zapętla, odnosi sama do siebie i jest jednym z najsilniejszych punktów całego „Multiwersum”. Kolejnym odcinkiem jest „Thunderworld Adventures”, z grafiką Camerona Stewarta, świetnie oddającą i nawiązującą do klimatu oryginalnych komiksów z „Kapitanem Marvelem”. Oto jesteśmy na Ziemi-5, w domu „Fawcett Comics”, z którego Kapitan Marvel i cała jego rodzina się wywodzi – odpieramy oczywiście atak Doctora Sivany i jego najróżniejszych wersji z innych wszechświatów. Najoryginalniejszym odcinkiem jest następujący potem „Guidebook”, w którym dosłownie czytamy „Przewodnik po multiwersum” zawierający szczegółową mapę i opis wszystkich pięćdziesięciu dwóch światów – wrócimy do tego za tydzień.


Jim Lee w kolejnym odcinku zabiera nas na wspomnianą już Ziemię-10, świat „Quality Comics”, w którym Kal-El wylądował w okupowanych Sudetach a III Rzesza wygrała wojnę. Nadczłowiek Overman i jego New Reichsmen walczą tu z amerykańskimi renegatami nazywanymi „Freedom Fighters” i dowodzonymi przez niejakiego Wujka Sama. I wreszcie dochodzimy do samego „Ultra Comics” z ilustracjami Douga Mahnke, nawiedzonego komiksu przenikającego wszechświaty i sprowadzającego zagładę. Na Ziemi-33, gdzie superbohaterowie istnieją tylko w fikcji (chodzi tu o nasz świat, moi drodzy), naukowcy stworzyli ucieleśnienie komiksu idealnego w postaci herosa o pseudonimie Ultra. Ciało Ultra to „pulpa celulozowa, słona woda, trochę węgla i tuszu a na grzbiecie ma zszywki”. Cybernetyczny komiks, „zaprojektowany do zwalczania wrogich myśli”, napędzany jest kryształem skupiającym emocje wszystkich czytelników na Ziemi-33 (w tym nas!). Ale niestety, gdy zostaje przejęty przez Możnowładców, uwięziony we własnej narracji i zmuszony do jej powtarzania w nieskończoność, staje się orężem, przed którym całe multiwersum musi się bronić. Drugi, ostatni odcinek „The Multiversity”, podobnie jak pierwszy pięknie narysowany przez Ivana Reisa, speca od wielkich epickich zadym w DC Comics, kończy się ujawnieniem wspomnianej już istoty, zwanej Pustą Ręką. Odkłada ona zagładę multiwersum na czas nieokreślony, zabiera Możnowładców budujących enigmatycznie opisaną Maszynę Zapomnienia i zapowiada, że kiedyś wróci. Nix Uotan budzi się spocony we własnym mieszkanku z nawiedzonym komiksem w ręku.

Za dwa tygodnie ciąg dalszy opowieści o "Multiwersum".


Tytuł: Multiwersum
Scenariusz: Grant Morrison
Rysunki: Jim Lee, Ivan Reis, Dough Mahnke, Cameron Stewart, Frank Quitely, Ben Oliver, Chris Sprouse, Joe Prado
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: The Multiversity #1-9
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: kwiecień 2020
Data wydania oryginału: sierpień 2015 – kwiecień 2015
Liczba stron: 436
Oprawa: twarda z obwolutą
Papier: kredowy
Format: 180 x 275
Wydanie: I
ISBN: 9788328196216

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz