Miękkie podbrzusze
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
„Kryzys na nieskończonych ziemiach” z 1985 roku był największym wydarzeniem minionego wieku w DC Comics. Od tamtej pory przez długi czas nikt nie używał słowa „crisis” – tak jak miało to miejsce wcześniej – do określania wielkich, przełomowych fabuł przetaczających się przez różne tytuły wydawnictwa. Zrobił to dopiero Brad Meltzer na samym początku dwudziestego pierwszego wieku, kiedy to rany zadane Ameryce we wrześniu 2001 roku były jeszcze świeże. Otrzymujemy „kryzys” DC w wymiarze mini.
Siedmioczęściowy „Identity Crisis”, wydany między sierpniem 2004 a lutym 2005 roku, nie był typowym komiksem superbohaterskim. Jak to ładnie określił sam autor – nie używamy tu teleskopu, w celu wypatrzenia jakiegoś nadciągającego globalnego zagrożenia, lecz raczej mikroskopu, aby wejrzeć w głąb poharatanych i lekko zepsutych dusz superherosów. Bohaterów zmuszonych przez rzeczywistość do porzucenia ideałów jakim powinni służyć.
Złoczyńcy postanowili uderzyć w superbohaterską społeczność DC Comics trochę tak, jak terroryści w Amerykę w 2001 roku. Tam, gdzie boli najbardziej – nie bezpośrednio w nich, lecz w ich bliskich. Ukochana żona Elongated Mana z Ligi Sprawiedliwości zostaje spalona we własnym mieszkaniu, anonimowy napastnik próbuje zamordować żonę Atoma a Lois Lane dostaje liściki z pogróżkami. Superbohaterowie nie spotkali się wcześniej z takim atakiem – najgorsza jest świadomość, że ktoś poznał ich sekretne tożsamości. „Maski nosimy nie dla nas samych, lecz dla naszych bliskich. Maski chronią nasze dzieci, żony i rodziców” – okazuje się, że jednak nie do końca.
W społeczności trykociarzy wrze. Herosi ruszają masowo po odpowiedzi – najbliżej prawdy zdaje się być grupa skupiona wokół Batmana, Green Arrowa, Wally’ego Westa i Kyle’a Raynera, ostatniej Zielonej Latarni. Poruszenie daje się odczuć również po tej łotrowskiej stronie DC Comics – wszyscy patrzą na siebie i wzruszają w niewiedzy ramionami. Kto zatem stoi za całą intrygą? Brad Meltzer napisał rasowy kryminał według procedury używanej od dziesiątek lat. Mamy wciągającą akcję, śledztwo, suspens, nieoczekiwane zwroty akcji i niespodzianki fabularne. Wszystko to jest w dodatku rewelacyjnie narysowane – Rags Morales, specjalista od realistycznej kreski, choć przechodzącej czasem w niepokojąco groteskową, wykonał znakomitą robotę.
Ale „Kryzys tożsamości” nie jest po prostu kryminałem. W pewnym sensie wydaje się być reakcją zarówno na ówczesne trendy w mainstreamie DC Comics jak i sytuację społeczną kraju po atakach 11 września. Trwająca już od kilkunastu lat Mroczna Era komiksu amerykańskiego przyniosła – jak można było się spodziewać – mrok. Gdy podczas Srebrnej Ery wszyscy byli jak John Wayne w „Rio Bravo”, tak teraz wszyscy chcą być Clintem Eastwoodem w „Bez przebaczenia”. Główni bohaterowie „Kryzysu tożsamości” podczas kolejnych etapów śledztwa docierają do pewnych wstydliwych, wielce kontrowersyjnych prawd o sobie, własnej przeszłości i trudnych, bardzo niejednoznacznych moralnie wyborach, których musieli kiedyś dokonać. Herosi Mrocznej Ery DC Comics nie są już kryształowi, nie są już moralnymi drogowskazami – środki, jakie muszą podejmować w obronie swoich bliskich, byłyby nie do pomyślenia jeszcze trzydzieści lat wcześniej.
„Kryzys tożsamości” pokazuje zło, takie prymitywne i bezsensowne – najgorsze jest to, że nie mamy do czynienia ze złem dostrzeganym przez wspomniany, metaforyczny „teleskop”. Widać je przez „mikroskop” – w pewny momencie niemal dosłownie. Zło jest tu bardzo przyziemne, absurdalnie prozaiczne – przez co naprawdę przerażające. Znajdziemy w komiksie kilka scen kontrowersyjnych i budzących poważny dyskomfort – dostajemy dokładnie taki cios w miękkie podbrzusze, jaki otrzymali superbohaterowie. „Superbohaterowie”? Po „Kryzysie tożsamości” może raczej „superludzie”. Albo „ludzie” po prostu – Brad Meltzer wyraźnie sugeruje, że jego celem było wyłuskanie spod tych wszystkich masek i kostiumów „człowieka”, takiego wrażliwego na ciosy i życiowe tragedie. Herosi płaczą, cierpią, mszczą się, łamią prawo i wyją w deszczu do księżyca.
Komiks oczywiście skrytykowano. Nazwano go zbyt destrukcyjnym, burzącym posąg superherosa (tak jakby nikt nie zauważył, że Alan Moore i Frank Miller zaczęli ten proces już w 1986 roku), usprawiedliwiającym czynienie zła w imię dobra i ciągnącym w dół moralne wartości DC Comics. Była to jednak moim zdaniem naturalna kolej rzeczy – uniwersum DC podążało w mrok i swego rodzaju nihilizm. Superbohaterom już nie ufano – sam Batman w późniejszych komiksach stworzył „Brata Oko”, czyli satelitę, którego zadaniem było baczne przyglądanie się niestabilnej, trykociarskiej społeczności. To z kolei przyczyniło się do najważniejszego wydarzenia uniwersum DC pierwszych dwóch dekad po „Kryzysie na nieskończonych Ziemiach”. Młody wilk, błyskotliwy i obiecujący scenarzysta, Geoff Johns napisał wkrótce rzecz, która miała lekko skorygować kurs wydawnictwa – nadszedł „Nieskończony kryzys”.
Tytuł: Kryzys tożsamości
Scenariusz: Brad Meltzer
Rysunki: Rags Morales
Tłumaczenie: Jakub Syty
Tytuł oryginału: Identity Crisis
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: kwiecień 2015
Rok wydania oryginału: sierpień 2004 – luty 2005
Liczba stron: 420
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 180x275
Wydanie: I
ISBN: 9788328110175
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz