Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
„Batman. Rok pierwszy”, ze scenariuszem Franka Millera i rysunkami Davida Mazzucchellego, jest jednym z tych komiksów o człowieku-nietoperzu, który na stałe wpisał się do kanonu nie tylko Detective Comics, ale i całego medium. Powstał na początku tak zwanej Mrocznej Ery komiksu amerykańskiego, którą zapoczątkowali „Strażnicy” Alana Moore’a i „Powrót mrocznego rycerza” Franka Millera właśnie. Do dziś wymieniany jest jako jeden z najważniejszych komiksów superbohaterskich w historii, przede wszystkim z powodu bardzo odważnej decyzji autorów – retellingu historii o pierwszych dniach Bruce’a Wayne’a jako Batmana i, zgodnie z założeniami dekonstrukcjonistów Mrocznej Ery, przedstawieniu jej w maksymalnie realistyczny sposób.
„Powrót mrocznego rycerza”, wydany w 1986 roku, odbił się szerokim echem w świecie komiksu. Detective Comics postanowiło pójść za ciosem – skoro historia o podstarzałym już pięćdziesięciopięcioletnim Batmanie, zaserwowana z śmiertelną powagą, zdobyła tak duże uznanie, to może teraz opowiedzieć o Batmanie bardzo młodym? Młodszym o dokładnie trzydzieści lat, dopiero podejmującym decyzję o swojej przyszłości, dopiero wchodzącym w rolę pogromcy zła w Gotham. A kto zrobi to lepiej niż autor wspomnianego hitu – Frank Miller? I tak, od lutego do maja 1987 roku, w serii „Batman” nr 404-407, ukazała się czteroczęściowa opowieść „Batman: Year One”. W kolejnych latach przyszła oczywiście pora na wydania zbiorcze, odpowiednio w 1989, 1997 i w końcu w kwietniu 2005 roku jako „Deluxe Edition” – na miesiąc przed kinową premierą „Batman Begins” w reżyserii Christophera Nolana. Decyzja nieprzypadkowa – nietrudno zauważyć, że twórcy filmu inspirowali się lekko fabułą komiksu.
Mogłoby się wydawać, że ponowne napisanie historii o początkach Batmana to misja niemal samobójcza. Trzeba jednak wiedzieć, że na początku Mrocznej Ery uniwersum Detective Comics było tuż po wielkim trzęsieniu ziemi: przez coraz bardziej nielogiczne, infantylne i po prostu niewiarygodne fabuły oraz światy przetoczył się „Kryzys na nieskończonych Ziemiach”. Tak naprawdę to właśnie ten komiksowy cross-over był wydarzeniem, które zainicjowało Mroczną Erę. Superbohaterowie przestali być dziecinnymi, papierowymi cudakami i dojrzeli – forpocztą tej dobrej zmiany był między innymi „Miracleman” Alana Moore’a. Przypadek Batmana świetnie opisuje sam David Mazzucchelli w obrazkowym posłowiu do polskiego wydania „Batman: Rok pierwszy” z serii DC Deluxe. Otóż bohaterowie Złotej i Srebrnej Ery odzwierciedlali przede wszystkim dziecięce marzenia, a komiksy skierowane były do młodszych czytelników, w szczególności do chłopców. Komiksowi herosi byli tak naprawdę dziećmi w ciałach dorosłych, którzy z czasem zaczęli potrzebować głębi – narracyjnej, charakterologicznej, motywacyjnej. Konwencja się zużyła.
„Batman: Rok pierwszy” jest więc komiksem, który, wzorem innych dzieł Mrocznej Ery, próbuje odpowiedzieć na pytanie jak naprawdę mogłoby wyglądać Gotham, gdyby zaistniało ze swymi wszystkimi negatywnymi cechami w naszej rzeczywistości. Kim byłby komisarz Jim Gordon (a właściwie jeszcze porucznik) na początku swej kariery w tym mieście? Jak wyglądałyby pierwsze dni, tygodnie i miesiące Bruce’a Wayne’a w kostiumie człowieka-nietoperza. Akcja komiksu rozpoczyna się na początku stycznia, kiedy to porucznik Gordon przybywa pociągiem do Gotham, aby podjąć pracę w miejscowej policji. Jego żona leci samolotem, on musiał wybrać bardziej „przyziemny” środek transportu. Zrobił to, aby jego pierwsze wrażenie Gotham było prawdziwe, aby to paskudne miasto nie ukazało mu się na wyciętym z widokówki, ucywilizowanym obrazku, utrwalonym w oknie samolotu. Gordon chce pozbyć się dystansu, powąchać smród metropolii, dotknąć jej brudu, doświadczyć jej mroku.
Prawda o Gotham okazuje się jeszcze gorsza niż się spodziewał – komisarz Loeb i jego ekipa są do cna skorumpowani, władze miasta i policja mają układy z światkiem przestępczym. Ręka rękę myje, a cierpią zawsze niewinni i najsłabsi. Jim Gordon postanawia zrobić z tym porządek, choć wie, że jako ostatni sprawiedliwy będzie sam przeciw wszystkim. Dodatkowym utrudnieniem jego misji będzie to, że jego żona dopiero co zaszła w ciążę – kwestią czasu pozostaje, kiedy wrogowie porucznika użyją tego faktu jako karty przetargowej.
Do Gotham, po tajemniczej, dwunastoletniej nieobecności, przybywa również Bruce Wayne – dwudziestopięcioletni playboy, dziedzic niewyobrażalnej wprost fortuny. Mieszka on wraz ze swoim lokajem, Alfredem Pennyworthem, w luksusowej rezydencji, „fortecy, która miała chronić ostatnich członków rodu przed nadchodzącymi wiekami równości”. Majątek pozostawili mu zamordowani przed osiemnastu laty rodzice. Zginęli na jego oczach, zaraz po kinowym seansie „Maski Zorro” – wydarzenie to zmieniło Bruce’a na zawsze, jego życie straciło sens. Teraz, po latach, podobnie jak Jim Gordon, chce on nadać mu sens na nowo, chce zaprowadzić w Gotham porządek, lecz za pomocą zupełnie innych środków niż porucznik. Podczas gdy policjant trzyma się mocno litery prawa, bogaty i zdeterminowany młody mężczyzna chce użyć jedynego zrozumiałego przez przestępców języka – przemocy i strachu. Tylko jak to zrobić?
„Batman: Rok pierwszy” to czarny kryminał, dramat, akcja i kino gangsterskie przełożone na inne medium. Noirowa narracja, którą słyszymy nieustannie, prowadzona jest naprzemiennie przez dwóch równoważnych głównych bohaterów – Jima Gordona i Bruce’a Wayne’a. Ów dwugłos jest tu bardzo istotny – mamy dwie skrajnie odmienne metody, które mają prowadzić ostatecznie do tego samego celu, czyli wykorzenienia zła z miasta Gotham. Praca niemalże syzyfowa – niemalże, ponieważ wykonać ją mogą tylko ludzie wierni pewnemu kodeksowi moralnemu i nieulegający pokusie korupcji. A tacy są obaj bohaterowie, pomimo różnych dróg jakie obierają. To kim ostatecznie się stają jest wynikiem ich konfrontacji ze zgnilizną miasta. To Gotham ich ostatecznie ukształtowało – jednego zrodziło, drugiego poddało transformacji.
Batman to superbohater, który nie powstał w wyniku mutacji, ukąszenia pająka, czy z racji swego pozaziemskiego pochodzenia. Zrodziła go tragedia, straszliwa trauma i przymus uczynienia Gotham miejscem, w którym podobna tragedia już nikogo nie dotknie. Autorzy komiksu podkreślają, że nie chodzi tu o zemstę, ponieważ zemsta nie przystoi prawdziwemu bohaterowi. Przestępcy muszą się bać, muszą wiedzieć, że gdzieś tam nad nimi czuwa bezlitosny strażnik, kierujący się tylko jedną zasadą – zło musi być powstrzymane. Batman to jednocześnie niechciane dziecko chorego miasta i jego jedyna nadzieja na uzdrowienie. Ale nie da rady sam, potrzebuje partnera.
Jim Gordon na początku opowieści widzi świat na czarno-biało, jest paladynem w lśniącej zbroi. Wie, co jest złe a co dobre – jego bolesne przejścia z „kolegami” z posterunku tylko utwierdzają go w tym przekonaniu. I wtedy pojawia się Batman, którego sposób działania i jego skuteczność przewartościowują poglądy porucznika. Doprowadza go to niemal do kryzysu i poważnej wewnętrznej walki, którą obserwujemy pod koniec trzeciego z czterech odcinków. Jim Gordon staje się ostatecznie dopełnieniem Batmana i jego partnerem, który w grudniu, już pod koniec „Roku pierwszego”, stoi na dobrze znanym nam dachu, gdzie zapewne niedługo ustawiony zostanie wielki reflektor rzucający wiadomy symbol na nocne niebo Gotham.
Frank Miller nigdy nie uważał komiksów o człowieku-nietoperzu za infantylne. Zawsze traktował je bardzo poważnie, nawet te z okresu absolutnej dominacji campowej konwencji lat sześćdziesiątych, kiedy to na ekranach telewizorów wygłupiał się Adam West w serialu „Batman”. O Millerze mówi się, że na początku lat osiemdziesiątych, jeszcze przed Batmanem, wyciągnął z dołka „Daredevila” – serię o, jakby nie patrzeć, marvelowskim odpowiedniku człowieka-nietoperza. Millerowski „Batman” to komiks idealnie spełniający swe założenia – podchodzi na poważnie nie tylko do historii największego obok Supermana bohatera Detective Comics, ale przygląda się również jego wrogom. W „Roku pierwszym” mamy dwójkę: Selinę Kyle, prostytutkę z najbardziej niebezpiecznej dzielnicy miasta, która niedługo przywdzieje kostium Catwoman oraz Harveya Denta, asystenta prokuratora okręgowego, jedynego krzyżowca walczącego z niegodziwościami Gotham jeszcze przed przybyciem Gordona i powrotem Wayne’a, z czasów zanim zaczął rzucać monetą i przestał przeglądać się w lustrze. Przy okazji postaci Denta, trzeba wspomnieć o tym, że być może byłby on jeszcze lepszym sprzymierzeńcem Batmana niż Gordon – widać to wyraźnie w scenie, kiedy pomaga ukryć się bohaterowi przed szukającym go porucznikiem.
Opowieść znakomita, a wszystko to zilustrowane równie wspaniale przez Davida Mazzucchellego. Gotham jest mroczne, klaustrofobiczne, zerodowane, zanurzone w mroku, mgle, smrodzie. To Nowy Jork z sennych koszmarów, gdzie wszystkie negatywne cechy metropolii rosną i pęcznieją niczym nowotwór, tłumiąc światło i wszelkie przejawy dobra. Może się wydawać, że zbliża nas to niebezpiecznie w rejony pastiszu, lecz Miller i Mazzucchelli robią to celowo. Batman i Gotham z „Roku pierwszego” to bohater i miasto po-kryzysowe, których kreacje musiały być poważne aż do przesady. Zresztą już dwa lata później, Tim Burton przedstawia swoją wersję Batmana, w którego wcielił się Michael Keaton – tu pastisz jest podstawą i wpuszcza on nieco powietrza do uniwersum człowieka-nietoperza.
„Batman. Rok pierwszy” miał być nawet ekranizowany – dziesięć lat po sukcesie Tima Burtona, Frank Miller rozpoczął wraz z Darrenem Aronofskym prace nad scenariuszem. Miller chciał, aby film był wierną adaptacją komiksu, jednak poprawki i sugestie reżysera „Requiem dla snu”, do których miał zakontraktowane prawo, rzuciły jeszcze większy mrok na przecież i tak już niezbyt familijną fabułę. Studio „Warner Bros.” podziękowało obu panom – to miał być sukces kasowy, na który złożą się całe rodziny a nie ciężki i brutalny moralitet oznaczony kategorią R. Minęła kolejna dekada i dzieło Millera trafiło w końcu na ekrany – tylko, że w wersji animowanej. We wrześniu 2011 roku na rynku video pojawia się całkiem niezły, sześćdziesięciominutowy film w reżyserii Sama Liu, który pięć lat później zekranizował w podobny sposób inny genialny komiks o Batmanie – „Zabójczy żart” Alana Moore’a.
Od wydania pierwszego odcinka „Roku pierwszego” minęły już niemal trzydzieści dwa lata – a nie zestarzał się wcale. Takich komiksów nie ma zbyt wiele.
Tytuł: Batman. Rok pierwszy
Scenariusz: Frank Miller
Rysunki: David Mazzucchelli
Tłumaczenie: Jarosław Grzędowicz
Tytuł oryginału: Batman. Year One.
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Detective Comics
Data wydania: grudzień 2015
Liczba stron: 144
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 187 x 284
Wydanie: II
ISBN: 9788328116047
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz