niedziela, 16 stycznia 2022

Nieskończony kryzys

Doskonały świat nie potrzebuje Supermana


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Mamy rok 2005. Minęło dwadzieścia lat od „Kryzysu na nieskończonych ziemiach”, największego wydarzenia w historii uniwersum DC Comics. Przyszła pora na jubileusz – w końcu nic tak nie nakręca sprzedaży jak wielkie crossovery doprowadzające uniwersum na skraj zagłady i przewijające się przez wiele równolegle wydawanych tytułów. Siedmioodcinkowy „Nieskończony kryzys” wpisał się w powyższe zasady idealnie.

„Kryzys na nieskończonych ziemiach”, ze scenariuszem Marva Wolfmana i rysunkami George’a Pereza, był wielkim sprzątaniem po pięćdziesięciu latach bałaganiarstwa Złotej, Srebrnej i Brązowej Ery komiksu. Uniwersum DC Comics zostało uproszczone i scalone do jednego wszechświata nazywanego „Nową Ziemią” – konglomeratu „Ziemi–1”, „Ziemi–2”, „Ziemi–4”, „Ziemi–S” i „Ziemi–X” z dominującą rolą tej pierwszej. Nastała Mroczna Era komiksu amerykańskiego, nazywana czasem Erą Nowoczesną. Kluczowi bohaterowie DC Comics zostali zaprezentowani na nowo, w duchu nowej, o wiele poważniejszej epoki. John Byrne napisał słynnego „Człowieka ze stali”, Frank Miller „Batmana. Rok pierwszy”, a taki Flash na ten przykład został całkowicie odnowiony – umarł Barry Allen, niech żyje Wally West! Nowe „originy” bohaterów DC nie były jednak tworzone jednocześnie i pod kontrolą jakiegoś wielkiego koordynatora z klarowną wizją. Niebezpieczeństwo chaosu znów zawisło nad ciągłością fabularną DC Comics.


We wstępie do „Nieskończonego kryzysu” możemy przeczytać, że „Julius Schwartz powiedział kiedyś, że komiksowym wszechświatom trzeba robić lewatywę co mniej więcej dziesięć lat. Trzeba uwolnić je od balastu starych historii i pozwolić, by rozwijały się nowe opowieści pełne nieskończonych możliwości. Mądry był z niego człowiek”. Gdy kończyła się pierwsza dekada Mrocznej Ery komiksu, kluczowe postacie uniwersum zmagały się naprawdę z poważnymi problemami. Bane złamał kręgosłup człowieka-nietoperza, Superman poległ w pojedynku z Doomsdayem a Zieloną Latarnię opętał przerażający kosmiczny byt zwany Parallaxem. Na te wszystkie tragedie zaczęły się nakładać znowu pewne nieścisłości fabularne – pokryzysowe „retcony” (wsteczne korekty oficjalnie obowiązujących „biografii” herosów DC) nie wychodziły w jednym czasie i ciągłość fabularna DC Comics znów traciła spójność. Druga połowa 1994 roku przyniosła zatem crossover znany jako „The Zero Hour. Crisis in Time!”, kolejny „kryzys” prostujący pokręcone ścieżki jakimi poruszały się umysły scenarzystów komiksowych. Tym razem superzłoczyńcą był… superbohater – Hal Jordan, najsłynniejsza Zielona Latarnia Ziemi – który postanowił „naprawić czas” tak, aby nigdy nie doszło do wspomnianej historii z Parallaxem.

Kolejne dziesięć lat minęło bez większych rewolucji. Mniej więcej w 2000 roku w wydawnictwie zabłysła nowa gwiazda – młody scenarzysta, Geoff Johns, zaczął pisać dla DC Comics. To on przywrócił do łask Hala Jordana w sześcioczęściowej historii „Green Lantern. Rebirth” z 2004 i 2005 roku. Spektakularny powrót tej popularnej postaci i uznanie czytelników przetarły Johnsowi drogę na szczyt. Zanim jednak tam dotarł musiał zaliczyć pewne punkty kontrolne – jednym z nich był „Nieskończony kryzys”. Zbliżała się dwudziesta rocznica scalenia uniwersum DC – młody autor nie mógł wymarzyć sobie lepszej okazji na wykazanie się.


Zaczęło się w maju 2005 roku. Wtedy to wydany został niemal stustronicowy one-shot „Countdown to Infinite Crisis” ze scenariuszem (między innymi) Geoffa Johnsa. „Infinite Crisis” już z założenia miał być komiksem, po który sięgną wszyscy, także i ci „niedzielni” fani DC Comics. Zatem zadaniem „Countdown…” było przygotowanie gruntu pod to wydarzenie i wprowadzenie mniej zorientowanych czytelników w bieżącą sytuację w uniwersum. A była ona dość napięta – nie milkły jeszcze echa „Kryzysu tożsamości” Brada Meltzera z 2004 roku, a superherosi nadal zmagali się z własną naturą i wewnętrznymi problemami. Jeden z nich, Blue Beetle, wpadł na trop tajemniczej organizacji „Checkmate”, na której czele stał niejaki Maxwell Lord. Nad wszystkimi tajnymi tożsamościami herosów zawisło zagrożenie – Checkmate, przejęło kontrolę nad satelitą o nazwie „Brat Oko” i sterowanymi przez nią dronami. Urządzenia te wymyślił kiedyś w dobrej wierze Batman – teraz „OMAC Project” (Observational Meta-human Activity Constructs), jest w rękach Lorda, który ma na celu totalną infiltrację całej superbohaterskiej społeczności. Ktoś musi „pilnować strażników”, przecież mogą nadejść czasy, kiedy to zapragną przejąć kontrolę nad naszą planetą. Maxwell Lord, nowa wersja „Monitora” sprzed dwudziestu lat”, i jego organizacja doprowadzili w końcu do tego, że superbohaterowie stali się w oczach zwykłych ludzi nie tak kryształowi, jak by się mogło wydawać. Doprowadzona do ostateczności Wonder Woman zabiła Lorda, a cała wyjęta z kontekstu scena, została transmitowana na cały świat przez „Brata Oko”. Superherosom już nikt nie ufa, a coraz więcej ludzi zaczyna się ich bać. DC Comics postanowiło reaktywować idee stanowiące podstawę „Kingdom Come”, wydanego w 1996 roku komiksu Alexa Rossa i Marka Waida – teraz już nie gdzieś bezpiecznie w jednym z „elseworlds”, lecz po prostu w mainstreamie.


„Countdown to Infinite Crisis” był również zalążkiem czterech innych miniserii, wspólnie prowadzących do wydarzeń „Nieskończonego kryzysu”. Wszystkie wystartowały w czerwcu bądź lipcu 2005 i były wydawane równolegle, przez cały czas trwania „Infinite Crisis”. „The OMAC Project” to bezpośrednia kontynuacja fabuły „Countdown…” i pojedynek z Maxwellem Lordem oraz jego organizacją. „Day of Vengeance” zabrał czytelników do „magicznego” zakątka DC Comics, gdzie naprędce sklecona grupa „Shadowpact” walczyła rozpaczliwie o ocalenie magii w uniwersum, którą postanowił zniszczyć potężny Spectre, uznający ją za aberrację naturalnego porządku rzeczy. „Rann-Thanagar War” to wyprawa w kosmos DC, wielka galaktyczna wojna między dwoma narodami i kontynuacja wątków wspomnianego „Green Lantern. Rebirth”. „Villains United” to dzieje innego z kolei ugrupowania – zebranego przez Lexa Luthora, który ma swój własny plan unicestwienia superbohaterów. Wydarzenia z wszystkich czterech serii przeplatały się z akcję omawianego dziś albumu i stanowiły znaczące uzupełnienie jego fabuły. Tak po prawdzie, sam „Nieskończony kryzys”, oderwany od nich, może sprawiać wrażenie lekko chaotycznego i niezrozumiałego – w końcu zaczyna się w samym środku akcji.

„Infinite Crisis” wystartował w grudniu 2005 roku. Znajdujemy się na Nowej Ziemi – jedynej Ziemi w pokryzysowym uniwersum DC. Jak pamiętamy z końcówki „Kryzysu na nieskończonych Ziemiach”, cztery osoby pochodzące z innych, usuniętych światów, nie potrafiły i nie chciały odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Alexander Luthor z Ziemi-3 (nazwijmy dla uproszczenia go Luthorem-3), Superboy z Ziemi-1 (Superboy Prime), Superman i Lois z Ziemi-2 (Superman-2, Lois-2) przenieśli się do innego wymiaru, istniejącego poza jedynym uniwersum DC. Mieli tam pozostać na zawsze – DC użyło ich postaci w „Kryzysie…” i podziękowało za współpracę. Ale po dwudziestu latach Geoff Johns stwierdził, że je wykorzysta. Czwórka bohaterów cały czas obserwowała to, co dzieje się na Nowej Ziemi – i z czasem zaczęło się im to coraz mniej podobać. Dlaczego?


Mroczna Era przyniosła komiksy poważniejsze i przeznaczone dla dojrzałego, dorosłego odbiorcy. Alan Moore i Frank Miller rozbili kolorowy mit nieskazitelnego superbohatera w drobny mak, urealniając niejako sam archetyp. Uniwersum DC stało się mroczne i brutalne – z czasem twórcy zaczęli zapominać, że „dojrzałość” niekoniecznie oznacza nihilizm. Całe lata dziewięćdziesiąte były takie – przesadzone momentami do granicy autoparodii, z komiksami pełnymi wielkich mięśni, spluw i gonitwy za standardami pnącego się w górę wyników sprzedażowych wydawnictwa „Image Comics”. Superherosi przestawali być „super”.

Upadek wartości możemy zaobserwować już na początku „Nieskończonego kryzysu”. Akcja rozpoczyna się na księżycu, gdzie, w ruinach dopiero co zniszczonej bazy obserwacyjnej Ligi Sprawiedliwości, spotyka się „Trójca” – Wonder Woman, Batman i Superman. Sztandarowi herosi DC Comics przestają się rozumieć i akceptować, więzi między nimi się rozpadają. Rozgoryczeni zaczynają wytykać sobie błędy – Batman, ogarnięty obsesją kontroli, stworzył „Brata Oko”, Diana posunęła się do morderstwa, a Superman, rzekomy wzorzec i morska latarnia, pozwalał na to wszystko. Batman mówi Kryptończykowi, że ten nie jest już dla nikogo wykładnią i że ostatni raz był inspiracją dla kogokolwiek wtedy, gdy umarł.


Świat pogrąża się w chaosie. Drony OMAC wymknęły się spod kontroli, ludzie boją się superbohaterów, Gotham staje się polem „bitwy o magię”, Stowarzyszenie Złoczyńców Lexa Luthora zabija niemal wszystkich członków „Amerykańskich Bohaterów” dowodzonych przez Wuja Sama a miasto Bludhaven staje się swego rodzaju Sodomą i Gomorą DC, o którą walczą jedni z najmniej „skażonych ciemnością” bohaterów uniwersum, czyli Nastoletni Tytani z Nightwingiem na czele. W Smallville, na farmie państwa Kent, żyje Connor Kent, Superboy Nowej Ziemi, klon Supermana i Luthora znany z „Rządów Supermanów” – zrezygnowany i załamany całą tą sytuacją.

Superman-2 obserwujący wszystkie te wydarzenia ze swojego azylu mówi tak: „Wszędzie, gdzie spojrzę widzę powiększający się mrok. Nowa Ziemia miała spory potencjał i całkiem nieźle zaczęła. Była pełna nadziei. Wierzyłem, że znalazła się w dobrych rękach”. Dodatkowych zgryzot przysparza mu kondycja Lois-2, która umiera ze starości – w innych wymiarach czas płynie w tak samo nieubłagany sposób. Luthor-3, Superboy Prime i Superman-2 postanawiają coś z tym zrobić. Należy przywrócić Ziemię-Dwa, uniwersum pięknego Złotego Wieku, gdzie wszystko było piękne i idealne – Nowa Ziemia jest zbyt wypaczona, aby pozwolić jej istnieć. Rozbijają ściany swego rajskiego miniświata i zabierają się do roboty. I wtedy zaczyna się prawdziwy Kryzys.


Okazuje się bowiem, że naiwniaki z Ziemi-2 dali się po prostu nabrać. Luthor-3 i Superboy Prime przybywali na Nową Ziemię już wcześniej. To oni stoją za aferą z OMAC, to oni podpuścili Spectre’a, Superboy Prime wywołał wojnę pomiędzy Rann i Thanagar a Luthor-3 podszył się pod swojego odpowiednika z Nowej Ziemi i zwołał „Stowarzyszenie Złoczyńców”. Luthor-3 ma zupełnie inny plan niż przywrócenie Ziemi-2 – ona ma być tylko pierwszym przystankiem, testem procesu odbudowy całego Multiwersum i odnalezienia „Ziemi doskonałej” (cokolwiek to znaczy w pokręconym umyśle złoczyńcy). Ziemie zaczynają się w pewnym momencie pojawiać tysiącami, coraz to bardziej podłe i skarlałe – i nigdzie nie istnieje ideał, którego poszukuje największy zły charakter „Nieskończonego kryzysu”. Superman-2 nie zdołał uratować Lois-2, umiera ona w jego ramionach tak samo jak Supergirl umierała w „Kryzysie na nieskończonych ziemiach”. Ziemia-2 okazała się jałowym pustkowiem i sztucznym tworem – gdy Superman Złotego wieku pojął swój błąd było już za późno. A dookoła, na Nowej Ziemi i innych Ziemiach równoległych znów trwa epicka bitwa setek bohaterów i ich różnych wersji – kadry komiksu ponownie pękają w szwach. Kryzys ostatecznie udało się zażegnać. Superboy Nowej Ziemi, okazał się największym herosem jakiego moglibyśmy sobie wyobrazić a Superboy Prime – dla kontrastu i równowagi – totalnym superpsychopatą i potworem. A wielka „Trójca”, rozumiejąc w końcu swoje błędy, postanowiła zrobić sobie krótką przerwę i porzucić superkariery na pewien krótki czas.


„Nieskończony kryzys” nie zrewolucjonizował uniwersum DC w takim stopniu, jak zrobił to jego, starszy o dwadzieścia lat, poprzednik. Był jednak konieczny – w pierwszych latach po zamachach 11 września, idea bezinteresownego, optymistycznego bohaterstwa była potrzebna jak nigdy przedtem. Geoff Johns uwielbiał stare komiksy Złotej i Srebrnej Ery. Wszystko było tam proste, optymistyczne, lekkie, kolorowe i magiczne. W latach dziewięćdziesiątych cała ta magia zaczynała ulatywać (proces ten symbolizują wydarzenia „Day of Vengeance” – Spectre i jego antymagiczna krucjata) – realizm DC Comics przyczynił się do tego, że dotychczasowi superherosi okazali się aż za bardzo „ludzcy”, pełni skaz i mroku. Dzieło Geoffa Johnsa i Phila Jimeneza podkreśla konieczność powrotu do źródeł i wznowienia poszukiwań poprawnej, optymistycznej definicji „superbohatera” w nihilistycznym i pesymistycznym świecie. Tak, gwałtowna przemoc jest czasami konieczna, nikt tego nie neguje. Wonder Woman musiała zabić Maxwella Lorda, naprawdę nie miała innego wyjścia. Ale nie może to być dopuszczalną normą, lecz tylko rzadkim od niej odstępstwem.

O tym właśnie jest „Nieskończony kryzys”. Według autora komiksu Superman musi zawsze pełnić rolę drogowskazu, dawać pociechę, być symbolem bohatera – dokładnie o tym samym traktował wydany niedawno „Zegar zagłady” Geoffa Johnsa. Dlaczego zatem nie udało się znaleźć „Ziemi doskonałej”? Otóż z jednego, prostego powodu – „Doskonały świat nie potrzebuje Supermana”, jak stwierdził załamany Człowiek ze Stali Złotego Wieku. Pokryzysowy świat DC Comics jest najbardziej zbliżony do tego prawdziwego – uniwersa Złotej i Srebrnej Ery to tylko eskapizmy i dziecinne zabawki. Jednak herosi tego świata muszą stać w opozycji do tak wykreowanego świata, nie mogą poddać się jego ciemności – muszą nadal grać według własnych zasad. To oni muszą ciągnąć niedoskonały świat ku nieosiągalnemu ideałowi. Nieosiągalnemu – ale nadającemu odpowiedni kierunek.


„Infinite Crisis” jest zatem swego rodzaju „metatekstem” fabuł DC Comics po 1985 roku z jednej strony i kolejnym kamieniem milowym w rozwoju uniwersum. W kwietniu 2006 roku, jeszcze w czasie trwania „Kryzysu”, fabuły regularnych serii DC Comics zostały przesunięte o dokładnie rok wprzód. Większość serii rozpoczęło tym samym nowe kilkuodcinkowe wątki, odcinając się w pewien sposób od przeszłości. Ba – Wonder Woman, Batman i Superman dopiero co wrócili z superbohaterskich urlopów. Co działo się podczas tego „zaginionego” roku? O tym opowiedziała specjalnie przygotowana seria pod tytułem „52”, której kolejne odcinki wydawane były dokładnie co tydzień, a wydarzenia w niej przedstawione przebiegały w czasie rzeczywistym. „52” pokazuje uniwersum DC Comics bez „Trójcy” i na sam koniec ujawnia szokującą i niebywale istotną prawdę. Otóż nie udało się całkowicie cofnąć zmian wywołanych przez Luthora-3. Multiwersum nadal istnieje, choć „okrojone” zostało do – uwaga! – pięćdziesięciu dwóch wszechświatów równoległych. Okazało się, że to w tych właśnie uniwersach dzieją się wszystkie pokryzysowe fabuły określane, jako „elseworlds” – np. „Czerwony syn” to Ziemia-30, „Powrót mrocznego rycerza” to Ziemia-31, „Kingdom Come” to Ziemia-22 i tak dalej.

Ostatni odcinek „52” wyszedł w maju 2007 roku. Dokładnie wtedy zaczęło się odliczanie do „Ostatniego kryzysu” – kolejnej gigantycznej afery na skalę wszechświata/wszechświatów. Ale o tym opowiem przy innej okazji.



Tytuł: Nieskończony kryzys 
Scenariusz: Geoff Johns 
Rysunki: Phil Jimenez, George Perez, Ivan Reis, Jerry Ordway 
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz 
Tytuł oryginału: Infinite Crisis 
Wydawnictwo: Egmont 
Wydawca oryginału: DC Comics 
Data wydania: sierpień 2018 
Rok wydania oryginału: grudzień 2005 – czerwiec 2006 
Liczba stron: 264 
Oprawa: twarda 
Papier: kredowy 
Format: 180x275 
Wydanie: I 
ISBN: 9788328134393

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz