Teoria wszystkiego
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Geoff Johns był wielką szychą w Detective Comics praktycznie przez całą swoją karierę. Od 2010 roku pełnił funkcję dyrektora kreatywnego, z której zrezygnował osiem lat później, kiedy to postanowił zająć się robieniem filmów. Zwieńczeniem tego okresu miał być wielki, zapowiadany już w 2016 roku event – „Doomsday Clock”. Gdy kilka miesięcy temu ukazał się ostatni, dwunasty odcinek tej miniserii, okazało się, że cała inicjatywa „Zegara zagłady” jest czymś jeszcze większym i o wiele bardziej znaczącym, niż początkowo zakładano. Ale po kolei.
W 1985 roku Marv Wolfman i George Perez uporządkowali uniwersum DC i z wielu absurdalnych, niespójnych logicznie i często infantylnych światów równoległych wyłuskali ten jeden „prawdziwy”. Reszta padła ofiarą „Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach”. Nikt wtedy nie przypuszczał, że „kryzysy” będą w przyszłości wręcz narzędziem pracy zespołu kreatywnego DC. Hasło „Kryzys” w Detective Comics utożsamiane jest obecnie z grubymi pieniędzmi, sukcesem marketingowym i nowym rozdaniem w uniwersum, które po każdym takim wydarzeniu przechodzi (w mniejszym lub większym stopniu) swego rodzaju reset. Geoff Johns przyłożył rękę do kilku takich inicjatyw – w 2005 roku napisał scenariusz „Nieskończonego kryzysu”, potem wywrócił do góry nogami świat „Zielonych Latarni”, aby w 2011 roku zaorać calutkie uniwersum „Flashpointem” – to po tym wydarzeniu rozpoczęła się nowa era w Detective Comics, nazwana „The New 52”. Całe „Nowe DC”, czyli rozpoczęcie nowego kontinuum fabularnego i odnowienie postaci, odbyło się już za czasów przewodnictwa Johnsa. I to właśnie on w roku 2016, razem z innymi ważnymi personami DC, postanowił znowu zrestartować uniwersum – przy zachowaniu jednak idei „multiwersum”, którą bardzo mocno w 2014 roku forsował inny słynny twórca komiksowy, Grant Morrison. Chęć uatrakcyjnienia świata DC, restarty, rebooty, kryzysy – znów zaczął robić się bałagan, a twórcy mieli w ręku straszliwe narzędzie do niszczenia całych światów (lub przynajmniej ich fragmentów) i przyzwolenie na jego używanie.
W czerwcu 2016 roku rozpoczęło się zatem „Odrodzenie DC”, czyli ponowne budowanie uniwersum. Jednym z zapowiadanych wydarzeń, które według twórców, miało rzucić trochę światła na nową inicjatywę i wyjaśnić ostatecznie przyczyny zakończonego właśnie „The New 52”, ogłoszono „Doomsday Clock”, czyli crossover między światem „Strażników” Alana Moore’a (i ich spin-offów) a światem Detective Comics. „The Watchmen” miało oddanych fanów od zawsze – to przecież jeden z najgenialniejszych i najważniejszych komiksów wszech czasów. Może by trochę na tym zarobić? Ostatecznie okazało się, że „Zegar zagłady” – miniseria pisana w wielkich bólach i rozciągnięta aż na dwa lata – przeznaczona jest zdecydowanie bardziej dla fanów mainstreamu DC, choć i miłośnicy Rorschacha czy Doktora Manhattana znajdą tu coś dla siebie. O co zatem chodzi w „Zegarze zagłady” i dlaczego jest to tak ważne wydarzenie?
Opowieść ma swój początek w uniwersum „Strażników”. Mamy rok 1992, minęło właśnie siedem lat od hekatomby, w której zginęły trzy miliony nowojorczyków. Rorschach umarł na Antarktydzie, Nocny Puchacz i Jedwabna Zjawa zaszyli się w bezpiecznym miejscu, Komediant nadal nie żyje a Doktor Manhattan postanowił rzucić to wszystko i wyjechać do gdzieś daleko – „Opuszczam tę galaktykę w poszukiwaniu jakiejś mniej skomplikowanej”. Plan Adriana Veidta, alias „Ozymandiasza”, polegający na konsolidacji potęgi światowych mocarstw w walce z wyimaginowanym niebezpieczeństwem spoza naszej planety, spalił jednak na panewce. Wszystko się wydało – wszyscy wiedzą, że to właśnie on stoi za tragedią sprzed kilku lat. Veidt obserwuje, jak Ziemia, którą miał uratować, pogrąża się w chaosie – zamieszki, krew na ulicach, radzieckie czołgi w Polsce, UE nie istnieje, Korea Północna celuje w Teksas. Światu potrzeba „boga” – kogoś, kto pokaże, że można inaczej, lepiej. Trzeba odnaleźć Doktora Manhattana – nawet jeśli on tego nie dokona, to przynajmniej będą się go bali.
Veidt werbuje zatem Rorschacha (ale jak to, przecież umarł?!) i dwójkę nowych, rewelacyjnie wykreowanych i niezwykle istotnych bohaterów – Marionetkę i Mima. Razem udają się do innego świata – niby podobnego do tego dobrze im znanego, ale jednak obcego. Bohaterów odzianych w kolorowe trykoty jest tu zatrzęsienie – różnica jest jednak taka, że tutaj prawie każdy ma jakieś nadludzkie moce. W świecie „Strażników” było inaczej – był jeden niemal bóg a reszta to zwykli ludzie w pelerynach i rajtuzach. Veidt i Rorschach udają się do „dwóch najmądrzejszych ludzi tego świata”, czyli Bruce’a Wayne’a i Lexa Luthora z prośbą o pomoc. Marionetka i Mim mają trochę inne plany.
Świat, do którego przybyli bohaterowie, targany jest jednak swoimi własnymi niepokojami. „Teoria Supermanów” głosi, iż za niemal każdym superherosem stoi rząd Stanów Zjednoczonych – jak niby wytłumaczyć to, że dziewięćdziesiąt siedem procent „metaludzi” to Amerykanie? „Lexcorp” i „Wayne Enterprises” prowadzą coś w rodzaju „zimnej wojny genowej” – prowadzą badania nas „metagenem”, czyli anomalią DNA, występującą mniej więcej u co dziesiątego człowieka. Jest to „uśpiony” gen, który może zostać aktywowany przez traumatyczne wydarzenie i przemienić człowieka w nadczłowieka. Największe mocarstwa zbroją się na potęgę – populacje superbohaterskie zaczynają rosnąć, podobnie jak i napięcie w relacjach międzynarodowych. A „zwykli ludzie” wyciągają widły i pochodnie – precz z herosami! I do takiego właśnie świata, stojącego na krawędzi wojny, przybywają istoty z obcego uniwersum. A gdzie Superman? A gdzie Doktor Manhattan? Okaże się później. Już sam początek „Zegara Zagłady” jest iście wybuchowy – potem jest jeszcze bardziej emocjonująco.
Forma całej opowieści nieodparcie przypomina „The Watchmen”. Dwanaście odcinków przedzielonych wycinkami z gazet, raportami rządowymi i najróżniejszymi dokumentami; czarnobiały klasyk noir, który wszyscy oglądają i który jest niezmiernie istotny dla całej fabuły; narracja Rorschacha przeplatająca się z narracją Doktora Manhattana; czy wreszcie absolutnie rewelacyjne rysunki Gary’ego Franka, przywodzące na myśl te Dave’a Gibbonsa. Jednak – tak jak wspominałem na początku – to oddani fani uniwersum DC są tu podstawowym targetem. Akcja komiksu dzieje się w świecie Supermana i Batmana, widzimy w akcji niezliczoną ilość bohaterów i superłotrów, często wyciągniętych z jakiegoś muzeum Złotej, Srebrnej lub Brązowej Ery – wszyscy jak w amoku, co nie pozostaje niezauważone, przez mocno zaskoczonego Adriana Veidta. „Potykacie się o własne peleryny i gracie w berka, podczas gdy świat wokół się wali. Jesteście tak zajęci pakowaniem superłotrów do więzień z obrotowymi drzwiami, że nie widzicie prawdziwych problemów”. Wieczna zabawa w kotka i myszkę – Ozymandiasz uważa, że ten świat gorszy, niż „Strażników” kiedykolwiek był. I jak zwykle się myli.
Geoff Johns, poprzez „Zegar zagłady”, prowadzi swego rodzaju mowę końcową w procesie sądowym. Oskarżeni – on sam i jego kumple po fachu, budujący i burzący nieustannie konstrukcje, które nazywają „kontinuum Detective Comics”. Ława przysięgłych – czytelnicy. Oprócz usprawiedliwienia wszelkich rewolucji w światach DC (przede wszystkim pojawienia się „The New 52”) Johns ma jeszcze jeden cel – wykład na temat „Teorii wszystkiego”, czyli dokładnego objaśnienia czym DC jest w istocie. Jon Didio, jeden z włodarzy Detective Comics, reklamował komiks nazywając go „sequelem „Strażników””, ale Geoff Johns szybko prostował te rewelacje i wolał mówić o nim jako o samodzielnym projekcie. „Zegar zagłady” jest „metakomiksem”, komiksem o komiksach i procesach zachodzących wewnątrz wydawnictw a także czynnikach generujących mody i trendy komiksowe – podobnie poczynał sobie z gatunkiem Alan Moore w „Strażnikach” właśnie, a przede wszystkim w „Miraclemanie”.
„Zegar zagłady” wpływa na całe uniwersum DC, na jego całą historię od samego zarania dziejów, kiedy to Superman trzymał zielony samochód na okładce pierwszego numeru „Action Comics”. Wpływa także na przyszłość – znajdziemy tu przecież zapowiedź projektu „DC 5G”, czyli „piątej generacji superbohaterów”, która ma podbić rynek za kilka lat, a nawet sugeruje, że w 2030 roku dojdzie do zderzenia światów Marvela i DC, a Superman walczył będzie „z zielonym gigantem, silniejszym chyba niż Doomsday”. Omawiany komiks rzuca nowe światło na wszelkie poprzednie „kryzysy”, w tym szczególnie mocne na odsądzane od czci i wiary przez wielu czytelników „The New 52”. Czasy „Nowego DC” były dość mroczne i niewesołe, ton opowiadanych tam historii dość przygnębiający, a bohaterowie, według opinii Johnsa, zatracili to, czym powinien charakteryzować się i do czego został powołany prawdziwy superbohater – uświadamianie, że na świecie istnieje dobro, nadzieja i altruizm. Dokładnie to chce przywrócić światu „Strażników” Adrian Veidt i choć trafił do świata, gdzie istnieje niezaprzeczalny symbol tychże wartości, to nie potrafi go rozpoznać. Udaje się to komu innemu, ale to polecam już sprawdzić na własną rękę.
Po zamknięciu „Zegara zagłady” nasuwa się nieodparcie kilka myśli. Wiemy, już, dlaczego uruchomiono „DC Odrodzenie” i czym dokładnie ma się różnić o poprzedzającego go „Nowego DC”. Rozumiemy jak całe działa uniwersum (metawersum, multiwersum – uwaga na te pojęcia!) i dlaczego przechodzi „kryzysy”. Czujemy, że przeczytaliśmy jeden z najważniejszych komiksów w całej historii Detective Comics i zdecydowanie jeden z najlepszych komiksów tego wydawnictwa kilku ostatnich lat. Tylko uwaga – skierowany jest on przede wszystkim dla długoletnich fanów i doświadczonych czytelników DC. Hermetyczność fabuły jest dość znaczna a konkluzje ją zamykające zrozumiałe tylko przez doświadczonych czytelników. I nawet oni powinni cztery ostatnie rozdziały czytać w pełnym skupieniu. Nowicjusze nie będą w stanie dokładnie odczytać intencji autora – warto to wiedzieć, zanim komukolwiek polecimy „Zegar zagłady”.
Tytuł: Zegar zagłady
Scenariusz: Geoff Johns
Rysunki: Gary Frank
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Tytuł oryginału: Doomsday Clock
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Detective Comics
Data wydania: październik 2020
Liczba stron: 452
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328197206
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz